20 sierpnia 2016

Przypadkowe opowiadanie :)

Witam kochani!
Czuję, że powinnam dostać porządny wpierdol za to, że tyle mnie tu nie było xD I tak możecie na mnie krzyczeć, nabluzgać i co tylko chcecie, ale zanim to zrobicie najpierw mnie „wysłuchajcie”. Pewnie niektórzy pomyśleli „No pewnie, nie napisała nawet 30 rozdziałów i spierdoliła bez słowa wyjaśnienia” Jak widać nie spierdoliłam i nie mam zamiaru tego robić, a nawet jeśli coś się wydarzy i będę zmuszona Was opuścić to nie zniknę sobie bez słowa. Mój wyjazd nie wypalił, wielkie gówno z tego wyszło przez co dwa tygodnie chodziłam zła i nie odzywałam się za bardzo, potem pokłóciłam się z kilkoma ważnymi dla mnie osobami. Odkładałam cięgle bloga na później „przecież mam dużo czasu”. Potem nie miałam weny i w ogóle ochoty pisać rozdziału (tak przyznaje się po prostu mi się nie chciało, nie miałam pomysłu, mimo że ten rozdział był w zeszycie, ale bardzo krótki i napisany ręką 5- latka) I tak przez miesiąc (no dobra prawie dwa...) nic nie wstawiałam za co bardzo przepraszam. Naprawdę to co pisałam to zaraz usuwałam, nie wychodziło mi nic w ogóle. Czułam się jakbym nigdy w życiu nie pisała, nie wiem co się ze mną działo. Nie chciałam dać tu jakiegoś gówna, dlatego ciągle zwlekałam z dodaniem rozdziału. Oprócz opierdzielania się przez cały ten czas, jeszcze coś robiłam. Postanowiłam trochę „odświeżyć” poprzednie rozdziały. Nie pozmieniało się na tyle żebyście musieli czytać całe opo od początku, spokojnie xD Zwykłe błędy i...same błędy. Bo jak przeczytałam pierwszy rozdział od czasu kiedy go napisałam czyli pół roku temu to się za głowę złapałam, styl to jednak mi się zmienił, dopiero wtedy to zauważyłam. Pewnie zastanawia Was co to jest xD Przez ten czas, który mnie tutaj nie było napisałam o to tą "historię". Natchnęła mnie do tego Oliwia, której dedykuje ten rozdział, został on napisany dla niej. Dała mi mega pomysł i dziękuję jej za to Może najpierw przeczytajcie ten rozdział, a na końcu wszystko Wam wyjaśnię :)
Zapraszam do czytania i komentowania! 
********
8 września 1993 r.
Była zaledwie 6 rano, a ja dalej nie mogłem spać. Zawsze miałem problemy z bezsennością, ale teraz to się nasiliło. Gdy tylko zamykałem oczy w głowie pojawiał mi się nieprzyjemny obraz. W pokoju było ciemno, mimo to sen nie mógł przyjść. Czułem się źle...psychicznie i fizycznie. Moje serce i dusza krwawiła za każdym razem gdy tylko przypominałem sobie w jakim bagnie tkwię od jakiegoś czasu. Dwa tygodnie temu miał się odbyć mój ostatni koncert w Bangkoku promujący trasę Dangerous. Jak zwykle przed koncertem chodziłem cały podekscytowany i pełen energii. Pamiętam tamten dzień jak dziś. Wtedy jeszcze nie wiedziałem co mnie spotka... Nie mogłem nigdzie znaleźć Franka mojego menadżera, a zarazem wiernego przyjaciela.
~Retrospekcja~ 
 
Wpadłem jak burza do mojej garderoby. Szybko zmierzyłem wzrokiem całe pomieszczenie. Na ścianie wisiał plazmowy telewizor. Frank, Karen i Dominic mój choreograf siedzieli na kanapie i wpatrywali się jak zaczarowani w kolorowe pudło. Nie rozumiałem... za niecałą godzinę miał zacząć się mój koncert, a im zachciało się oglądania telewizji?
