21 lipca 2017

Rozdział 39. Najlepszy tata na świecie.

Hejka naklejka! <3
Kochani no jestem normalnie z siebie dumna! Napisałam ten rozdział zaledwie w kilka godzin :D dlatego też wstawiam go od razu. Zauważyłam wgl, że odkąd zaczęły się wakacje pisanie idzie mi zajebiście świetnie (skromnie mówiąc xD). W końcu mi się chcę, mam wenę i masę pomysłów. To wspaniałe uczucie <3 Och myślę, że TEN ROZDZIAŁ spodoba Wam się bardzo xD Dlaczego? Przekonajcie się sami ;)
Zapraszam do czytania ;*

*********

29 sierpnia 1988 roku, miał być wyjątkowym dniem. Ze względu na urodziny Michaela jak i prezent, który chciałam mu podarować. Przez cały dzień chodziłam podekscytowana, ale równie cieszyłam się jak i stresowałam. Michaela nie było w domu, dlatego chciałam mu zrobić niespodziankę. Od dwóch tygodni był w Las Vegas, odbywał tam koncerty. Strasznie za nim tęskniłam, ale nie mogłam niestety jechać z nim. Praca. Z jednej strony dobrze, że nie było go przez ten czas w domu. Nie musiałam się przed nim ukrywać. Moja ciąża coraz bardziej dawała się we znaki. Nawet sama Jessica się domyśliła i byłam zmuszona wszystko jej powiedzieć. Strasznie ucieszyła się na tą wiadomość, ale nie rozumiała jednego. Dlaczego nadal nie powiedziałam o tym Michaelowi? No właśnie dzisiaj miało się wszystko wyjaśnić. Michael miał wrócić do domu po południu. Z Jess od rana szykowałam tort, cały Neverland był ustrojony. Goście pozapraszani. Chciałam zrobić mu niespodziankę. Mimo, że kilka dni temu kiedy rozmawiałam z nim przez telefon stanowczo zaznaczył, że mam niczego nie szykować na jego urodziny i nie zawracać sobie tym głowy. A ten dzień spędzimy sami. Oczywiście, że go nie posłuchałam. To były jego 30 urodziny i trzeba było je porządnie uczcić. Poza tym nawet jeśli nie zorganizowałabym tej imprezy, Jacksonowie i tak by przyjechali. Czułam, że to będzie wspaniały dzień. Większość gości już było. Jedzenie i tort również był gotowy. Ja musiałam się tylko przebrać w coś bardziej odpowiedniego do świętowania urodzin i zostało tylko czekanie na Michaela. Kiedy w łazience rozebrałam się do bielizny mimowolnie spojrzałam na swój lekko zaokrąglony brzuszek. Uśmiechnęłam się dotykając go.
-Już niedługo kochanie...- szepnęłam wzdychając. Szybko wcisnęłam na siebie białą, przewiewną sukienkę i zbiegłam na dół, do wszystkich gości.
-Pani Victorio, telefon do pani.- zawołała do mnie Eliza. Jedna z pokojówek. Uśmiechnęłam się do niej i udałam się do salonu.
-Kto w ogóle dzwoni?- spytałam za nim podniosłam słuchawkę.
-Michael.- odparła i po chwili zniknęła mi z oczu. Denerwowało mnie, że do mojego narzeczonego wszyscy zwracają się po imieniu, a do mnie jakbym była jakąś królową. Tyko „pani Victorio, panienko”. Eh... Przyłożyłam słuchawkę do ucha.
-Dzień dobry panie Jackson.- przygryzłam wargę. Usłyszałam słodki śmiech po drugiej stronie.
-Witak księżniczko. Co robisz?
-Czekam na Ciebie i strasznie się nudzę... A właśnie! Jesteś już w drodze?
-No właśnie kochanie, bo... ja dlatego dzwonię...- nie podobał mi się jego ton.
-Przepraszam Cię strasznie, ale nie wracam dzisiaj do domu.- mina mi zrzedła.
-Co, ale dlaczego? Coś się stało?
-Muszę zostać jeszcze na minimum dwa tygodnie.- aż oczy wyszły mi na wierzch Postanowiliśmy z Tom'em, że nakręcimy tu teledysk do „Liberian Girl”.
-Michael, ale dzisiaj są Twoje urodziny! Mieliśmy ten dzień spędzić razem, obiecałeś mi. Nie widzieliśmy się dwa tygodnie.- mój dobry humor zmienił się w zawrotnym tempie. Myślałam, że go normalnie rozszarpie przez ten telefon. Akurat teraz zachciało mu się kręcenia teledysku.
-Vicki wiem...ale nie złość się na mnie. Obiecuję, że wynagrodzę Ci to tylko kiedy wrócę.- jak ja słyszę te jego „wynagrodzę Ci to” to rzygać mi się chcę.
-Michael, ale ja nie chcę żadnych brylantów i drogich kolacyjek. Ja chcę Ciebie.- usłyszałam, jakiś inny męski głos po drugiej stronie.
-Vicki przepraszam Cię, ale muszę kończyć. Oddzwonię do Ciebie za jakiś czas. Kocham Cię.- i po prostu się rozłączył. Byłam wściekła. Wzięłam kilka głębszych wdechów żeby się uspokoić i postanowiłam poinformować wszystkich, aby wracali do domów, bo impreza się nie odbędzie...
-Kochani muszę Wam coś powiedzieć...- stanęłam na środku salonu. Osoby, które były na tarasie widząc, że coś się dzieje również zjawiły się szybko w środku. 
-Otóż...Michael niestety nie przyjedzie. Musi zostać w Vegas jeszcze dwa tygodnie. Także przykro mi, ale z naszej niespodzianki nici.- po pomieszczeniu rozległ się pomruk niezadowolenia. Chwilę później żegnałam się ze wszystkimi.
-A co z tortem i tym jedzeniem? Boże, zabiję tego Jacksona przysięgam. Rzucę się na niego jak tylko przekroczy próg tego domu.- Jessica chodziła w kółko cała nabuzowana. Chciało mi się z niej śmiać.
-Chętnie Ci pomogę.- uśmiechnęłam się.
-No, ale Vicki co Ty teraz zrobisz?- zatrzymała się i spojrzała na mnie- Przecież dzisiaj miałaś mu powiedzieć...- zastanowiłam się na chwilę. Do głowy wpadł mi pewien pomysł. Uśmiechnęłam się do kucharki.
-I mu powiem.- postanowiłam do końca nie rezygnować z mojego planu. Dzisiaj były jego urodziny i nie pozwolę by ten dzień spędził tylko na pracy. Pognałam na piętro i wyciągnęłam swoją czerwoną walizkę z szafy i spakowałam do niej trochę ubrań i kosmetyków. Oczywiście nie zapomniałam o prezencie dla Michaela. Przebrałam się w luźniejsze ciuchy i byłam gotowa. Zawiesiłam torebkę na ramieniu, wzięłam do ręki walizkę i z okularami na nosie i kapeluszem na głowie ruszyłam na dół. Od niedawna zaczęłam podkradać Michaelowi jego kapelusze. Tak jakoś nagle mi się spodobały. Wszyscy się śmiali, że niedługo będę wyglądać jak jego kobieca kopia. Jessica spojrzała na mnie zdziwiona.
-A Ty gdzie się już wybierasz?
-A jak myślisz?
-No dobra, dobra. Tylko ja dalej nie wiem co mam zrobić z tym żarciem!- zaśmiałam się.
-Zrób jakąś imprezę, daj naszym ochroniarzom, albo coś w tym stylu. Na pewno się nie zmarnuję.- pocałowałam ją w policzek. Wyjęłam telefon i zadzwoniłam do Roberta i powiedziałam mu, żeby wziął Eddie'go podjechali samochodem pod dom. Kiedy Michaela nie ma w domu, moim osobistym ochroniarzem jest właśnie Robert. I nigdzie mam się bez niego nie ruszać, bo gdyby zachciało mi się nawet pojechać gdzieś samej, on zaraz nakabluje na mnie Michaelowi. A to przez to, że się go boi. Z kolei na Roberta mają mieć oko inni „goryle” w razie gdyby za bardzo przeginał z kulturalnością wobec mnie. Ta, to wszystko chore wymysły mojego faceta. To zabawne, co miłość robi z człowiekiem.
-Powiedz Jacksonowi, że ma ode mnie porządnego kopa w dupę. Albo nie! Sama mu go ode mnie przekażesz.- zaśmiałam się.
-Oczywiście, nawet go pozdrowię od Ciebie.- pożegnałam się z Jess i wyszłam przed dom. Robert zdziwił się kiedy zobaczył moją walizkę, ale nic nie mówił, tylko od razu wpakował ją do bagażnika. Wsiedliśmy do czarnego mercedesa.
-To gdzie jedziemy szefowo?- dostrzegłam jak Eddie uśmiecha się do mnie w lusterku.
-Do Vegas.- wystarczyło tylko tle. Chłopaki już dokładnie wiedzieli w jakie miejsce jedziemy. Droga zajęła nam aż cztery godziny. Nie obyło się bez kilku przystanków. Trochę też spałam. Ale co chwilę się budziłam. Fotele w samochodzie jednak nie były tak bardzo wygodne jak nasze łóżko w sypialni.
-Daleko jeszcze?- jęknęłam.
-Jesteśmy an miejscu.- na te słowa od razu się ożywiłam i otworzyłam oczy. Spojrzałam w okno. Po raz pierwszy byłam w LV i muszę przyznać, że podobało mi się tutaj. Chociaż i tak najbardziej kochałam nasze słoneczne LA. 


Las Vegas było bardzo kolorowym miastem. Była tutaj nawet „mniejsza kopia” wieży Eiflla. Wysokie wieżowce i wszędzie ogromne billboardy z gwiazdami. Był późny wieczór więc tym bardziej miałam piękne widoki. W końcu zajechaliśmy pod odpowiedni hotel. Był tylko jeden problem. Całe wejście do hotelu było uniemożliwione przez tłum fanów i kręcących się paparazzi.
-No kiedy Cię zobaczą na pewno będą wiedzieli kim jesteś. Już tym bardziej patrząc na Twój strój.- zmarszczyłam czoło i spojrzałam na moje ubrania.
-Co Ty chcesz od moich ciuchów?
-Ja nic, ale wyglądasz jak Jackson. Już sobie tą fedorę mogłaś chociaż odpuścić.- poprawiłam kapelusz na głowie. Nie moja wina, że przez tą ciążę nabrałam dziwnych nawyków. 
-Och przesadzasz.- machnęłam ręką na ochroniarza.
-To jak dostaniemy się do środka?
-Podjechałbym od tyłu, ale nigdy nie byłem w tym hotelu. Nie znam zbytnio jego układu. Poza tym wielu ludzi nas już obserwuje. Zaraz polecą za nami.- stwierdził Eddie.
-Dobra robimy tak.- głos znowu zabrał Robert.
-Ja idę z Tobą do wejścia.- pokazał na mnie- Tylko trzymaj się blisko mnie. I musimy zrobić to jak najszybciej. A Eddie weźmie Twoją walizkę i do nas dojdzie.- pokiwałam głową na znak, że się zgadzam.
-Okej, no to wychodzimy.- wysiedliśmy z auta, a ja od razu przykleiłam się do ramienia ochroniarza zasłaniając się kapeluszem. Przez chwilę szliśmy niezauważeni, ale to szybko się zmieniło...
-To Victoria!- jakaś dziewczyna krzyknęła w naszą stronę, na co tłum wydał z siebie głośny pisk i wręcz rzucił się na nas.
-Cholera jasna.- ochroniarz przeklął.- Victoria złap mnie za rękę i biegnij jak najszybciej.- podałam dłoń mężczyźnie i wykonałam jego polecenie. Było bardzo ciężko przecisnąć się przez tłum wariujących ludzi, ale jakoś daliśmy radę. Kiedy byliśmy już w holu hotelu odetchnęłam z ulgą.
-Boże święty nigdy więcej...- poprawiłam włosy i ubranie. Ochroniarz uśmiechnął się tylko na moje słowa. Po chwili dotarł do nas Eddie. Odebrałam od niego walizkę.
-Zostańcie na razie. Możecie się jeszcze przydać. Ja idę do recepcji.- jak powiedziałam tak zrobiłam. Nie ściągałam swojego „kamuflażu”.
-Dobry wieczór.- powiedziałam do młodej kobiety, która siedziała za recepcją. Nawet na mnie nie spojrzała.
-Dobry wieczór. W czym mogę pomóc?- widać było, że była bardzo zajęta.
-Ja chciałabym się dowiedzieć, w którym pokoju zatrzymał się Michael Jackson.- w tym momencie spojrzała na mnie. Zmierzyła mnie z góry na dół i ponownie się odezwała.
-Oczywiście. Może życzy sobie pani jeszcze kartę do apartamentu pana Jacksona?
-Prosiłabym.- uśmiechnęłam się do niej z wdzięcznością, zaśmiała się.
-Proszę w tej chwili opuścić hotel, bo inaczej wezwę ochronę.- spojrzałam na nią zszokowana.
-Słucham?
-To co pani słyszała. Było już tutaj chyba dziesięć fanek i nie mam zamiaru nabrać się i tym razem.
-Przepraszam bardzo, ale ja jestem jego narzeczoną. Victoria Lancaster. Może mam pokazać jeszcze pani dowód osobisty?- przybrałam wredny ton głosu. Skoro ona nie była dla mnie miła to ja również nie zamierzałam.
-Niech pani sobie daruje naprawdę. Proszę opuścić hotel.- no ręce mi po prostu opadły. To są chyba jakieś żarty. Zaśmiałam się.
-Pani nie wie chyba z kim rozmawia.
-A pani chyba nie rozumie po angielsku. Proszę bardzo, wzywam ochronę.- sięgnęła po telefon i spojrzała na mnie wyczekująco. Przeklęłam pod nosem i obróciłam się napięcie. Rozejrzałam się po ogromnym korytarzu. I co ja mam teraz zrobić? Nigdzie nie widziałam Roberta ani Eddie'go. Nagle ktoś wyszedł z windy. Spojrzałam w tamtą stronę. Odetchnęłam z ulgą. To był George. Uśmiechnięta podleciałam do ochroniarza, zauważył mnie od razu.
-Victoria co Ty tutaj robisz?- zdziwił się na mój widok.
-Przyjechałam w odwiedziny.
-No, Michael na pewno się ucieszy.- uśmiechnął się, odwzajemniłam to- Dlaczego nie poszłaś do niego od razu?- uśmiechnął zniknął mi z twarzy.
-Bo pewna miła pani nie uwierzyła, że jestem narzeczoną Michaela Jacksona i nie chciała mnie do niego wpuścić.- powiedziałam na tyle głośno, że wszystkie osoby, które znajdowały się w holu spojrzały na nas. Nie, wcale nie było mi głupio. Ściągnęłam okulary i kapelusz, pozwalając tym samym, aby moje długie włosy rozlały się falami na ramionach. Odwróciłam się do tyłu i spojrzałam na zszokowaną twarz recepcjonistki. Chcielibyście zobaczyć jej minę. Zaczęła iść w naszą stronę. George zaśmiał się i pociągnął mnie za rękę do windy.
-Lubisz zwracać na siebie uwagę, jak Jackson.- westchnął nie przestając się cieszyć. Poprawiłam torebkę.
-Nie prawda. Nie moja wina, że ta kobieta nie chciała mi powiedzieć, w którym pokoju zatrzymał się Michael. Jeszcze ochronę chciała wezwać! Dopiero dziennikarze mieliby używanie. Narzeczona Jacksona wyprowadzona przez ochronę. Koniec świata.- George cały czas się ze mnie nabijał.
-Z kim przyjechałaś?
-Z Eddiem i Robertem.
-Robert był grzeczny?- spojrzał na mnie dwuznacznie.
-Nic Ci nie powiem, bo wszystko wypaplasz Jacksonowi.- zaśmiał się. Dojechaliśmy w końcu na odpowiednie piętro. Ochroniarz zaprowadził mnie pod drzwi z numerem 158.
-Przyjechaliśmy jakąś godzinę temu z koncertu, więc Michael na pewno jest w środku. Pewnie bierze prysznic.- puścił mi oczko, wywróciłam oczami.
-Dobrze wiedzieć.- mruknęłam. Otworzył mi drzwi kartą, którą po chwili mi podał.
-Na razie jest Twoja, tylko jej nie zgub.
-Postaram się.
-Te drzwi zamykają się jakoś od środka?- spytałam za nim weszłam do pomieszczenia.
-A co boisz się, że ktoś wam przeszkodzi?- uśmiechnął się.
-Czytasz mi w myślach.- zaśmiał się.
-Tak zamykają się też na kartę, jakby coś nie działało to trzeba wpisać odpowiedni kod.
-Jaki?- spytałam od razu.
-On jest ściśle tajny.- palcem pokazał żebym przysunęła się bliżej niego, tak też zrobiłam.
-Data Twojego urodzenia.- wyszeptał jakby podawał mi informację, od której zależy los całego świata. Zaczęłam się śmiać.
-Serio?- spojrzałam na niego z politowaniem. To był zapewne pomysł Michaela, tylko on ma takie durnowate pomysły.
-Serio, serio. Dobra zmykaj już do swojego księcia z bajki, bo od dwóch tygodni wygląda na bardzo wyposzczonego.- po raz kolejny wybuchłam śmiechem- Szefuncio po prostu marnieje nam w oczach.
-Zapewniam Cię, że zajmę się nim odpowiednio. Dobranoc.
-Dobranoc Vicki.- uśmiechnął się. Weszłam do środka i zamknęłam za sobą drzwi. Rozejrzałam się po całym apartamencie. Nie zaskoczył mnie wcale przepych jaki w nim panował. Chyba powoli przyzwyczajałam się do tych wszystkich luksusów. Ciągnąc za sobą walizkę weszłam do ogromnego salonu, tam ją na razie zostawiłam. Zdjęłam płaszcz i zaczęłam rozglądać się po wszystkich pomieszczeniach. Trafiłam w końcu do sypialni z ogromnym łóżkiem na samym środku. Ciekawe po co mu takie wielkie łóżko...
W sypialni znajdowały się jeszcze jedne drzwi oprócz garderoby, którą też zwiedziłam. Była to łazienka, z której dobiegały dźwięki puszczanej wody. Uśmiechnęłam się pod nosem i rzuciłam się na łóżko. Poszłabym tam do niego pod ten prysznic, ale wolałam zaczekać tutaj i zobaczyć jego minę kiedy mnie zobaczy. Długo nie musiałam czekać, zaledwie po piętnastu minutach usłyszałam, że z łazienki wychodzi Michael. Szybko poprawiłam włosy i położyłam się na boku podpierając się jedną ręką. Wyszedł w białym szlafroczku. Z jego loków kapała jeszcze woda. Kiedy mnie zobaczył stanął jak wryty.
-Victoria?!- po chwili uśmiechnął się i z rozbiegu wskoczył na łóżko.
-A spodziewałeś się kogoś innego?- zaśmiałam się. Zaczął mnie całować i przytulać. Obięłam go nogami w pasie i przyciągnęłam do siebie za kołnierz szlafroka złączając nasze usta w kolejnym pocałunku. Przez dłuższą chwilę nie mogliśmy się od siebie oderwać. 
-Jak się tu dostałaś?- odsunął się delikatnie ode mnie. Cały czas się uśmiechał, wiedziałam, że się ucieszy.
-No cóż...nie powiem, że to było bardzo trudne. Recepcjonistka nie chciała uwierzyć, że jestem Twoją narzeczoną. Myślała, że jestem kolejną napaloną fanką i się podszywam. Taaa sama pod siebie. Chciała wezwać nawet ochronę, ale zobaczyłam w pobliżu George'a i on mnie tu przyprowadził.- zaśmiał się.
-Annie nie chciała Cię wpuścić?
-Jaka Annie?
-No ta recepcjonista.- zmrużyłam oczy.
-No proszę już jesteś z nią na Ty.- zaczął się śmiać.
-Zazdrośnica.- pstryknął mnie w nos- Nie, po prostu ma swoje imię napisane na plakietce.- zaczął się śmiać z mojej miny, klepnęłam go za to w ramię.
-W ogóle popsułeś mi niespodziankę dlatego postanowiłam, że nie odpuszczę i tak się dzisiaj zobaczymy. Spakowałam kilka rzeczy i przyjechałam tutaj z Eddiem i Robertem.
-To, że przyjechałaś jest jeszcze lepszą niespodzianką.- dał mi buziaka i wstał z łóżka.
-A właśnie, poczekaj tutaj.- zeskoczyłam z materaca i poszłam po swoją walizkę. Wyjęłam z niej prezent dla Michaela. Kiedy wróciłam do sypialni mój narzeczony właśnie się ubierał, ale zdążył zaciągnąć na siebie tylko bokserki. Był odwrócony do mnie tyłem. Podeszłam do niego i przytuliłam się do jego pleców, gładząc jego skórę na brzuchu. Po chwili odwrócił się do mnie przodem i przywarł do mojego ciała. Stanęłam na palcach.
-Wszystkiego najlepszego kochanie.- wyszeptałam i dałam mu buziaka. Zza pleców wyciągnęłam małą paczuszkę, uśmiechnął się. 
-Dziękuję skarbie, ale mówiłem Ci, że nie chcę żadnych prezentów. Ty mi wystarczasz w zupełności.- powiedział, ale przyjął prezent.
-Nie gadaj już tylko otwieraj. Mam nadzieję, że Ci się spodoba.- powiedziałam uśmiechając się pod nosem.
-Na pewno.- zaczął rozrywać kolorowy papier. W tym momencie zaczęłam się trochę denerwować. Jak zareaguje? Ucieszy się czy będzie zły? Ah, ale ja jestem głupia, na pewno się ucieszy... Mimo wszystko bałam się jego reakcji. Wziął w ręce koszulkę i przeczytał jej napis:
-Najlepszy tata na świecie...- zmarszczył czoło i spojrzał na mnie.
-Ale...- zaczął i zaciął się na chwilę. Ponownie spojrzał na koszulkę, a potem na mnie. W końcu wzrokiem zjechał na mój brzuch. Przygryzłam wargę i spojrzałam w bok.
-Ty jesteś...- nie mógł się w ogóle wysłowić. Pokiwałam głową czując jak łzy napływają mi do oczu. Ujrzałam błysk w jego oczach, uśmiechnął się szeroko po czym podbiegł do mnie. Uniósł mnie jakbym w ogóle nic nie ważyła i zaczął kręcić się w kółko.
-Victoria naprawdę jesteś w ciąży?!- przytulił mnie mocno.
-Tak...- wyszeptałam. Postawił mnie na ziemi i upadł na kolana. Podwinął moją koszulkę i przytknął policzek do mojego brzucha kładąc dłonie na moich biodrach. Po chwili zaczął mnie całować po lekko zaokrąglonym brzuchu. W końcu wstał i ujął moją twarz w dłonie.
-Ty płaczesz.- powiedziałam widząc kilka łez na jego policzku.
-Ty też.- zaśmiałam się.
-Bo nie spodziewałam się, że aż tak się ucieszysz...
-Dałaś mi najpiękniejszy prezent na świecie, jak mógłbym się z tego nie cieszyć?- zaczął bardzo czule całować moje usta.
-Kocham Cię.- wyszeptał.
-Ja Ciebie bardziej.- patrzyliśmy się chwilę na siebie w milczeniu, po czym znowu zaczęliśmy się całować. Na początku delikatnie, ale potem coraz bardziej łapczywie. Wziął mnie na ręce i ułożył na łóżku. Nie widzieliśmy się przez dwa tygodnie i musieliśmy to porządnie nadrobić. Michael był bardzo delikatny i czuły wobec mnie. Nie spieszyliśmy się z niczym, doprowadzaliśmy się do obłędu stopniowo. Bardzo za nim tęskniłam i starałam się nim nacieszyć, żeby przeżyć jakoś kolejne dwa tygodnie samotnie. Po wszystkim leżeliśmy wtuleni w siebie. Zaczęłam się śmiać kiedy zobaczyłam, że dłoń Michaela znika pod kołdrą i zaczyna mnie dotykać.
-Mało Ci? Jesteś po koncercie, powinieneś być zmęczony.
-No właśnie, wyobraź sobie, że mam w sobie duże pokłady energii i czuję, że muszą ją porządnie rozładować.- uśmiechnął się przygryzając wargę.
-Na mnie?
-Mhmm...- mruknął kładąc się na mnie. Poczułam jak robi mi malinki na szyi.
-Michael przestań. Znowu będę musiała nosić bluzy i golfy...
-Oj tam, dla mnie się trochę przemęczysz.- odnalazł moje usta. Wplotłam palce w jego wilgotne loki odwzajemniając pocałunek. Zaczął coraz intensywniej mnie całować, wsuwając w końcu język do moich ust. Mruknęłam zadowolona kiedy poczułam jak ociera się o mnie jednoznacznie.
-Okej wystarczy.- mruknęłam odrywając się od niego. Czułam, że zaraz nie będę mogła się już powstrzymać i podniecenie znowu weźmie górę. Spojrzał na mnie zdziwiony.
-Co za dużo to nie zdrowo kotku.- uśmiechnęłam się do niego zalotnie. Westchnął i zszedł ze mnie. Po chwili poczułam jak przyciąga mnie do siebie. Przełożyłam nogę przez jego pas i przytuliłam się do jego boku przymykając oczy.
-Który to miesiąc?- czułam jego delikatny dotyk na moim podbrzuszu.
-Trzeci...
-I powiedziałaś mi dopiero dzisiaj?
-No...- nie wiedziałam co mam powiedzieć. Skłamać czy powiedzieć mu prawdę?
-Od kiedy wiesz?- spytał przewiercając mnie wzrokiem na wylot. Trudno było skłamać czując na sobie jego wzrok.
-Dowiedziałam się kiedy zawiozłeś mnie do szpitala...- spuściłam wzrok czekając na jego reakcję.
-Ale ze mnie kretyn. Jak mogłem się nie domyślić? To dlatego wymiotowałaś często...i miałaś apetyt na dziwne rzeczy.
-Ja też nic nie wiedziałam dopóki doktor Feldman mi nie powiedział.
-Dlaczego nie powiedziałaś mi od razu?- znowu na mnie spojrzał. Wiedziałam, że zada mi to pytanie, westchnęłam.
-Michael...dobrze wiesz w jakich stosunkach byliśmy. Nie chciałam, żeby to dziecko nas pogodziło. Chciałam z tym poczekać. A potem kiedy już do siebie wróciliśmy tak na poważnie, stwierdziłam, że zrobię Ci niespodziankę i poczekam do Twoich urodzin. Chyba nie jesteś zły?- spojrzałam na niego, cmoknął mnie w czoło.
-Nie, jestem szczęśliwy.
-Michael?
-Mhmm?
-A co z Twoją karierą?- spytałam kreśląc palcem serduszka na jego piersi.
-Tym się nie przejmuj.
-Wiesz, że dziecko zobowiązuje?
-Wiem i nie martw się, nie zostawię Cię z niczym samej.
-Boję się...- szepnęłam myśląc, że nie usłyszy. 
-Skarbie spójrz na mnie.- wykonałam jego prośbę, dotknął mojego policzka.
-Jesteście dla mnie najważniejsi. Zawsze przy was będę i nie pozwolę aby Tobie ani naszemu dziecku stała się jakaś krzywda.- dał mi buziaka, uśmiechnęłam się na jego słowa.
-Michael?
-Tak?
-A nadal będę Ci się podobać jak zrobię się gruba, brzydka i opuchnięta?- zaśmiał się.
-Mmm myślę, że raczej tak. Lubię jak jest za co złapać.- klepnął mnie lekko w tyłek szczerząc głupkowato, zmarszczyłam czoło.
-Ja pytam poważnie.
-Kochanie zadajesz głupie pytania. Nawet jak będziesz ważyć dwadzieścia kilo więcej to będę kochał Cię równie mocno jak teraz.- starał się być poważny, ale i tak wiedziałam, że się ze mnie nabija.
-Jasne...na pewno znajdziesz sobie jakąś młodszą lafiryndę. Pewnie jakąś z długimi nogami, szczuplejszą...- wyliczałam na palcach- Z większymi cyckami...- znów zaczął się śmiać.
-Mmm kusząca propozycja, ale zdecydowanie wolę Ciebie.- jego ręka powędrowała właśnie na mój biust.
-Zobaczymy za kilka miesięcy...- mruknęłam.
-Zobaczymy.- wyszczerzył się. Wgramoliłam się na niego siadając okrakiem na jego brzuchu, jego dłonie automatycznie powędrowały na moje pośladki.
-A mówiłaś, że co za dużo to nie zdrowo...
-No, bo taka jest prawda. Chcę wstać z łóżka, ale Ty mi to uniemożliwiasz.
-A po co chcesz wstać?
-Chcę wziąć prysznic.
-Mmm to może ja pójdę z Tobą i umyję Ci plecki co?- przygryzł wargę.
-Wiesz, myślę, że poradzę sobie sama.- wstałam i zarzuciłam na siebie jego szlafrok.
-Ej...- mruknął niezadowolony.
-Nie marudź Jackson. Już późno, jest po dobranocce. Nie wiem czemu Ty jeszcze nie śpisz.- założyłam ręce na piersiach.
-No chyba oszalałaś, na pewno nie pójdę teraz spać.
-Yhym zobaczymy jak wrócę z łazienki. Będziesz spać jak aniołek.- podeszłam do łóżka nachylając się nad nim.
-No jak wyjdziesz może, po trzech godzinach to raczej na pewno będę już spał.- uśmiechnął się.
-Bardzo śmieszne.- odeszłam kiedy chciał mnie pocałować. Poszłam do jego garderoby i wróciłam z czerwoną koszulą w ręku.
-Ej to moje!
-Teraz już moje.- posłałam mu całusa i zniknęłam za drzwiami łazienki. Ściągnęłam z siebie szlafrok i po chwili czułam jak gorąca woda drażni moją delikatną skórę. Kiedy już się umyłam, włożyłam na siebie flanelową koszulę Michaela, podciągając przy tym rękawy i wyszłam z łazienki na bosaka. Tak jak myślałam mój kochany spał sobie w najlepsze. Zgasiłam lampkę koło łóżka i położyłam się obok mojego faceta. Chyba przebudził się na chwilę, ale tylko po to żeby wtulić się w moje ciało.
-Dobranoc kochanie.- mruknął zaspany całując mnie w ramię, uśmiechnęłam się.
-Dobranoc.- szepnęłam. Zmęczona, niemalże od razu zapadłam w głęboki sen.