-Michael Jackson, legendarny Król Popu, który odbywa teraz światowe tournee został oskarżony o molestowanie seksualne przez niejakiego Jordana Chandlera, pozew do sądu wniósł jego ojciec Evan Chandler... Po usłyszeniu tych słów mój świat się zatrzymał, przestałem myśleć, byłem w totalnym szoku. Gapiłem się tępo w ścianę, nie mogłem wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Czułem się jak sparaliżowany, nie mogłem się ruszyć. Jakby ktoś przywalił mi czymś ciężkim w głowę. Czułem się otumaniony tą informacją, jak po narkotykach. Kiedy po kilku minutach odzyskałem świadomość, a do mojej głowy zaczęły z ogromną siłą uderzać te okropne słowa zatrzasnąłem za sobą drzwi.
Od razu spojrzenia moich przyjaciół spotkały się z moim. W ich oczach dostrzegłem przerażenie i głęboki strach. Czyli to co przed chwilą usłyszałem, a jeszcze nie do końca dotarło do mojej świadomości było...prawdą?
-Michael...skarbie.- Karen podeszła do mnie z łzami w oczach, złapała mnie za dłonie. -Słyszałeś prawda?- niemalże wyszeptała te słowa. Chyba sama domyśliła się odpowiedzi, bo od razu mnie przytuliła, trwałem tak kilka minut w jej ramionach kiedy w końcu oderwałem się od niej jak poparzony.
-Powiedzcie, że to tylko głupie plotki.- rzuciłem cały nabuzowany chodząc po całym pomieszczeniu. Nikt mi nie odpowiedział, mieli spuszczony wzrok.
-Kurwa powiedzcie coś!- nie panowałem już nad emocjami, a przede wszystkim nie panowałem nad sobą. Frank wystraszony trochę moim tonem głosu postanowił się w końcu odezwać.
-Niestety to nie plotki Mike...ten pieprzony gówniarz oskarżył Cię o molestowanie.- ukrył twarz w dłoniach- Ta informacja obiegła już cały świat, od rana ponoć trąbią o tym na każdej stacji. Twoi adwokaci zaraz tu będą. Michael do cholery wiedziałem, że tak będzie! Za dużo czasu spędzałeś z tym szczylem! Ale ty mnie nigdy nie słuchasz, bo sam wiesz co dla Ciebie dobre! To masz co chciałeś!- sam wstał zdenerwowany całą sytuacją. Nigdy na mnie nie krzyczał. Byłem w szoku.
-Nie krzycz na mnie...-wyszeptałem zamykając oczy. Chciałem żeby to wszystko to był tylko głupi koszmar, sen z którego zaraz się obudzę i będę się śmiał. Otworzyłem po chwili oczy, ale niestety to mi się nie śniło. Do oczu napłynęły mi łzy. Łzy rozpaczy, które wyrażały to co dzieje się w moim umyśle. Nie zauważyłem nawet kiedy słone krople spływały ciurkiem po mojej twarzy zmywając zapewne cały makijaż zrobiony przez Karen, ale nie obchodziło mnie to w tamtym momencie. Czułem się potwornie, wybiegłem stamtąd natychmiast. 