*********

Rozdział krótki wiem xD ale za to jaki treściwy ;p W końcu zadowoleni? XD Mam nadzieję, że tak :D Ja sama jestem bardzo zadowolona z tego rozdziału :)  Postaram się jak najszybciej naskrobać kolejny :) Wgl mam wrażenie, że nie wiem...moje opowiadanie może zaczęło niektórych nudzić, albo coś w tym stylu? Co raz mniej komentarzy pod postami :( A ja tak się staram i zarywam noce, niektórzy mogą potwierdzić <3 Staram się naprawdę i chciałabym znać Waszą opinię. To dla mnie bardzo ważne, więc rzućcie od czasu do czasu kilka słów na temat rozdziału. Będę niezmiernie wdzięczna :) 
Życzę dobrej nocy :) 

17 lipca 2017

Rozdział 38. Dziewica roku.

Witam :D
Bez zbędnego pierdzielenia XD Mam dla Was niespodziankę, która pojawi się w tym rozdziale ;p Ale ja nie cieszyłabym się tak na Waszym miejscu xD Bo to nie będzie zbyt miła niespodzianka :D Ale ja się cieszę, bo będę mogła poczytać śmieszne wyzwiska w komentarzach ;p
Nie przedłużając, zapraszam na rozdział <3

********

15 sierpnia 1988 r. miał być zwykłym dniem jak każdy inny. Ale chyba mój narzeczony miał nieco inne plany wobec mnie. Było popołudnie. Siedziałam w swoim biurze razem z Greyson'em, który cały czas coś do mnie mówił, ale ja w ogóle go nie słuchałam. Pogrążyłam się w swoich myślach. Konkretniej zastanawiałam się czy zdążę powiedzieć Michaelowi o mojej ciąży, nim sam się domyśli. Ostatnio przytyłam cztery kilogramy... Bałam się, że teraz mój narzeczony na pewno zacznie coś podejrzewać, a noszenie luźnych ciuchów tutaj nie pomoże. Niby nie miałam jeszcze odstającego brzucha... ale te cztery kilogramy musiały gdzieś się mieścić, prawda? W dodatku co raz częściej mam poranne mdłości. Muszę dosłownie chować się przed Michaelem. Pewnego ranka zrobiło mi się niedobrze przy śniadaniu. Jak nienormalna zerwałam się z tego krzesła i pobiegłam do najbliższej łazienki, w której spędziłam godzinę. Dobrze, że zamknęłam się wtedy na klucz, bo Michael oczywiście polazł ze mną. Musiałam mu się potem tłumaczyć durnymi wymówkami, że to „pewnie zwykła niestrawność”. Zastanawiałam się czy ja naprawdę tak dobrze gram, czy to Michael jest taki głupi, czy może tylko udaje...
Nagle ktoś wszedł do mojego gabinetu bez pukania, przerywając tym samym bełkot mojego kolegi z pracy. Na mojej twarzy od razu pojawił się uśmiech kiedy ujrzałam w progu najprzystojniejszego faceta na świecie.
-Witaj skarbie.- widząc Greyson'a trochę się zdziwił, ale po chwili skupił swoją uwagę na mnie. Zeszłam z fotela i podeszłam do niego.
-Witaj.- dał mi soczystego całusa. Chciałam się już oderwać, bo jakoś nie czerpię satysfakcji z całowania się przy innych osobach. No, w przeciwieństwie do Michaela. Przechylił mnie lekko w tył, łapiąc mnie jedną ręką w talii. Chciało mi się śmiać. Ale żeby zaspokoić odpowiednio mojego ukochanego pozwoliłam mu na ten SPECJALNIE przedłużany pocałunek. Broń Boże nie mówię, że nie był szczery. W tym sęk, że zbyt szczery, a to przez to, żeby ktoś mógł nas obserwować. Zarzuciłam mu ręce na szyję i jak najbardziej oddałam pocałunek. Kiedy w końcu oderwał się ode mnie zadowolony wystawiając te swoje białe perełki, zaśmiałam się cicho pod nosem. Dopiero teraz dostrzegłam, że za plecami coś chowa.
-To dla Ciebie kwiatuszku.- wręczył mi bukiet przecudownych lilii.
Kwiatuszku”? Zrobiłam minę typu „jaja sobie ze mnie robisz”? Ale oczywiście,starając się nie wyjść ze swojej roli, przyjęłam od niego kwiaty dziękując mu krótkim całusem. Nagle przypomniałam sobie, że przecież z nami wciąż jest Greyson. Odwróciłam się zakłopotana w jego stronę przygryzając wargę. Mój kolega chyba zrozumiał co w tej sytuacji powinien zrobić, bo wstał zbierając teczki z mojego biurka. Przez chwilę mierzył się z Michaelem wzrokiem po czym ze spokojem w głosie spytał:
-Już koniec przedstawienia? Bo liczyłem jeszcze na jakieś fajerwerki. Zawiodłem się na panu, panie Jackson.- a co Michael na to? Stał sobie „na luzie” opierając się o ścianę, ręce trzymając w kieszeniach z błogim uśmiechem na ustach. Stałam pomiędzy nimi i latałam wzrokiem z jednego na drugiego.
-Jak chciał pan publiczności trzeba było wyjść na scenę, bo ode mnie braw pan nie otrzyma.- na tym skończył. Udał się w kierunku wyjścia, ale zatrzymał się na chwilę przy mnie.
-Jutro dokończymy Victorio. Trzymaj się.- pogładził mnie po ramieniu. Michael uważnie go obserwował, nie krępował się w ogóle. Wywiercał w nim dziurę tym swoim przenikliwym wzrokiem.
-Cześć Greyson.- mruknęłam. Przechodząc obok Michaela szturchnął go ramieniem niby „niechcąco” i wyszedł. Ten tylko zaśmiał się głośno. Przewróciłam oczami.
-Jesteś nienormalny Jackson.- usiadłam na moim wygodnym fotelu.
-Ale co ja takiego zrobiłem?- udał niewiniątko i usiadł na moim biurku zakładając nogę na nogę.
-Właśnie zrobiłeś przedstawienie. 
-Uważasz, że to było na pokaz?- uniósł do góry brwi.
-Tak.
-Oczywiście, ze nie.
-Oczywiście, że tak.- zaczęłam go przedrzeźniać.
-Gdyby tego palanta tu nie było przywitał bym Cię...inaczej. Niestety on mi to nie umożliwił.
-Taa ciekawe jak...
-No nie mogę Ci zademonstrować, gdyż w każdej chwili może ktoś tu wejść.- nachylił się nade mną, po czym wzrokiem zjechał na mój biust. Zmrużyłam oczy. Coś mi to nie pasowało. 
-Skąd Ty w ogóle znasz Greyson'a?- odsunął się od razu. Chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią.
-Nie znam go.- przyjrzałam mu się. Coś mi się tu nie podobało. Jeśli go nie znał to dlaczego zareagował tak na jego widok?
-Po prostu dla mnie każdy facet, który się przy Tobie kręci jest palantem.
-On się przy mnie nie kręci...
-Widziałem jak na Ciebie patrzy.
-No jak?
-Tak jak nie powinien patrzeć nikt oprócz mnie.- pokręciłam głową wzdychając.
-Co żeś znowu przeskrobał?- spytał pokazując na piękne kwiaty. Ma szczęście, że to nie róże, bo wyleciałby stąd z nimi i to z hukiem. Nienawidzę róż. Są strasznie oklepane.
-Jeszcze nic...- podrapał się po czole.
-No dobra, gadaj.- westchnął.
-Chciałbym, żebyś poszła ze mną na rozdanie Grammy.- czekał na moją reakcję, ale ja tylko wpatrywałam się na niego w milczeniu. Boże święty. Ja wiedziałam, że kiedyś do tego dojdzie i to na pewno nie tylko raz. Nienawidzę TAKICH imprez. Nie lubię zachowywać się jak celebrytka, którą zresztą nie jestem. Nie lubię być miła dla ludzi, którzy sztucznie się do mnie uśmiechają i udają moich najlepszych przyjaciół. Nie cierpię widoku tych wszystkich nadętych gwiazdek i upierdliwych paparazzi. To nie jest mój świat. W tym momencie zdałam sobie sprawę z tego jak bardzo nie pasuje do Michaela i jego świata. Powinnam być celebrytką pokroju Madonny, żeby do tego wszystkiego się nadawać. Ona w tym całym zasranym show biznesie czuła się jak ryba w wodzie, a ja? Jak ryba bez wody. Dusiłam się w tym towarzystwie. Z drugiej strony zaś wiedziałam na co się piszę zgadzając się na bycie z najsławniejszym człowiekiem na tej ziemi. Musiałam go wspierać. Taka była moja rola, dziewczyny Króla Pop'u. Westchnęłam nie spuszczając wzroku z Michaela.
-Wiem, że nie jesteś zadowolona...I wiesz, że ja również nie przepadam za takimi imprezami, ale muszę iść dla świętego spokoju. Wiesz, że Tom mnie zabije jeśli nie pójdę, a nie chcę iść sam...
-Okej. Dobra...dobra...pójdę z Tobą.
-O Boże kocham Cię!- krzyknął uradowany.
-Tylko za to, że się zgodziłam z Tobą iść do tego buszu?- zaśmiał się.
-Nie, za całokształt kochanie.- nachylił się nade mną i cmoknął mnie w usta. Oblizałam wargi.
-Kiedy jest to rozdanie?
-No właśnie i teraz się wkurzysz...- zaczął rozcierać kark unikając mojego wzroku. Zamrugałam kilka razy.
-No nie...ooooo nie...Nie mów mi, że...
-Dzisiaj.- dokończył za mnie. No w tym momencie się po prostu wkurwiłam.
-Czy Ciebie totalnie porąbało?!- wstałam z miejsca. Nienawidziłam kiedy to robił, a robił to często.
-Znowu stawiasz mnie przed faktem dokonanym, żebym nie mogła się już wycofać! Wiesz co? Cmoknij mnie w dupę. Skończyło się. Albo normalnie zaczniesz uprzedzać mnie o swoich planach, albo znajdź sobie kogoś innego na te zasrane bale!- obeszłam całe biurko i chciałam zwyczajnie wyjść, ale złapał mnie za łokieć.
-Powiedziałam, żebyś pocałować mnie w dupę!- próbowałam mu się wyrwać, zaśmiał się.
-Mogę Cię pocałować, ale nie tutaj.- przestał się uśmiechać kiedy zobaczył moją winę.
-Wiesz co? Dzieciak z Ciebie. Denerwuje mnie już to. To nie jest śmieszne Michael ani trochę.- spoważniał w końcu.
-Przepraszam no...Po prostu bałem się, że jak powiem Ci tydzień wcześniej to się nie zgodzisz. 
-Trzeba było normalnie powiadomić mnie o tym wcześniej, a nie na ostatnia chwilę. Czy Ty jesteś do cholery poważny? O której to się w ogóle zaczyna?
-O 20...
-No świetnie!- klasnęłam w dłonie- Zostały cztery godziny, a ja nie mam nic począwszy od sukienki!- myślałam, że zabije go wzrokiem.
-O tym już pomyślałem.- zeskoczył z biurka i wyszedł z mojego gabinetu, po chwili jednak wrócił z jakimś pokrowcem. Zmarszczyłam czoło.
-Wiedziałem, że baby zawsze mają problem z ciuchami, bo przecież nigdy nie mają się w co ubrać dlatego kupiłem Ci to.- pomału rozpiął pokrowiec, a moim oczom ukazała się kreacja niczym z czerwonego dywanu. Zakryłam usta dłonią i podeszłam do Michaela. Suknia była czerwona i długa aż do samej ziemi. Mieniła się w świetle. Wysadzana zapewne najdroższymi kamieniami, musiała kosztować majątek. Pewnie z pięć moich wypłat, a przypominam, że architekci zarabiają sporo. Chociaż przy zarobkach Michaela to jest pikuś.
-No nie wiem...Ile ona kosztowała? Albo nie odpowiadaj, nie chcę nawet wiedzieć.- zaśmiał się.
-Nie tak dużo jak może Ci się wydawać.
-Przypominam Ci, że my mamy zupełnie inne pojęcie na temat pieniędzy.
-No powiedz, że Ci się choć trochę podoba.
-Podoba mi się i to bardzo. Ale dalej jestem na Ciebie zła.- odwróciłam się i usiadłam za biurkiem.
-Vicki...- zaczął tym swoim głosem, wiecie jakim. Zawsze go używał kiedy byłam na niego zła, próbował mnie nim urobić, zresztą skutecznie. Położył pokrowiec z sukienką na krześle i podszedł do mnie. Oparł się jedną ręką o oparcie mojego fotela i złapał mnie za podbródek.
-Nie złość się na mnie już. Obiecuję, że Ci to wynagrodzę.- uśmiechnął się słodko gładząc mój policzek, westchnęłam.
-Musielibyśmy nie wychodzić z łóżka chyba przez tydzień.
-Da się zrobić.- puścił mi oczko zagryzając seksownie wargę. Oj już ja to sobie zapamiętam.