 
~Koniec retrospekcji~

To był najgorszy dzień w moim życiu. Chciałem jak najszybciej wrócić do domu, do mojej Nibylandii. Niestety to nie było możliwe. Policja zaraz na drugi dzień od wniesienia oskarżenia zrobiła rewizję całego domu, przewracając go do góry nogami. Wszyscy radzili mi bym tu nie wracał, bo to nie jest już to same miejsce...Mieli rację, tu już nigdy nie będzie jak dawniej. Wszystko zostało posprzątane, ale to nic nie dało. Naruszyli moją przestrzeń osobistą. Wkroczyli w świat, do którego tylko ja miałem dostęp. Z domu zniknęły wszelkie fotografie dzieci jakie tylko posiadałem, rodzinne portrety przedstawiające moich małych siostrzeńców i siostrzenice, prezenty od fanów i kasety z bajkami. Wiem czego szukali i mają problem, bo tego nie znajdą, nie w moim domu. Oskarżyli mnie o tak nikczemną rzecz. Rzygać mi się chciało jak sobie o tym myślałem. Jak można być tak okrutnym i podłym? Byłem dla nich dobry, dawałem pieniądze, wspierałem, pomagałem jak tylko mogłem. I co dostałem w zamian? Łatkę pedofila, która będzie do mnie przylepiona do końca życia, zszarganą reputację i zniszczone zdrowie psychiczne. Bliscy są ze mną, wspierają mnie, jestem im za to ogromnie wdzięczny, ale to nie wszystko. Reszta ma mnie za zboczeńca, który powinien zgnić w pierdlu. Podniosłem się do pozycji siedzącej. Chyba nic nie będzie z mojego snu. Powoli wstałem z łóżka i skierowałem się do łazienki. Szybko zabrałem małe pudełeczko i wróciłem do sypialni. Wyciągnąłem jedną białą kapsułkę, a do niej dołączyły od razu trzy takie same. Wiem, że nie można brać tak silnych leków w takiej ilości i to na pusty żołądek, ale w chwili obecnej miałem w dupie to co się ze mną stanie. Miałem ochotę umrzeć i może te prochy mi w tym pomogą. Wszyscy będą mieć spokój, bo przecież jestem taki zły i okrutny, skrzywdziłem dziecko. Zaśmiałem się kpiąco, ale po chwili spoważniałem i tabletki, które trzymałem w ręce wyrzuciłem na podłogę. Wybuchłem niekontrolowanym płaczem, który echem odbijał się od ścian. Płakałem jak dziecko, zranione dziecko. Jak w amoku chwyciłem ze stoliczka nocnego zabytkowy wazon i z impetem rzuciłem nim o ścianę, było słychać tylko huk, a antyk rozpadł się na miliony kawałków, był w takim stanie jak teraz moje serce.
-Proszę bardzo macie co chcieliście! No chodźcie tu i zobaczcie co ze mną zrobiliście! Zobaczcie upadek wielkiego Michaela Jacksona!- krzyczałem żałośnie do ściany dusząc się łzami. Nawet nie usłyszałem kiedy drzwi mojej sypialni zostały otworzone. Siedziałem skulony obok łóżka chowając twarz w dłoniach. Poczułem ciepły dotyk na ramieniu, a zaraz potem ten spokojny głos, który zawsze potrafił choć w pewnym stopniu ukoić ból w moim sercu.
-Michael kochanie...- tak właśnie jej było mi wtedy potrzeba. Mojej przyjaciółki, a zarazem matki. Kobieta zdjęła moje ręce z twarzy i podniosła mój podbródek wzdychając cicho. Zapewne przestraszył ją widok mojej twarzy bowiem w tamtym momencie wyglądałem niczym w teledysku do Thriller'a.
-Liz ja już nie daje rady...- wyszeptałem załamującym głosem wtulając się w przyjaciółkę. Gładziła mnie po plecach kołysząc w swoich ramionach. Siedzieliśmy tak długi czas.
-Nie wziąłeś tego badziewia?- spytała wskazując na opakowanie tabletek nasennych leżących na podłodze.
-Nie...a powinienem.
-Michael co Ty mówisz na litość boską?!- podniosła głos, ale jak tylko zobaczyła wyraz mojej twarzy złagodniała. Wyswobodziłem się z jej objęć i położyłem się do łóżka zwijając się w kłębek. Elizabeth również po chwili podniosła się z podłogi i podeszła do okna, odsłoniła wszystkie zasłony. Skrzywiłem się natychmiast, dzienne światło raziło mnie w oczy.
-Cholera zasłoń to.- warknąłem zbulwersowany tym co zrobiła, byłem bardzo drażliwy. Chyba nie miała najmniejszego zamiaru mnie słuchać, bo jak na złość otworzyła na oścież wszystkie okna i drzwi balkonowe wpuszczając do środka rześkie powietrze. Przycisnąłem poduszkę do policzka. Poczułem jak Liz zdziera ze mnie kołdrę. Spojrzałem na nią wkurzony.
-W tej chwili wstajesz, idziesz się umyć, bo cuchnie od Ciebie na kilometr i wychodzisz z tego bunkru na świeże powietrze, ale najpierw zjesz porządne śniadanie. Kiedy Ty w ogóle coś ostatnio jadłeś? Bo wyglądasz jak kościotrup.