Tak więc postanowiliśmy wracać już do Neverlandu, bo w końcu trzeba było się dobrze przygotować na wieczór. Miała przyjechać do nas Karen i pomóc Michaelowi z makijażem, ale w ostatniej chwili okazało się, że coś jej wypadło i nie może. Nie widziałam żadnego problemu, gdyż mój narzeczony sam potrafi zrobić sobie odpowiedni make up. Okazało się, że jednak jest problem. 
Ja byłam praktycznie gotowa już od godziny. Włosy idealnie ułożone, makijaż w którym oczywiście nie zabrakło czerwonej szminki i sukienka. 
Muszę przyznać, że ledwo się w nią zmieściłam, chyba nie muszę mówić dlaczego. Byłaby idealna gdyby nie to, że przytyłam. Chodziło mi się w niej trochę ciężko, ale ogólnie nie było tak źle, dało się wytrzymać. Weszłam do naszej sypialni i omiotłam całe pomieszczenie wzrokiem. Michael siedział przy mojej toaletce i wyglądał na kompletnie załamanego.
-Wszędzie Cię szukałam. Co robisz? Powinieneś być już dawno gotowy.- nie odezwał się, nawet na mnie nie spojrzał. Podeszłam do niego więc i zabrałam jego ręce z twarzy. Płakał.
-Kochanie Ty płaczesz?- usiadłam obok niego, wtulił się we mnie od razu.
-Co się dzieje?- byłam wręcz przerażona jego zachowaniem.
-Jestem ohydny...- wyszeptał ze smutkiem w głosie, zmarszczyłam czoło.
-Michael co Ty wygadujesz?- odsunęłam się od niego i zmusiłam go, aby na mnie spojrzał. Spuścił wzrok i zaczął rozpinać swoją koszulę. Nie wiedziałam o co mu chodzi. Chwilę potem ujrzałam białe przebarwienia na jego skórze. Oczywiście, że wiedziałam o jego chorobie, ale nie sądziłam, że rozwinie się ona tak szybko. Plamy były wszędzie. Na torsie, szyi, brodzie. Wziął kilka kosmyków za ucho tym samym pokazując mi, że tam też pojawiły się małe plamki.
-Dlaczego nie mogę być normalny? Taki jak inni?- spojrzał na mnie z takim bólem w oczach, że zachciało mi się wręcz płakać.
-Jesteś normalny.- wyszeptałam.
-Nie.- zaczął kręcić głową- Jestem straszny, odpychający. Jak możesz ze mną w ogóle być? Wyglądam okropnie.- odwrócił ode mnie twarz. Nie wiedziałam jak mam w tej chwili zareagować na jego słowa. Przecież to była nieprawda...
-Michael przestań do cholery. Jak możesz tak o sobie mówić? Jesteś pięknym mężczyzną i nie pozwolę Ci tak mówić. Spójrz na mnie.- po chwili to zrobił. Przybliżyłam się do niego i zaczęłam go całować. Najpierw po twarzy, potem po szyi i torsie.
-Victoria nie rób tego...Nie chcę żebyś się zmuszała.- nie słuchałam go tylko dalej całowałam każdy milimetr jego skóry, zwłaszcza w tych miejscach gdzie były przebarwienia. W końcu oparłam swoje czoło o jego.
-Kocham Cię, a Twoja choroba mi nie przeszkadza. Te plamki są nawet urocze.- cmoknęłam go w szyję, obiął mnie.
-Też chciałabym się dłużej poprzytulać, ale wiesz, że nie mamy czasu. No chyba, że zostaniemy w domu i...- wplotłam palce w jego loki uśmiechając się zadziornie.
-Chciałbym, ale nie możemy.- westchnął odgarniając mi włosy z twarzy.
-Mamy tylko dwie godziny, a Ty nie jesteś nawet ubrany.
-Mam problem z makijażem...Pomożesz mi?- nigdy mnie o to nie prosił.
-Oczywiście, że tak.- uśmiechnęłam się- Ale najpierw się przebież.- kiedy przebierał się w swój strój na ten wieczór, nie mogłam w ogóle oderwać od niego wzroku.
-Wywiercisz we mnie zaraz dziurę.- powiedział zakładając złoty pas, przechyliłam lekko głowę. 
-Nie moja wina, że jesteś cholernie seksowny.- powiedziałam jak gdyby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Dla mnie była. Próbowałam go dowartościować na każdym kroku, bo wiedziałam, że nadal ma kompleksy. Tylko nie rozumiałam jak ktoś taki jak Michael Jackson może mieć kompleksy. Przecież nastolatki i dorosłe kobiety mdleją na jego koncertach, a on twierdzi, że jest brzydki. Chyba humor mu powoli wracał, bo zaśmiał się delikatnie na moje słowa. Szybko uporaliśmy się z makijażem. Starałam się jak tylko mogłam, żeby zatuszować te nieszczęsne przebarwienia. Mi one nie przeszkadzały w ogóle, ale Michael ich nienawidził. Dzień w dzień żył nadzieją, że uda mu się to wyleczyć. Ciągle brał jakieś specyfiki. Ale nic do tej pory nie pomogło. W końcu gotowi wyjechaliśmy z Neverlandu białą limuzyną. Siedziałam ciągle przyklejona do ramienia Michaela i ze zdenerwowania ściskałam go co raz bardziej.
-Zaraz mnie udusisz.- pstryknął mnie w nos.
-Przepraszam...- odsunęłam się trochę od niego wzdychając.
-Vicki powiedz mi czego Ty się tak boisz? Przecież będę tam z Tobą.- złapał mnie za dłoń.
-Boję się, że palnę coś głupiego albo wywalę się na środku sali i zrobię z siebie idiotkę roku, a dziennikarze mnie zjedzą.- zaśmiał się. Mi nie było wcale do śmiechu. Nie jest łatwo tak nagle wejść sobie do show biznesu i czuć się w tym wszystkim świetnie. Czy chciałam czy nie, będąc z Michael automatycznie stałam się osobą publiczną.
-Nic takiego się nie wydarzy, spokojnie.- uśmiechnął się gładząc mnie po odkrytym ramieniu.
-Idziemy potem na bankiet?- spytałam chociaż wiedziałam jaka będzie odpowiedź.
-Pójdziemy tylko na chwilkę obiecuję.- zapewnił. Mruknęłam tylko przytakująco.
-Państwo Jackson, jesteśmy na miejscu.- odparł Eddie, przednio odsuwając szybę, która nas od niego dzieliła.
-Eddie nie żartuj sobie.- powiedziałam mając na myśli to jak się do nas zwrócił. Michael tylko się uśmiechnął. Po chwili drzwi limuzyny otworzyły się, najpierw wyszedł mój narzeczony. Podał mi rękę, którą od razu złapałam i również wysiadłam z wozu. Od razu oślepił mnie blask tych cholernych fleszy. Starałam się uśmiechać najpiękniej jak tylko potrafiłam i przy okazji nie wywalić się na tych wysokich szpilkach. Michael uśmiechał się i machał do tłumu. Wczuł się od razu w swoją rolę, ja tak nie potrafiłam. Słyszałam z każdej strony głupie pytania dziennikarzy „Znowu jesteście razem?”, „Victoria jak to jest być z artystą tak wielkiego formatu jak Michael?, „Kiedy bierzecie ślub?”, „Jesteś w ciąży?”. Miałam serdecznie dosyć, a przeszliśmy zaledwie kilka metrów po czerwonym dywanie. Oczywiście ani ja, ani Michael nie odpowiedział na żadne pytanie. Podeszliśmy tylko na chwilę do grupki ludzi, którzy okazali się fanami Michaela, gdyż cały czas wykrzykiwali jego imię. Michael rozdał im trochę autografów i zgodził się na wspólne zdjęcia. Mnie oczywiście też w to wkręcił.
-Michael oooo Boże uwielbiam Cię!- krzyknęła jakaś fanka uwieszając się na szyi mojego faceta. Czy byłam zazdrosna? Raczej nie, wiedziałam, że to tylko fani, którzy bardzo kochają swojego idola. Michael uśmiechnął się na te słowa i chciał również złożyć dziewczynie kolejny autograf. Wskazała na swoje ramię, mój narzeczony wykonał jej prośbę.
-Mogę zrobić sobie z wami zdjęcie?- spojrzeliśmy na siebie, a po chwili już pozowaliśmy do wspólnej fotografii. Młoda dziewczyna stała między nami, objęliśmy się, a zdjęcie zostało zrobione.
-Dziękuję!- tym razem przytuliła nawet mnie. Musiałam przyznać, że byłam mile zaskoczona życzliwością jaką obdarowali mnie Ci wszyscy fani. Nie było sytuacji, w której ktoś by mnie obraził bądź zrobił coś podobnego. Chwilę po spotkaniu z fanami staliśmy już na ściance, pozując do zdjęć. Miało być ich tylko kilka, jak to zapewnił mnie Michael, ale w pewnym momencie myślałam, że się już stamtąd nie wydostaniemy. Oczy bolały mnie już coraz bardziej od tych aparatów. Gala jeszcze się nie zaczęła, a ja miałam już dosyć. Jeszcze musiałam się uśmiechać i udawać, że się świetnie bawię. Kiedy miałam zwyczajnie dość, spoglądałam na Michaela, a na mojej twarzy od razu pojawiał się uśmiech. W końcu udaliśmy się do głównej sali, w której miała odbyć się gala. Michael postanowił mnie zapoznać ze swoimi kolegami po fachu, że tak to ujmę. Wszędzie widziałam osoby, o których nawet nie śniłam, że kiedykolwiek zobaczę je na żywo. Prince, Mariah Carey, Freddie Mercury, Lionel Richie, Tina Turner, czy George Michael - byli tam wszyscy. Najlepiej rozmawiało mi się chyba z Whitney Houston. Tak, poznałam nawet ją. Jest wspaniałą i przemiłą kobietą. Okazało się nawet, że ma miejsce obok mnie także, będę miała przynajmniej miłe towarzystwo. Na gali nie mogło zabraknąć oczywiście całej rodziny Jacksonów. Rozmawiając z Whitney i Janet przechyliłam lekko głowę w lewą stronę i wtedy doznałam szoku kiedy dostrzegłam JĄ. Parę metrów od nas stała suka, której nienawidziłam z całego serca. Tak dobrze myślicie, Madonna we własnej parszywej osobie. 
-Boże co ta wywłoka tu robi?- zwróciłam się do moich towarzyszek pokazując dyskretnie na tą zdzirę.
-Niestety jest nominowana do kilku kategorii. Ale nie przejmuj się, wątpię by którąkolwiek wygrała tym bardziej, że rywalizuje z Michaelem. A jak wiadomo ona nie ma z nim szans.- powiedziała spokojnie Whitney. Jej słowa nieco mnie uspokoiły.
-Vicki nie psuj sobie humoru i nie gap się na tego szmatławca, bo jeszcze sobie wzrok popsujesz.- rzuciła Jan, na co obie się zaśmiałyśmy. Jednak nie mogłam oderwać od niej wzroku, a to dlatego, że ciągle wpatrywała się w mojego faceta, który aktualnie rozmawiał ze Steviem Wonder'em i Quincym. Postanowiłam na razie nie przejmować się tą...kobietą.
W końcu wszyscy zajęli swoje miejsca, łącznie z nami. Mieliśmy miejsca w pierwszym rzędzie i świetny widok na scenę.
-Chcemy serdecznie powitać wszystkich na 30 rozdaniu Grammy Awards.- odezwał się jeden z prowadzących galę i zapowiedział występ. Byłam ciekawa i bardzo podekscytowana obejrzeniem tego mini „koncertu” dopóki nie dowiedziałam się kto zaraz stanie na scenie.
-Panie i panowie powitajmy gromkimi brawami Madonnę!- od razu wywróciłam oczami co nie uszło uwadze Michaelowi.
-Nie zniosę widoku tej jędzy, aż bierze mnie na wymioty.- powiedziałam mu na ucho.
-Vicki błagam trzymaj swoje nerwy na wodzy. 
-Staram się...- mruknęłam. Ta lampucera wpadła na scenę w sukni ślubnej, a my mogliśmy usłyszeć pierwsze takty „Like a Virgin”. Zaśmiałam się pod nosem oglądając całą jej tą szopkę. Fani, którzy siedzieli u góry wstali i zaczęli krzyczeć, natomiast z naszego rzędu nikt się nie ruszył z miejsca i jakoś specjalnie mnie to nie dziwiło.
-Patrzcie państwo, dziewica roku się znalazła.- nie wytrzymałam, musiałam to jakoś skomentować i chyba trochę za głośno, bo kilka osób wokół nas zaczęło się cicho śmiać, łącznie z Whitney i Janet. Nawet Michael nie mógł się powstrzymać i parsknął cichym śmiechem udając, że niby kaszle. Przeniosłam swój wzrok ponownie na scenę, na której „wywijała” szanowna „królowa pop'u”. Boże strasznie chciało mi się śmiać z jej zachowania, turlała się po ziemi, a raczej wycierała kurze myśląc, że to jest seksowne i gapiła się na Michaela. Była naprawdę żałosna.  