-Nie ważne.- usiadłem zakładając ręce na piersiach niczym obrażone dziecko.
-Dla mnie bardzo ważne, martwię się o Ciebie.- usiadła obok mnie i pogładziła mnie po bladym i zimnym policzku.
-Potrzebuję tylko spokoju. Dajcie mi wszyscy święty spokój.- złapałem poduszkę i zacząłem
się kiwać w przód i tył. Zacisnąłem powieki, bo już czułem piekące łzy napływające do oczu. Nie chciałem płakać przy Liz. Nie lubiłem okazywać takich uczuć przy innych, nie chcę być słaby. Kobieta westchnęła tylko i zostawiła mnie samego. Myślałem, że wyszła z sypialni, ale myliłem się. Po chwili stała w progu drzwi prowadzących do łazienki.
-Mickey rusz się w końcu z tego barłogu, przygotowałam Ci kąpiel.
-Nie mam ochoty...
-Jak nie pójdziesz po dobroci to sama Cię rozbiorę i do niej wpakuje.- chciało mi się śmiać, ale jakoś...nie mogłem. Od dwóch tygodni nie uśmiecham się, nie tańczę, nie śpiewam, nie rozmawiam prawie z nikim, mało jem i prawie w ogóle nie sypiam. Nie robię w ogóle rzeczy, które kiedyś sprawiały mi przyjemność i wywoływały radość w moim serce, jakby całkowicie uszło ze mnie życie. Za to ciągle becze jak dziecko i zastanawiam się dlaczego ten świat jest taki okrutny.
-To jak będzie? - moje rozmyślania przerwała Liz. Niechętnie wstałem i powędrowałem ze spuszczoną głową do łazienki. Zamknąłem drzwi i zrzuciłem z siebie szlafrok i piżamę. Stanąłem zupełnie nagi przed lustrem, ale szybko odwróciłem wzrok. Nie mogłem na siebie patrzeć, brało mnie na wymioty. Same kości i skóra, a do tego coraz więcej tych białych, okropnych plam. Po chwili leżałem w wannie pełnej piany. Moje ciało w końcu się rozluźniło, ale to wcale nie poprawiło mojego samopoczucia. Kiedy woda zrobiła się chłodna ja nadal nie wychodziłem, nie miałem siły się podnieść. Usłyszałem pukanie. 
-Michael...wszystko w porządku?- w głosie przyjaciółki jak zwykle mogłem wyczuć zatroskanie.
-Tak, tak zaraz wychodzę!- zebrałem w sobie ostatki siły by w końcu wyjść z wody. Wytarłem się w suchy ręcznik i zarzuciłem na siebie szlafrok. Wchodząc do sypialni oniemiałem. Wszędzie panował idealny porządek. Łóżko posłane, ciuchy które walały się niemalże wszędzie zniknęły, na biurku nie było bałaganu, a na podłodze porozrzucanych skarpetek, papierów i butelek po alkoholu. Tak w nim też topiłem smutki przez kilka dni, dopóki nie opróżniłem całego barku. Piłbym dalej, ale nie miałem więcej alkoholu w domu, a żaden ochroniarz, ani szofer nie chciał mi nic kupić. Pewnie moja rodzina im zakazała. Nawet groziłem, że ich wyrzucę z pracy, ale nie przejęli się tym szczególnie. Na łóżku dostrzegłem ubrania, zapewne te które miałem na siebie włożyć. Liz szybko pojawiła się obok mnie.
-Nie musiałaś naprawdę, sam bym..
-...tak wiem nie zrobiłbyś tego sam, bo nawet durnej pralki włączyć nie umiesz, a i nie dziękuj nie ma za co.- wyświergotała tuż nad moim uchem. Uśmiechnąłem się smutno po czym porwałem kobietę w swoje objęcia.
-Dziękuję, że jesteś i wytrzymujesz ze mną.- wyszeptałem.
-Michael jesteś moim najdroższym skarbem jak mogłabym Cię zostawić w takiej sytuacji?- spojrzała mi w oczy gładząc mój policzek.