Przestałam się jednak śmiać kiedy nagle repertuar się zmienił, dokładniej na...”Billie Jean”?! Aż się wyprostowałam na tym siedzeniu. Spojrzałam wkurzona na tą szmatę, która uśmiechnęła się do mnie z wyraźnym triumfem na twarzy. Nie wiem skąd wiedziała czym mnie wkurzyć. Dobrze, że tam jeszcze moonwalk'u nie odstawiła, ale i tak zerżnęła pół choreografii z „Billie Jean”.
-Czy Ty widzisz co ona robi?!- zwróciłam się do Michaela.
-Taa nie da się nie zauważyć...- mruknął, sam nie był z tego zadowolony. Mimo naszego oburzenia, publika była wyraźnie ucieszona i wiele osób poderwało się ze swoich miejsc kiwając się w rytm muzyki.
-No to zrób coś do cholery! Nie może sobie od tak śpiewać Twoich utworów!- zaczęłam się cała gotować ze złości. Ogólnie byłam nerwową osobą, a teraz przez ciążę to już w ogóle byłam jedną wielką bombą wybuchową.
-Victoria...co ja mogę niby zrobić? Zakazać jej śpiewania?- ciągle szeptaliśmy między sobą. W końcu Michael stwierdził, że przecież nic takiego się nie stało i mam się nią nie przejmować. Po jej koszmarnym występie w końcu mogłam odetchnąć z ulgą. Nie chciałam oglądać jej fałszywej mordy już tego wieczora. Miałam nadzieję, że to będzie pierwsza i ostatnia akcja z nią w roli głównej. Jak się potem okazało to był dopiero początek kłopotów.
Na scenie pojawił się wspaniały Eddie Murphy, który odczytał nominacje do kategorii „Album roku”. Nominowani byli: Prince, George Michael, wywłoka Madonna i mój Michael. Zacisnęłam mocno kciuki kiedy aktor rozrywał kopertę z wynikiem.
-Grammy Awards w kategorii „Album roku” wędruje do...Michaela Jacksona za Bad! Zapraszamy na scenę Michael.- ludzie wokół zaczęli piszczeć i bić głośne brawa. Rzuciłam mu się na szyję i mocno wyściskałam. Z uśmiechem na ustach poszedł odebrać nagrodę. Eddie wręczył mu statuetkę gratulując przy tym, Michael podziękował mu i stanął przed mikrofonem ściskając w dłoniach nagrodę.  


Ludzie nie nie mogli się uspokoić i zaczęli coraz głośniej wiwatować i krzyczeć, nagle ktoś z publiki krzyknął „Kocham Cię Michael!”, mój narzeczony uśmiechnął się i powiedział głośno „Kocham Cię bardziej” machając do fanów czym wywołał kolejny pisk. Kiedy ludzie w miarę się uspokoili zaczął mówić do mikrofonu.
-Chciałbym serdecznie podziękować za tą nagrodę. Naprawdę nie spodziewałem się, dziękuje za docenienie mojej sztuki. Przy albumie Bad było mnóstwo pracy, ale jak widać opłaciło się.- uniósł nagrodę w górę- Chciałbym podziękować Bogu, dzięki któremu mogę być kim jestem. To wszystko jego zasługa. Dziękuję również moim wspaniałym rodzicom Katherine i Joseph Jackson, kocham Was bardzo.- uśmiechnął się- Dziękuję Quincy, jesteś wspaniałym człowiekiem, bez Ciebie niepowstała by ta płyta.- uśmiechnął się patrząc na swojego przyjaciela i zarazem producenta- Dziękuję Berry Gordy, dziękuję kochanym fanom i wszystkim, którzy przyczynili się do powstania mojego albumu. Najbardziej jednak chciałabym podziękować kobiecie, która jest moją inspiracją oraz największym wsparciem.- uśmiechnął się do mnie, ludzie znowu zaczęli piszczeć. A na mnie padło światło, uśmiechnęłam się słysząc jego słowa- Kochanie chodź na scenę.- poprosił przygryzając wargę, spojrzałam na niego przerażona. Siedząca za mną Janet szturchnęła mnie lekko. W końcu podniosłam się z fotela i chwytając w dłoń materiał sukni weszłam na schody prowadzące na scenę. Stanęłam obok mojego faceta, który złapał mnie za rękę.
-Victoria Lancaster, moja narzeczona i miłość mojego życia. To właśnie ona wspierała mnie w najtrudniejszych chwilach.- uśmiechnęłam się lekko zawstydzona- Dziękuję Ci za wszystko.- nawet nie wiem jak to się stało, ale momentalnie poczułam ciepłe wargi Michaela na swoich. Na sali rozległy się gwizdy. Lekko oszołomiona wplotłam palce w jego delikatne włosy. Po namiętnym pocałunku podziękowaliśmy i machając publiczności udaliśmy się na swoje miejsca.
-Lubisz mnie zaskakiwać co?- szepnęłam Michaelowi na ucho, zaśmiał się.
-Ciebie zawsze.- złapał mnie za rękę uśmiechając się szeroko. Michael podczas całej gali zagarnął jeszcze trzy statuetki. Muszę przyznać, że nie było tak nudno i beznadziejnie jak myślałam, że będzie. Po ceremonii udaliśmy się na krótki bankiet. Siedzieliśmy przy jednym stole z Jacksonami. Rozmawiałam sobie z panią Katherine kiedy Michael nagle poprosił mnie do tańca. Spojrzałam na niego wzrokiem typu „chyba Cię coś boli”. Pokręcił przecząco głową śmiejąc się. Spojrzałam na parkiet, który był pusty. Super... Na scenie pojawiła się Whitney i zaczęła śpiewać „I will always love you”.
-No nie daj się prosić.- uśmiechnął się przesłodko. W końcu się zgodziłam podając mu swoją dłoń.
-Ty wiesz, że ja nie umiem tańczyć, prawda?- spytałam kładąc dłoń na jego ramieniu.
-Oczywiście, że umiesz kochanie. Więcej wiary w siebie. W końcu prowadzi Cię sam Michael Jackson.- zaśmiałam się przytulając się do niego jeszcze bardziej. Kołysaliśmy się spokojnie w rytm muzyki, przymknęłam oczy. Było mi tak dobrze przy nim. Nie myślałam już nawet o krokach czy o ludziach, którzy się w nas wgapiali. Byliśmy tylko my i parkiet. Ten taniec mogłam zaliczyć do najlepszych, Michael był świetnym partnerem zresztą cóż się dziwić skoro był tancerzem. Nagle wykonał obrót pochylając mnie lekko w tył. Wystraszona spojrzałam w jego oczy, żeby tylko mnie nie puszczał. Kurczowo przytrzymywałam się jego ramienia, on zaś zawiesił sobie moje udo na biodrze. Piosenka się skończyła, a my nagle usłyszeliśmy...brawa? Tak zdecydowanie, to one sprowadziły mnie na ziemię. Kiedy wróciłam już do normalnej pozycji rozejrzałam się dookoła, dalej byliśmy sami na parkiecie. A ludzie? Ludzie gwizdali i zwyczajnie bili nam brawa. Oblałam się rumieńcem i spojrzałam na Michaela, który ukłonił się teatralnie szczerząc się od ucha do ucha. Jak najszybciej pociągnęłam go do naszego stolika. Czułam się trochę niezręcznie przez to, że wszyscy tak skupili na nas swoją uwagę, ale po chwili już mi przeszło.
-Lubisz być w centrum uwagi co?- zagadnęłam popijając szampana, bezalkoholowego oczywiście.
-Zawsze.- wyszczerzył się, pokręciłam głową.
-Kiedy wracamy do domu?- spytałam już tak na poważnie, byłam trochę zmęczona. Jakby nie patrzeć dochodziła północ, a dodatkowo byłam po pracy.
-Możemy w sumie już się zbierać tylko skoczę jeszcze do toalety.- przytaknęłam, a on po chwili zniknął mi z oczu. Ponownie wdałam się w rozmowę z Katherine.
-Kochanieńka nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że zeszliście się z Michaelem.- cały czas się uśmiechała, odwzajemniłam to.
-A pani nie wie jak ja się cieszę...Myślałam, że już do tego nie dojdzie. W pewnym momencie całkowicie straciłam nadzieję.- posmutniałam trochę.
-To nie możliwe, żebyście normalnie bez siebie funkcjonowali. Jesteście sobie przeznaczeni.- kiedy usłyszałam te słowa, naprawdę poczułam ogromne ciepło na sercu. Pani Katherine była taka kochana, zawsze pomocna i życzliwa. Kochałam ją jak własną matkę. Kiedy Michael nie wracał od 15 minut zaczęłam się lekko niepokoić. No, bo co można tyle robić w głupiej toalecie? Spojrzałam w stronę stolika, przy którym powinna siedzieć Madonna. No właśnie, powinna... Poczułam dziwny uścisk w żołądku. Zerwałam się z krzesła i pognałam w stronę toalet.
******** 
Kiedy umyłem ręce i chciałem je wysuszyć usłyszałem, że ktoś wchodzi do toalety. Nie obróciłem się za siebie. Nagle poczułem czyjeś dłonie na swoich pośladkach. Zaśmiałem się.
-Vicki może poczekamy z tym, aż znajdziemy się w limuzynie co?
-Ale ja nie chcę czekać Michael.- chwila, chwila....to nie był głos mojej narzeczonej. Odwróciłem się szybko, a moim oczom ukazała się Madonna. Nie no śmiać mi się chciało. Znowu chciała się do mnie dobrać w kiblu?
-Mad nie znudziło Ci się to jeszcze?- odsunąłem się od niej na bezpieczną odległość.
-Oh Mike...Ja Cię kocham, dlaczego nie możesz tego zrozumieć?- wywróciłem oczami. Podeszła do mnie wolno, kręcąc biodrami i położyła dłonie na moim torsie.
-Ale ja Ciebie nie kocham, zrozum to w końcu. I daj mi święty spokój kobieto!- wkurzyłem się już na maksa. Emocje puściły.
-Mam Cię zniszczyć, naprawdę tego chcesz?- uwolniłem się z jej uścisku.
-Skoro tak chcesz rozmawiać...przejdźmy więc do konkretów. Dam Ci spokój i Twojej laluni jeśli się ze mną prześpisz.- patrzyłem na nią chwilę w milczeniu po czym wybuchłem głośnym śmiechem.
-Jesteś chora.- stwierdziłem po chwili widząc, że wcale nie żartuje.
-Daj spokój, to raczej nie będzie dla Ciebie wielkim problemem.- uśmiechnęła się do mnie. Nie wierzyłem, że ona naprawdę mi to zaproponowała. 
-Wiesz co? Powinnaś się leczyć. Nie prześpię się z Tobą, mam narzeczoną, którą kocham i nigdy jej nie zdradzę. A już tym bardziej z kimś takim jak Ty. Może to w Twoim stylu, ale na pewno nie moim.- czułem obrzydzenie do tej kobiety, nie mogłem wręcz na nią patrzeć. Zastanawiałem się tylko jak ja mogłem w ogóle z nią być. Nie dość, że byłem głupi to ślepy. Podejrzewam, że nie tylko z Jermainem mnie zdradziła. Połowa Hollywood pewnie już ją miała.
-Zła odpowiedź skarbie. Mhmm chyba nie chcesz, aby Twojej cudownej narzeczonej przez przypadek coś się stało co?- trafiła w mój słaby punkt.
-Nie zrobisz tego.- syknąłem w jej stronę, zaśmiała się.
-Przystojny, ale za to jaki głupi...Oczywiście, że to zrobię. Wybór należy do Ciebie.- puściła mi oczko. Podeszła do mnie.
-A zapewniam, że nie będziesz tego żałować.- wyszeptała mi do ucha stojąc bardzo blisko mnie. Za blisko...
-Wiem dobrze co lubisz i jestem pewna, że zaspokoję Cię lepiej niż ta mała wywłoka.- chciałem coś powiedzieć, ale zamknęła mi nagle usta pocałunkiem. Chciałem jak najszybciej się od niej oderwać, ale w tym momencie ktoś wszedł do środka. Wszystko działo się tak szybko...
-Michael...- w progu stała Victoria. Po jej policzkach spływały łzy, skakała oczami to na mnie to na Madonnę. Odepchnąłem szybko od siebie blondynkę i podbiegłem do mojej narzeczonej.
-Victoria to nie tak jak myślisz!- zaczęła cofać się do tyłu kręcąc głową. Odwróciła się na pięcie i zaczęła biec. Chciałem już ruszyć za nią, ale Mad złapała mnie za rękę.
-Masz dwa tygodnie na podjęcie decyzji.
-Już ja podjąłem. Odpierdol się ode mnie!- krzyknąłem tak głośno, że aż podskoczyła. Nie czekając na jej reakcję ruszyłem w pogoń za Victorią. Na szczęście zdążyłem dogonić ją na korytarzu. Chwyciłem ją lekko za ramię.
-Kochanie ja Ci to wszystko wytłumaczę.- spojrzała na mnie z takim bólem w oczach...Do tego cały czas płakała. Nie mogłem patrzeć na to jak cierpi. Pomimo jej sprzeciwu przytuliłem ją mocno do siebie, zaczęła szlochać w moją koszulę waląc pięściami w moją klatkę piersiową. Z każdą chwilą jej ciosy słabły, aż w końcu przestała i objęła mnie w pasie. Zaczęła cała się trząść.
-Posłuchaj ja wiem jak to wyglądało, ale błagam Cię pozwól mi to wszystko wyjaśnić. Tylko nie tutaj.- nie odpowiedziała nic więc uznałem to za zgodę. Wyjąłem komórkę z kieszeni i zadzwoniłem do szofera aby podjechał limuzyną pod tylne wyjście. Chwilę potem siedzieliśmy już w aucie. Victoria wcisnęła się w fotel i nawet na mnie nie patrzyła. Westchnąłem...Jak miałem jej to wszystko wytłumaczyć, żeby mi uwierzyła?
-Vicki...To ona mnie pocałowała, akurat w tym momencie kiedy ty na to naszłaś. Nie chciałem tego, chciałem ją odepchnąć...Naprawdę, musisz mi uwierzyć. Znowu się do mnie dobierała, próbowałem ją spławić, ale wiesz jaka ona jest upierdliwa. Nagle, nawet nie wiem jak to się stało, ale pocałowała mnie. Nawet nie odwzajemniłem tego pocałunku. Wiesz, że jej nienawidzę. Victoria wiesz, jak bardzo ona mnie zraniła. Musisz mi uwierzyć.- klęknąłem przed nią, wtedy na mnie spojrzała. Widziałem, że bije się z myślami.
-Nigdy nie mógłbym Cię zdradzić, wiesz to przecież.- wyszeptałem patrząc jej głęboko w oczy.
-Wiesz...wiesz co poczułam kiedy zobaczyłam was razem?- znowu zaniosła się płaczem. Nie mogłem tego znieść.
-Wiem...
-Nie wiesz...- zaprzeczyła- Poczułam jak serce rozrywa mi się na milion małych kawałeczków. Poczułam jakby ktoś odebrał mi powietrze i wbił nóż w plecy. Poczułam jak świat wokół mnie wiruje, poczułam pustkę w sercu...Michael nie pozwól nigdy więcej na to, abym kiedykolwiek tak się poczuła.- wyszeptała przymykając oczy.
-Obiecuję, że to już się nigdy nie powtórzy. Przepraszam Cię...- tym razem to ona się do mnie przytuliła. Po chwili wgramoliła się na moje kolana. Nadal czułem jak cała dygotała więc kołysałem ją w ramionach i śpiewałem cicho piosenkę wprost do jej ucha. Po chwili zaczęła rozluźniać swój uścisk, a kiedy odgarnąłem jej włosy z twarzy zauważyłem, że śpi, a jej oddech stał się miarowy i spokojny. Oparłem głowę o zagłówek wzdychając głośno. Boże miałem już serdecznie dość, byłem zmęczony tym wszystkim. Dopiero co odzyskałem Victorię, a w jednej chwili mogłem ponownie ją stracić. Bałem się tego co może wymyślić Mad, jeśli nie przystanę na jej propozycję. Absolutnie nie mogłem się zgodzić, to nie wchodziło nawet w grę. W życiu nie zdradziłbym kobiety, którą kocham nad życie. Gdyby ona się o tym dowiedziała...to złamałoby jej serce. Nie wybaczyłaby mi tego nigdy, jestem tego pewien. Musiałem szybko wymyślić coś, żeby Madonna dała nam w końcu spokój. Tego było już zdecydowanie za wiele. Postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce teraz już na poważnie. Nic, ani nikt nie zniszczy mojego związku z Victorią. Nikt.

********
No i jak? ;) Madonna Was zaskoczyła? xD Ale miałam radochę pisząc ten rozdział :D Mogłam sobie na nią nawyklinać w imieniu Vicki <3 XD Patrzcie jak wgl mi długi wyszedł... Jestem pod wrażeniem xD Ogólnie to jestem strasznie zadowolona z tego rozdziału :) Następny powinien pojawić się jakoś za tydzień.
Czekam na Wasze komy! <3 pamiętajcie, że to mega motywuje :) 
Pozdrawiam Basia <3 

12 lipca 2017

Rozdział 37. Z dzieckiem Wam do twarzy.

Hejka! :D
Zdziwieni, że tak szybko dodałam rozdział? Powiem, że ja też xD No, ale jak się siedzi ciągle w domu na dupie, to co mam robić xD tym bardziej jak wena dopisuje :D Chciałabym jeszcze Was uroczyście o czymś poinformować :D Niedawno wpadłam na (skromnie mówiąc) genialny pomysł nowego opowiadania :) Nie martwcie się, to oczywiście będzie dalej kontynuowane bez żadnego zawieszania ;) Ogólnie miałam nie pakować się w dwa opowiadania, ale tej historii nie mogę podarować, za bardzo się już napaliłam xD A że wszystko jest już w produkcji to klamka zapadła :D Kiedy się pojawi? Kiedy tylko będę mieć gotowy blog (tak, będzie ono na osobnym blogu) i zwiastun. O wszystkim jeszcze Was dokładnie poinformuję kiedy wszystko będzie gotowe i oczywiście wrzucę tutaj adres nowego bloga ;) Co do dzisiejszego rozdziału! Tak, wiem że czekacie aż Victoria powie Michaelowi o ciąży, ale jeszcze trochę sobie poczekacie xD jeśli w ogóle powie... ;p
Zapraszam na rozdział :D 

****************

Obudziło mnie jakieś ostre, rażące światło. Jak się chwilę potem okazało, to było słońce, a raczej jego silne promienie, przedzierające się przez śnieżnobiałe zasłony. Uchyliłem lekko powieki i ujrzałem najpiękniejszy widok na świecie. Victoria leżała na moim torsie, rękoma oplatając mój brzuch. Uśmiechnąłem się i spojrzałem na zegarek. Była dokładnie trzynasta po południu! No nieźle... Ale przynajmniej w końcu się wyspałem. Od dwóch miesięcy, nie sypiałem prawie w ogóle, chyba nie muszę mówić dlaczego. Postanowiłem już nie roztrząsać tego co było wtedy tylko zająć się tym co jest teraz. Wpatrywałem się w moją śpiącą księżniczkę, a miałem tym bardziej ciekawe widoki dlatego, że Vicki była cała odkryta. Przygryzając wargę zacząłem muskać jej delikatną skórę na ramieniu, potem zjechałem na plecy, a następnie pośladki. W tym momencie poruszyła się lekko. Zaśmiałem się cicho pod nosem i zacząłem ją cmokać w usta. Dalej mając zamknięte oczy, uśmiechnęła się słodko oddając moje pocałunki. 