-No koniec tych czułości, bo co za dużo to nie zdrowo. Ubierz się ładnie i idziemy na śniadanie.- wywróciłem oczami.
-Ale ja naprawdę nie jestem...
-...i koniec kropka.- popatrzyła na mnie znacząco. Nie miałem ochoty na kłótnie, bo wiedziałem, że i tak postawi na swoim więc odpuściłem. Wziąłem przygotowane ubrania i znów zaszyłem się w łazience by się ubrać. Gotowy wraz z przyjaciółką opuściłem moje schronienie, którego nie opuszczałem od tygodnia. Zeszliśmy krętymi, marmurowymi schodami mijając po drodze kilku moich pracowników. Jak zawsze byli dla mnie mili, ale ja jednak czułem się dziwnie. Teraz są mili, a za plecami pewnie się śmieją i obgadują. W nie za wesołym nastroju wkroczyliśmy do kuchni, z której jak zawsze wydobywały się piękne zapachy. Moją kucharką była Mary, przemiła i ciepła kobieta po 40- stce. Pracuje tu siedem lat czyli od samego początku.
-Dzień dobry Michael.- nie lubiłem sztywnych form i wolałem by moi pracownicy zwracali się do mnie po imieniu, ale znaleźli się i tacy, którzy stwierdzili że to nie wypada i ciągle mi „panują”. Kobieta podleciała do mnie gdy tylko ujrzała moją twarz kiedy nieśmiało wszedłem do pomieszczenia. Poczułem ogromne ciepło na sercu kiedy mnie przytuliła.
-Jak się czujesz? Zjesz coś? Zrobiłam Twoje ulubione omlety, a jak ładnie wszystko zjesz to
dostaniesz nagrodę.- powiedziała niczym do małego dziecka. Uśmiechnąłem się delikatnie, kochałem w niej to ciepło, którym mnie obdarzała, zawsze traktowała mnie jak swojego syna. Spojrzałem za siebie, ale Liz ze mną nie był. Usłyszałem za to jak rozmawia z kimś przez telefon, a raczej krzyczy do niego w pokoju obok. Usiadłem na wysokim krześle, a Mary podstawiła mi pod nos gorące śniadanie. Zacząłem dłubać widelcem w talerzu, co jakiś czas biorąc mały kęs jedzenia do buzi. Nie byłem specjalnie głodny, zwykle dawno już by ten talerz był pusty. Kucharka nie chcąc przeszkadzać mi w dumaniu, zajęła się gotowaniem, zapewne obiadu.
-Kochanie mam złą wiadomość.- powiedziała Elizabeth wchodząc do kuchni. Odwróciłem się w jej stronę.
-Co się stało?- podeszła do mnie z niewyraźną miną.
-Nie mogę z Tobą zostać...
-Nie musisz ze mną zostawać, poradzę sobie.- uśmiechnąłem się sztucznie.
-Nie nie poradzisz sobie, a moje miejsce jest przy Tobie, ale Ci idioci nie potrafią poradzić sobie beze mnie nawet godziny.
-Coś na planie nie tak?
-Tak...muszę lecieć do NY. A uwierz mi naprawdę nie mam ochoty użerać się z bandą, niedoświadczonych...
-...Liz nie kończ. Naprawdę nic się nie stało, jedź.- złapałem ją za dłoń i ucałowałem ją. -Strasznie Cię przepraszam. Może zadzwonię po kogoś?
-Nie, po nikogo nie dzwoń. Dam radę.- popatrzyła mi głęboko w oczy wzdychając.
-No dobrze już...ale jakby co dzwoń do mnie od razu.
-Okej, jedź już.- wycałowała mnie i po chwili opuściła dom, a ja wróciłem do jedzenia. **********
Siedziałem w salonie na wielkiej kanapie wpatrując się w kominek, w dłoni trzymając kieliszek z czerwonym winem. W domu panowała kompletna cisza co bardzo mnie cieszyło, bo potrzebowałem spokoju. Skąd miałem to wino skoro barek był opróżniony? Znalazłem w górnej szafce w kuchni, Mary myślała, że pewnie tam nie zajrzę. Nie miałem zamiaru się upijać, zresztą po butelce wina nic mi nie będzie. W holu usłyszałem jakieś kroki, po chwili w pokoju pojawił się szef ochrony Miko.
-Szefie...- zaczął delikatnie, denerwowało mnie, że wszyscy tak się do mnie zwracali, jak do dziecka, jakbym był ze szkła i zaraz miałbym się rozbić na milion kawałeczków. Chciałem, żeby traktowali mnie normalnie.
-Nie bój się nie nakrzyczę na Ciebie.- podniósł na mnie swój wzrok, odłożyłem szkło na stoliczek. 
-Nie o to chodzi...- zmieszał się.
-A o co?- podszedł bliżej.
-Ma szef gościa, a w zasadzie gości...
-Jak to ktoś z rodziny to powiedz, że mnie nie ma i nie wiesz kiedy będę.- może nie ładnie tak kłamać, ale szczerze nie miałem ochoty na odwiedziny, nawet własnej rodziny.
-To nikt z rodziny.
-Więc kto?- zmarszczyłem czoło.
-Panienka Presley z dziećmi. Mówiłem jej, że jest pan w złym stanie i...- nie dałem mu dokończyć.
-Dlaczego od razu ich nie wpuściłeś?- spojrzał na mnie zdziwiony. No tak najpierw każę mówić, że mnie nie ma, a potem mam pretensje. Pokręciłem głową.
-Wpuść ich, jest późno powinieneś to zrobić od razu.
-Ale na pewno?
-Na pewno Miko.- ochroniarz odszedł, a po chwili usłyszałem śmiech dzieciaków i Lisę, która każe im się uspokoić. Wstałem z wygodnej kanapy, szybko poprawiłem potargane loki i poszedłem się przywitać.
-Wujek Mike!- Riley i Ben pisnęli na mój widok po czym rzucili się w moją stronę, ukucnąłem by ułatwić im zadanie. Uśmiechnąłem się i docisnąłem do siebie ich drobniutkie ciała. Chciałem się już odsunąć, ale oni najwyraźniej nie, bo opletli moją szyję rączkami niczym bluszcz.
-Dzieci wystarczy, bo udusicie wujka. Dajcie mi się z nim przywitać.- po słowach matki posłusznie odsunęli się, a ja mogłem w końcu zobaczyć pełen obraz mojej przyjaciółki. Kobieta ubrana była w śliczną, czerwoną garsonkę, a jej pofalowane włosy opadały swobodnie na ramiona i zauważyłem, że znowu je pofarbowała. Na ustach widniała jak zwykle krwisto czerwona szminka, która podkreślała jej usta. W oczach jak zwykle dostrzegłem iskierki radości. Wzrokiem zjechałem niżej. Na nogach miała wysokie szpilki, które uwydatniały jej zgrabne nogi. Jej spódniczka była krótka, zawsze kiedy się ze mną widywała ubierała się tak...seksownie? Zaraz skarciłem się w myślach. O czym ja myślę...Była po prostu idealna nie tylko pod względem wyglądu, zawsze była naturalna i szczera, miała klasę i grację, ale miała w sobie również coś z dziecka, tak jak ja...Dlatego zawsze świetnie się dogadywaliśmy, potrafiła przyjechać do Neverlandu na cały dzień i spędzić go ze mną chodząc po drzewach, bawiąc się w ganianego czy toczyć bitwy na pistolety wodne. Była cudowną kobietą. Pierwszy raz poznaliśmy się jako dzieciaki, przyszła na koncert wtedy jeszcze The Jackson 5, siedziała w pierwszym rzędzie, zaraz pod sceną w obstawie goryli. W ten sam dzień poznałem 6- sześcioletnią Lisę i jej ojca prawdziwego Króla rock'n rolla - Elvisa. Była małą dziewczynką, ale jak na swój wiek mądrą. Zaprzyjaźniliśmy się właśnie tamtego dnia niemalże od razu. Mówiłem na nią księżniczka i zapewniałem, że któregoś pięknego dnia spotka księcia na białym koniu, który zabierze ją do swojego zamku i poślubi. Na co zawsze odpowiadała mi „Nie chcę żadnego lalusia na jakimś brudnym koniu, Ty Michael będziesz moim mężem”. Zaśmiałem się w duchu przypominając sobie jak wypowiadała te słowa z takim przekonaniem, jakby składała mi obietnicę.