 
Trochę mnie poniosło, bo kilka sekund później leżałem na mojej kobiecie całując ją namiętnie.
-Michael...- zaśmiała się odrywając ode mnie - WSZYSTKO mnie boli.- zaakcentowała to słowo.
-Mmmm chętnie zrobię Ci masaż.- wymruczałem zjeżdżając nieco niżej, dokładnie na jej dekolt, westchnęła po czym parsknęła śmiechem.
-Tam raczej nie zrobisz...- spojrzała na mnie dwuznacznie. Podniosłem głowę znad jej biustu i wyszczerzyłem się poruszając brwiami.
-Głupek.- rzuciła z uśmiechem rumieniąc się.
-Słodko wyglądasz z rumieńcami.- puściłem jej oczko dotykając dłonią jej łydki, a następnie uda. Niestety moja dłoń nie dotarła do celu, gdyż Victoria zaczęła się chichrać i mnie odpychać. Dziwne...bo w nocy nie była taka wstydliwa.
-Michael przestań!- mówiła śmiejąc się cały czas. Chwyciła się kołdry, którą chciałem jej wyrwać, ale udało jej się mi ją zabrać. Opatuliła się cała tak, że mogłem dostrzec tylko jej oczy. I to właśnie po nich wiedziałem, że ciągle się uśmiecha.
-Kilka godzin temu nie byłaś taka wstydliwa.- wyszczerzyłem się przypominając sobie całą nieprzespaną noc. Na samą myśl, poczułem milion dreszczy. Położyłem się na boku nie spuszczając wzroku z Victorii. Chyba musiał być zbyt intensywny, bo w końcu nie wytrzymała i odwróciła się do mnie tyłkiem.
-Zawstydzasz mnie.- wymruczała spod tej pościeli. Ryknąłem śmiechem.
-Ale przecież ja nic takiego nie robię.- dalej się śmiałem. Odwróciła się do mnie i spojrzała na mnie z politowaniem.
-No dobra...Myślałem, że Ci przeszło.- przyznałem po chwili.
-Robisz to specjalnie?!- udała oburzenie.
-No...czasami.- zrobiłem minę niewiniątka.
-O nie. Zasłużyłeś na karę Jackson.- zmrużyła oczy po czym zrzuciła z siebie kołdrę i stanęła przede mną, oczywiście nago. Zaczęła się niby rozciągać, ale tak naprawdę prężyła się jak... Obserwowałem każdy jej ruch, kiedy ona spokojnie spacerowała sobie po sypialni zbierając swoje ubrania. Poczułem na ustach jakąś ciepłą ciecz, okazało się że to krew. Przegryzłem sobie wargę do krwi, zaśmiałem się oblizując usta. Co oczywiście w oczach Victorii znów wyglądało dwuznacznie, ale przecież musiałem jakoś...Ah, wracając do mojej kobiety. Kiedy wypięła się grzebiąc coś w komodzie nie wytrzymałem i zeskoczyłem z łóżka. Nie mogła mnie tak bezkarnie prowokować. Odwróciła się w moją stronę unosząc brwi do góry.
-Krótko wytrzymałeś, kochanie.- przylgnąłem do niej całym ciałem – Ale to nie koniec tortur.- szepnęła mi do ucha jednocześnie popychając mnie z powrotem na łóżko. Usiadła na moich kolanach uśmiechając się zadziornie. Samym spojrzeniem mnie podniecała, ale to co zaczęła robić chwilę później... Jej drobna rączka najpierw delikatnie zahaczała o wypukłość moich bokserek, by za chwilę wsunąć dłoń pod materiał. Zamknąłem oczy i odchyliłem się lekko do tyłu. Poczułem jak Victoria składa pocałunki na moim policzku, a następnie przygryza płatek ucha. Mruknąłem zadowolony na co jeszcze bardziej zacisnęła palce na mojej męskości. Nie mogąc już wytrzymać zacząłem dyszeć, co najwyraźniej satysfakcjonowało moją partnerkę, bo ciągle się uśmiechała. Nagle zwolniła tempo po czym wyjęła rękę spod białego materiału, przysuwając się do mnie i całując lekko w usta. Zszokowany spojrzałem na nią.
-Victoria nie rób mi tego. Nie teraz...- wyjąkałem zachrypniętym głosem będąc na skraju wytrzymałości.
-No właśnie kochanie sęk w tym, że ja już Ci więcej nic nie zrobię.- uśmiechnęła się słodko wzruszając ramionami. Ah więc to była ta jej kara...Chciała zejść z moich kolan, ale nie pozwoliłem jej na to, przyciskając ją bardziej do mojego krocza.
-Nie nieźle, panie Jackson.- poruszyła brwiami śmiejąc się pod nosem. Ją to zwyczajnie bawiło.
-Nie wygłupiaj się no...Proszę Cię.- zaczęła się jeszcze bardziej śmiać.
-Weź kolorową gazetkę i idź do łazienki sobie ulżyć, bo jedyne co ode mnie dostaniesz dzisiaj to celibat na miesiąc. Może odechce Ci się tych żartów.- cmoknęła mnie w policzek i zeszła z moich kolan.
-Wiedz, że się zemszczę.- z krzywą miną pogroziłem jej palcem.
-Tak, tak ja Ciebie też bardzo kocham.- uśmiechnęła się i zniknęła za drzwiami łazienki. Odprowadziłem ją wzrokiem kręcąc głową. Co ta kobieta ze mną wyprawia? Musiałem wziąć długi, zimny prysznic, żeby się jakoś ogarnąć. Kiedy ubrany ponownie wszedłem do sypialni, Vicki leżała na łóżku grzebiąc coś w telefonie. Przypomniałem sobie o czymś nagle...
-Skarbie?
-Mhm?
-Mam coś dla Ciebie.- odłożyła komórkę i spojrzała na mnie zaciekawiona. Usiadłem obok niej i wyciągnąłem złoty pierścionek z szuflady.
-To chyba należy do Ciebie.- powiedziałem klękając przed nią na jedno kolano. Jej mina była dokładnie taka jak wtedy na plaży, kiedy pierwszy raz jej się oświadczyłem.
Jej zaszklone oczy i szeroki uśmiech mówiły wszystko.
-Więc..wyjdziesz za mnie Victorio?- spytałem w końcu. Pokiwała tylko głową i rzuciła mi się w ramiona.

************
Moja radość była nie do opisania, kiedy na swoim serdecznym palcu znów mogłam oglądać złoty pierścionek. Nie było chwili żebym się w niego nie wpatrywała. Trzymając się za ręce zeszliśmy do kuchni na śniadanie.
-Dzień dobry Jess.- powiedzieliśmy w tym samym czasie widząc kobietę krzątającą się po kuchni. Odwróciła się szybko w naszą stronę. Kiedy mnie zobaczyła...Nie muszę chyba mówić jaka była jej reakcja, prawda?
-Victoria!- przytuliła mnie tak mocno, że aż się zachwiałam.
-Na mój widok jakoś nigdy się tak nie cieszysz.- mruknął kąśliwie Michael.
-Ciebie to ja mam na co dzień.- machnęła na niego ręką. Zaśmiałam się.
-No nie mówcie, że wy...- zaczęła spoglądając na mnie to na mojego narzeczonego.
-Zależy o co konkretnie pytasz.- zaczął Michael, przewróciłam oczami.
-Tak, wróciliśmy do siebie.- powiedziałem w końcu.
-Aaaaaa no nareszcie!- Jessica wydała z siebie okrzyk entuzjazmu.
-Jakie wróciliśmy? To my kiedykolwiek się rozstaliśmy? Bo nie przypominam sobie.- pokręciłam rozbawiona głową słysząc słowa Michaela.
-Siadajcie i opowiadajcie wszystko, a ja w tym czasie zrobię śniadanie.- klasnęła w dłonie i podleciała do kuchenki. Michael wyciągnął do mnie rękę, którą od razu chwyciłam i usiadłam na jego kolanach.
-Ale tak ze szczegółami z mienionej nocy czy...- klepnęłam go w ramię, na co cmoknął mnie w szyję.
-Bardzo śmieszne Jackson.- Jess rzuciła mu znaczące spojrzenie na co posłał jej całusa uśmiechając się szeroko. Pokrótce opowiedzieliśmy gosposi o wszystkim. Michael również nie pominął faktu, iż byłam w szpitalu, jak i moich dolegliwościach. Jessica dziwnie się na mnie patrzyła w tamtym momencie, jakby coś podejrzewała... Miałam tylko nadzieję, że nie palnie niczego przy Michaelu. Chcę by dowiedział się w odpowiednim czasie. Już niedługo...
-Oj już ja Cię przypilnuje z tym jedzeniem.- Jess podsunęła mi talerz z gorącym omletem pod nos. Skrzywiłam się lekko.
-I nie krzyw się tak, bo nałożę Ci więcej!- pogroziła mi palcem. Co w tym czasie robił mój ukochany? Oczywiście, że nabijał się ze mnie.
-Karma wraca.- szepnął mi na ucho dotykając mojego uda. Strzepnęłam jego rękę udając, że się obraziłam. Resztę śniadania spędziliśmy raczej spokojnie. No może oprócz ciągłych zaczepek Michaela, który zaczął wrzucać mi słonecznik za koszulkę.
-Zaraz dostaniesz takiego kopa, że już więcej nie złapiesz się za TO MIEJSCE na scenie.- żeby wyglądać nieco groźnie wymachiwałam mu widelcem przed nosem. Jak zwykle puścił moją groźbę mimo uszu chichrając się.
-Mam to nawet w staniku, Ty głupku!- chciałam go zdzielić po głowie, ale zasłonił się rękoma nie przestając się śmiać. Próbowałam wyciągnąć jakoś te małe ziarenka.
-Chętnie Ci pomogę.- Michael zaoferował się wręcz od razu widząc moje poczynania. Trzepnęłam go po łapach.
-Masz zakaz dotykania mnie do odwołania.
-Ej! Miał być tylko miesiąc...- zrobił smutną minę.
-Nie rusza mnie to.- powiedziałam ignorując go.
-Ale za to wiem...- urwał kiedy w pomieszczeniu rozległ się dźwięk dzwonka. Jak się okazało, dokładniej telefonu Michaela, odebrał od razu.
-Słucham? Tak, a kto mówi?- zmarszczył czoło- Ahh to Ty. Przepraszam nie poznałem Cię po głosie...- zaśmiał się- Victoria? Oczywiście, mam z nią kontakt cały czas.- puścił mi oczko na co wystawiłam mu język- Aktualnie? Siedzi obok mnie, a coś się stało?- nie odzywał się przez jakiś czas, jego mina z każdą sekundą robiła się coraz bardziej poważna, przestałam jeść i wpatrywałam się w niego próbując wyczytać cokolwiek z jego wyrazu twarzy. Jedno było pewne. Coś się stało.
-O matko...Stefano uspokój się. Zaraz przyjedziemy. Powiedz tylko, który szpital. Mhmm dobrze. Czekaj tam na nas, niedługo będziemy. Do zobaczenia.- odłożył telefon i spojrzał na mnie.
-No mów co się stało!- ponagliłam go.
-Nina rodzi.- zerwaliśmy się oboje z krzeseł. Ja pobiegłam na górę po torebkę, a Michael po chłopaków. Z obstawą wyjechaliśmy z Neverlandu czarnym Jip'em. Na miejsce dotarliśmy bardzo szybko, a to dzięki Michaelowi, który postanowił usiąść za kierownicą. Szczerze powiedziawszy byłam tak zdenerwowana, że zaczęły trząść mi się ręce, dosłownie. Dobrze, że Michael był przy mnie i próbował jakoś uspokoić. Tak naprawdę nie wiem czemu się denerwowałam, niby nie było powodu, ale...
-Stefano!- krzyknął Michael widząc go na końcu korytarza. Całą drogę tutaj pokonaliśmy biegiem, a Lucas i Robert z nami. Włoch podszedł do nas chwiejnym krokiem. Przez chwilę myślałam, że jest pijany. Mało tego, na policzku miał czerwony ślad.
-Matko Boska, jak Ty wyglądasz? Co się stało i co z Niną?- naprawdę słaniał się na nogach.
-Nina rodzi już od trzech godzin, ja prawie zemdlałem. Ale nie chciałem wyjść i jej zostawiać.
-No, ale wyszedłeś.
-Wyrzuciła mnie!- wręcz zawył, zaśmiałam się.
-Robert przynieś trochę wody.- zwróciłam się do ochroniarza, który od razu spełnił moją prośbę. Podałam plastikowy kubek przyszłemu tacie. W kilka sekund opróżnił kubeczek i oparł głowę o ścianę.
-Mało tego, dała mi z liścia na odchodnego mówiąc, cytuję „Wypierdalaj stąd za nim naprawdę zrobię Ci krzywdę”.- zaczęliśmy śmiać się z Michaelem.
-Ktoś jest w sali?- spytałam po chwili.
-Alex, rodzice Niny są w drodze, ale dotrą dopiero na wieczór. Wiesz jak daleko mieszkają.
-No tak...To co, idziemy?- zwróciłam się do Michaela.
-Że...że...tam?- wyjąkał.
-Tak na salę porodową.- wywalił na mnie oczy.
-No nie patrz się tak na mnie. Nic Ci się nie stanie.
-No ja nie wiem...
-Ale ja wiem.
-Możemy tam wejść bez problemu?- spytałam Włocha.
-Tak, ale najpierw im powiem, że jesteście z rodziny, bo inaczej Was nie wpuszczą.- tak więc razem poszliśmy do odpowiedniej sali. Przed samymi drzwiami usłyszeliśmy głośny krzyk, na co stanęliśmy w bezruchu patrząc na siebie przerażeni.
-Nie przestraszcie się tylko.- ostrzegł nas po czym otworzył drzwi. Musiałam dosłownie ciągnąć Michaela za rękę jak dziecko. Chyba naprawdę się bał. Kiedy Nina nas zobaczyła dopiero zaczęła się wydzierać...Nie wspomnę o reakcji pielęgniarek i położnej na widok Michaela, aż się speszył tak zaczęły się na niego gapić.
-Chyba powinienem wyjść, wszystkich rozpraszam.- szepnął mi na ucho. Fakt, rozpraszał nawet samą Ninę.
-Ludzie gdzie kamera?! To trzeba nakręcić! Michael Jackson jest przy porodzie mojego dziecka!- zaczęła krzyczeć- A ten czego tu?!- od razu zmienił jej się wyraz twarzy kiedy ujrzała swojego chłopaka. Zaśmiałam się i podeszłam do niej.
-Nina uspokój się.- złapałam ją za rękę, ścisnęła mnie trochę za mocno...
-Jak mam być kurwa spokojna, jak od trzech godzin próbuję aaaaaah! Próbuję...przecisnąć przez taki mały otwór dziecko wielkości arbuza?! Ja pierdole aaaaałaaa!- zaczęła szybko dyszeć.
-Proszę teraz przeć, a nie rozmawiać.- powiedziała położna.
-A przepraszam bardzo, co ja kurwa ciągle robię?!- kobieta już się nie odzywała. Stefano krążył po sali, Alex stała sobie spokojnie obok okna mając niezły ubaw, a Michael chyba nie wiedział gdzie ma podziać oczy. Był przerażony. W dodatku Nina zaczęła płakać, próbowałam ją jakoś uspokoić, ale jej krzyki wcale mi w tym nie pomagały.
-Jeśli pani chce, możemy zrobić cesarkę.- moja przyjaciółka na słowo „cesarka” zrobiła się aż czerwona.
-Victoria oni chcą mnie zabić nie pozwól im na to!- krzyknęła przerażona. Parsknęłam śmiechem pod nosem.
-Oczywiście, ze nie pozwolę.- powiedziałam w miarę poważnie, żeby jej nie zdenerwować. Otóż Nina od zawsze była negatywnie nastawiona do cesarskiego cięcia i ogólnie jakichkolwiek operacji. Twierdziła, że jak już położysz się na stół to wyjdziesz stamtąd tylko nogami no przodu. Panicznie bała się operacji. Nie wiem skąd ta fobia u niej.
-Michael cholera pomóż mi, widzisz, że ja już nie daje rady.- zwróciłam się do mojego narzeczonego z prośbą, gdyż sama byłam już na skraju załamania nerwowego. Minęła kolejna godzina, a dziecko nie ruszyło się nawet o milimetr. W dodatku rozwarcie miało tylko cztery centymetry, a to wciąż za mało. Michael podszedł do łóżka bardzo powoli i usiadł na moim miejscu, łapiąc Ninę za rękę. Ta spojrzała na niego zamglonym wzrokiem.
-Ooooh Michael...Wiesz, że Cię kocham?- moja przyjaciółka po wielu środkach, które dostała zaczynała co raz bardziej majaczyć.
-Oczywiście, że wiem.- uśmiechnął się szeroko.
-Pani Johnson proszę się teraz postarać. Jeśli rozwarcie nie osiągnie przynajmniej siedmiu centymetrów, dziecko nie będzie mogło wyjść, a wtedy się udusi. Naprawdę proszę się skupić, bo zaraz będziemy zmuszeni przewieźć panią salę operacyjną.- na te słowa Nina jakby trochę „ożyła”.
-Słyszysz? Musisz dać z siebie wszystko.- powiedział Michael głaszcząc ją po włosach.
-Mike ja nie dam rady...Nie dam rady...- wyszeptała.
-Jesteś bardzo silna. Poradzisz sobie. Zrób to dla nas wszystkich liczymy na Ciebie, nie możesz nas zawieść.- jego słowa chyba naprawdę podziałały. Widziałam jak Nina ostatkiem sił stara się urodzić tą małą kruszynkę. Nie było łatwo, ale w końcu się udało. Po pół godzinie usłyszeliśmy krzyk dziecka, który dla nas oznaczał tylko jedno. Udało się. Położna uśmiechnęła się i owinęła niemowlę w biały ręcznik.
-Dziewczynka.- Nina opadła na poduszki uśmiechając się błogo, kiedy pielęgniarka ułożyła małe zawiniątko na jej piersi.