-Michael...- z zamyślenia wyrwał mnie głos kobiety, spojrzałem w jej oczy.
-Lisa Marie.- wypowiedziałem z dumą jej oba imiona, często właśnie tak się do niej zwracałem. Podbiegła do mnie rzucając mi się na szyję. Mimo, że stała na czubkach swoich lakierowanych szpilek i tak była niższa ode mnie. Wtuliłem twarz w jej aksamitne włosy, poczułem jak gładzi mnie po plecach. Tak dawno się nie widzieliśmy...ostatnim razem przed rozpoczęciem mojej trasy, czyli prawie rok temu. Nic nie zmieniła się przez ten czas.
-Strasznie tęskniłam za Tobą.- wyszeptała odsuwając się ode mnie. Co przyznam nie było mi na rękę.- I przepraszam, że zwaliłam Ci się tak na głowę z dziećmi.- spuściła wzrok.
-Nic się nie stało, bardzo cieszy mnie to, że postanowiliście mnie odwiedzić.- uśmiechnęła się i o to mi chodziło. Pomyśleć, że jeszcze godzinę temu miałem ochotę rzucić się pod najbliższy pociąg, a wystarczyła tylko wizyta Lisy i jej pociech bym właśnie tego nie robił. Poczułem się lepiej i tak naprawdę...wcale nie chciałem być sam.
-Nie będziemy tak tu stać, zapraszam.- powiedziałem w końcu zdając sobie sprawę, że nie zaprosiłem ich nawet do środka. Przepuściłem ich przodem.
-Wujku, a pobawisz się z nami?- spytała Riley podchodząc do mnie i wyciągając rączki dając tym znak bym wziął ją na ręce. Nie czułem się na siłach, ale nie mógłbym odmówić dziecku, a już zwłaszcza temu aniołkowi. Już otwierałem usta by odpowiedzieć, ale Lisa była szybsza.
-Skarbie wujek jest zmęczony i jest już późno. Włączę wam jakąś bajkę.
-Ale to naprawdę nie jest kłopot.
-Michael nalegam...widzę, że nie jesteś w dobrym stanie.- spojrzała mi głęboko w oczy. No tak, pewnie już o wszystkim wie i boi się ze mną zostawić dzieci. Spuściłem zasmucony wzrok.
-Wujku dlaczego jesteś smutny?- spytała dziewczynka bawiąc się moimi lokami.
-Nie jestem aniołku, wydaje Ci się.- cmoknąłem ją w różowiutki policzek i odstawiłem na podłogę.
-To jak, czego się napijecie?- wyrwałem chcąc przerwać ciszę, a zarazem ukryć jakoś mój stan.
-Ja chcę kakao!- krzyknął Ben- Giń marnie Ty łachudro!- warknął do manekina przedstawiającego Vader'a z gwiezdnych wojen stojącego w rogu pokoju. Chłopiec wymierzał w niego mieczem świetlnym. Chciało mi się śmiać.
-Ben odłóż to natychmiast! Zaraz coś popsujesz.- powiedziała karcąc chłopca, spojrzała na mnie przepraszająco.
-Lizzie nie denerwuj się, nic się nie stało.
-A Ty czego byś się napiła?- zwróciłem się do małej Riley, która była przyklejona do mojej nogi.
-Mleka.- wyszczerzyła ząbki w uśmiechu.
-Dla nas mam wino, więc może zaprowadź dzieciaki do mojej sypialni i włącz im bajkę, a ja przyniosę im coś do jedzenia i picia.- kobieta pokiwała głową i zaprowadziła pociechy na górę. A ja udałem się do kuchni i na tacy położyłem ciasteczka czekoladowe robione dzisiaj przez moją kucharkę i dwa parujące kubki. Zaniosłem wszystko do swojej sypialni. Dobrze, że Liz tutaj posprzątała. Co ja bym bez niej zrobił...Gdy wszedłem do pokoju dzieci grzecznie leżały na łóżku z zainteresowaniem oglądając bajkę. Tacę postawiłem na stoliczku nocnym.