-Moja malutka...
-Nasza.- poprawił Stefano całując swoją dziewczynę w czoło. Spojrzałam na Michaela, w oczach miał łzy i wpatrywał się w nich z miłością. Przytuliłam go. Dobrze wiedziałam o czym myśli. Zazdrościł im.
-Spisałeś się świetnie.- cmoknęłam go w policzek. Wyszliśmy z sali wraz z Alex, żeby dać młodym rodzicom trochę odetchnąć. Niestety Alex musiała wrócić już do domu więc pożegnaliśmy się z nią i zostaliśmy sami. No prawie, bo w pobliżu ciągle kręcili się nasi ochroniarze.
-Jak się czujesz?- spytałam z uśmiechem Michaela, widząc jak bardzo przeżył to co się przed chwilą wydarzyło. Patrzył na mnie nieobecnym wzrokiem.
-Jakbym co najmniej odebrał poród.- zaśmialiśmy się.
-Może to za duże słowo, ale na pewno w dużej mierze się do tego przyczyniłeś. Masz po prostu dar przekonywania i uspokajania ludzi. Nie wiem jak to zrobiłeś.
-To się nazywa talent.- puścił mi oczko.
-Zdecydowanie.- zaśmiałam się. Z sali wyszła pielęgniarka i poprosiła nas do środka. Widok szczęśliwej Niny z dzieckiem u jej obok, był niezwykle wzruszający. Ale jeszcze bardziej wzruszające były łzy szczęścia młodego taty. Podeszliśmy nieśmiało do nich.
-Jestem z Ciebie dumna.- powiedziałam całując przyjaciółkę w policzek, uśmiechnęła się. Spojrzałam na tą małą kruszynkę głaszcząc ją delikatnie po główce.
-Chcesz ją potrzymać?- spytała się mnie po chwili.
-O Boże...no nie wiem. Nie chcę zrobić jej krzywdy.- wzięłam najdelikatniej jak potrafiłam małą na ręce.
-Nie bój się. No, ale musisz zacząć pomału przyzwyczajać się do tej roli. W końcu Ci się to przyda.- palnęła, zrobiłam przerażoną minę patrząc na Michaela, który chciał coś powiedzieć, ale ja byłam szybsza.
-W przyszłości na pewno.- próbowałam brzmieć jak najbardziej prawdziwie. Spojrzałam na Ninę kręcąc dyskretnie głową i szepcząc ciche „zabiję Cię kiedyś.” Zrobiła przepraszającą minę. Na całe szczęście Michael w żaden sposób tego nie skomentował.
-Jackson widzę, że chcesz, nie krępuj się.- powiedziała moja przyjaciółka widząc jak Michael całkowicie skupił swoją uwagę na dziewczynce, która dalej spoczywała na moich rękach. Nie trzeba było mu dwa razy powtarzać. Podałam mu małe zawiniątko, a on zaczął się zachowywać jakby co najmniej dostał do rąk drogocenny skarb. Kołysał małą w ramionach cały czas cmokając ją gdzie popadnie. Przyglądałam się temu z uśmiechem.
-No muszę powiedzieć, że do twarzy Wam z dzieckiem.- moja przyjaciółka chyba naprawdę chciała zrobić mi na złość. Michael zaśmiał się tylko, a ja próbowałam na migi pokazać, że już jest martwa co wywołało tylko śmiech u niej i Włocha, który oczywiście też był wtajemniczony i wiedział o co chodzi.
-Ale to dobrze! Bo mamy dla Was propozycję nie do odrzucenia.- oboje spojrzeliśmy na nich w oczekiwaniu.
-Mamy się bać?- spytałam nie wiedząc czego mogę spodziewać się po tej „propozycji”.
-Absolutnie nie. A więc bardzo chcielibyśmy...- złapała swojego chłopaka za rękę, ciągle się do siebie uśmiechali- Żebyście...- chyba chciała stworzyć napięcie i nie wątpliwie jej się to udało- Zostali...rodzicami chrzestnymi naszej córki.- no co jak co, ale tego się nie spodziewałam. Spojrzałam na Michaela nie wiedząc zbytnio co powiedzieć. Uśmiechnął się do mnie, już wtedy wiedziałam jaką podjąć decyzję.
-Oczywiście, że się zgadzamy!
Posiedzieliśmy z nimi jeszcze godzinkę i wróciliśmy do Neverlandu. Oboje byliśmy wykończeni, w końcu ten dzień był pełen emocji. Stałam w łazience przed lustrem przyglądając się swemu odbiciu. Moje ręce zjechały na brzuch. Uśmiechnęłam się delikatnie. Dalej nie mogłam do końca uwierzyć w to, że za klika miesięcy zostanę matką. Czy sobie poradzę? Czy oboje sobie z tym poradzimy? Jeszcze tego nie wiedziałam, ale wiedziałam, że uczynimy wszystko aby tak się stało. Usłyszałam lekkie pukanie do drzwi, szybko zasłoniłam odkryty brzuch bluzką.
-Proszę.- do pomieszczenia wszedł Michael, też był już w piżamie. Bez makijażu, w rozwalonych włosach i zwykłych ciuchach wyglądał niezwykle czarująco. To wtedy najbardziej mi się podobał, taki „nieidealny”. Bez tych wszystkich ozdobników w postaci przeróżnych świecidełek, drogich ubrań i dużej ilości make up. Stanął za mną i objął mnie w pasie kładąc głowę na moim ramieniu. Uśmiechaliśmy się do swoich lustrzanych odbić.
-Co robisz?- mruknął cmokając mnie w szyję jednocześnie nie spuszczając ze mnie wzroku.
-Gadam sobie z lustrem, wiesz?- uśmiechnęłam się.
-Serio?
-Jak najbardziej.- zaśmialiśmy się.
-Chodź do łóżka.- w jego wydaniu te słowa brzmiały śmiesznie więc oczywiście nie mogłam właśnie tak ich nie skomentować.
-No nie o to mi chodziło...- przewrócił oczami- A mówisz, że to ja jestem zboczony!- dał mi kuksańca.
-No, bo jesteś. Specjalnie powiedziałeś to w taki sposób.
-Ale jaki?- znów użył swojego uwodzicielskiego głosu, zaczęłam się chichrać.
-Michael Jackson nieśmiały, dobre.- oderwałam się od niego i wyszłam z łazienki.
-Oj wiesz dobrze, że tylko przy Tobie taki jestem.- podreptał za mną. Wskoczyłam na łóżko, długo nie musiałam czekać aby Michael znalazł się obok mnie.
-No nie powiedziałabym. Dobranoc.- chciałam go pocałować, ale odsunął się.
-Dobranoc?- podniósł brwi.
-Tak, bo idziemy grzecznie spać. I to już. Wcale nie zapomniałam o Twoim celibacie kochanie.- cmoknęłam go w nosek. Westchnął głośno kładąc głowę na mojej klatce piersiowej.
-Jak będziesz grzeczny to może trochę go ukrócę.- powiedziałam po chwili zastanowienia. Poczułam jak się uśmiecha. Spojrzał na mnie i spoważniał po chwili.
-Co jest?- spytałam głaszcząc go po włosach. Chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią.
-Myślę sobie o tym wszystkim...
-Ale o czym?
-O tym, jak źle mi było bez Ciebie.- szepnął.
-Michael...nie rozmawiajmy o tym. Nie chcę rozpamiętywać tego co wtedy było. Zajmijmy się teraźniejszością i po prostu nie dopuśćmy nigdy więcej do takich chorych sytuacji między nami.
-Przepraszam Cię za wszystko.- przytulił mnie, ścisnęłam go mocno.
-Ja też przepraszam...ale zapomnijmy o tym, proszę.- pokiwał głową, uśmiechnęłam się.
-Chodź już spać.- powiedziałam kładąc głowę na jego torsie, przyciągnął mnie do siebie jeszcze bliżej.
-Kocham Cię Vicki.
-A ja Ciebie Mike.- wtulona w mojego mężczyznę zasnęłam od razu.

**************

No jak się podobało? :D Mam nadzieję, że wybaczycie mi tą nieprzyzwoitą scenę na początku :p Nie mogłam się powstrzymać xD Jak zauważyliście bądź nie, zmieniłam swoją nazwę na @VictoriaJackson, trzeba się trochę zamaskować xD Z tego względu, że wiele osób twierdzi iż jestem podobna do głównej bohaterki (ciekawe dlaczego...) nawet z wyglądu XDD Padło na Victorię <3 Dobra kochani, co do porodu Niny to improwizowałam jak cholera, gdyż, ponieważ... wiem jak on wygląda jedynie z opowieści xD Nie miałam nigdy okazji uczestniczyć w nim, ani tym bardziej sama go przeżyć (dzięki Bogu) xD Tak więc, wyszło to jak wyszło ;) No wgl pomijając już fakt, że na pewno każdy normalny personel szpitalny wpuściłby sobie takiego tam Michaela Jacksona na porodówkę, bez większego halo xDDD
Liczę na długie komentarze! <3
Pozdrawiam cieplutko :D
PS: Moi drodzy z tego względu, że rozdziały będą teraz często proszę Was o to byście częściej tu zaglądali ;)