-Tylko nie rozrabiajcie, bo to jest sypialnia wujka i bądźcie grzeczni. My będziemy w salonie, jakbyście coś chcieli.- ucałowała każde z nich w czoło i odwróciła się w moją stronę z uśmiechem.
-Mamusiu, a Ty będziesz spać z wujkiem?- wyrwała Riley. Cały dzień byłem blady, ale jestem, pewien, że teraz wyglądałem jak burak. Moja przyjaciółka zaśmiała się nerwowo i spojrzała na mnie nieśmiało.
-Nie kochanie, będę tylko rozmawiać z wujkiem, ale nie będziemy spać razem.
-A dlaczego nie?- ciągnęła dalej, kobieta westchnęła nie wiedząc co odpowiedzieć. Sam w duchu zadałem sobie to pytanie, ale po chwili zdałem sobie sprawę z tego, że jestem idiotą i powinienem walnąć kilka razy głową w ścianę.
-Bo jesteśmy tylko przyjaciółmi.- skwitowała, a ja poczułem lekki zawód i sam tak naprawdę nie wiem czemu. Chyba ta odpowiedź jej wystarczyła, bo już o nic więcej nie pytała, a my w ciszy opuściliśmy sypialnię. Słysząc tylko śmiechy tych małych szkrabów. 
-Przepraszam za nią, ma niewyparzony język. Po ojcu...- spojrzałem na jej twarz, spuściła wzrok.
-Nic się nie stało, to było nawet urocze.- znaleźliśmy się w końcu w salonie, o dziwo w kominku dalej paliło się drewno. Lisa ściągnęła swoje szpilki i rozsiadła się na kanapie, a ja wyjąłem dla niej kieliszek z barku po czym napełniłem go winem i podałem kobiecie. Zapadła niezręczna cisza, miałem spuszczoną głowę. Nie wiedziałem za bardzo od czego zacząć naszą rozmowę.
-Wiesz o wszystkim prawda?- nie wytrzymałem w końcu, musiałem o to zapytać. W końcu podniosłem wzrok spotykając niebieskie, głębokie oczy wpatrujące się we mnie ze...współczuciem?
-Tak...postanowiłam Cię odwiedzić z dzieciakami, a o wszystkim dowiedziałam się dzisiaj z radia. Wiesz od miesiąca jesteśmy w Graceland i dlatego wcześniej nic nie wiedziałam.
-Z radia?- mruknąłem, pewnie dalej gadają o tym na każdej stacji.
-Tak, rozmawiałam z Janet i powiedziała, że jesteś w Neverlandzie. Masz przerwę od trasy, ale nie chciała powiedzieć co się tak naprawdę stało. Kiedy usłyszałam o tym...myślałam, że to tylko głupi żart, niestety kierowca taksówki mi to potwierdził, tak samo jak później Twój ochroniarz, byliśmy wtedy w drodze do Ciebie. Bez sensu było się wracać taki kawał, a...chciałam wiedzieć jak się czujesz.- złapała mnie za dłoń.
-Teraz kiedy mnie odwiedziliście o niebo lepiej.- zdobyłem się na skromny uśmiech. Czułem się trochę nieswojo.
-Michael wiedz, że ja Ci wierzę.- rzuciła nagle, kamień spadł mi z serca, bo trapiło mnie pytanie czy ona mi wierzy.- Nigdy byś tego nie zrobił, ja to wiem, Twoja rodzina, a przede wszystkim fani, nikt normalny nie uwierzy w te brednie.- prychnęła.
-Dziękuję Ci, ale...chyba jestem już skończony. To koniec mojej kariery.- powiedziałem załamany.
-Co? Dlaczego? To nijak ma się do Twojej kariery.
-Mylisz się Lisa. Ma i to dużo. Odwołałem resztę trasy chociaż zostały już tylko dwa
miesiące do końca. Pewnie nikt nie przychodziłby na te koncerty, a ja straciłbym kontrakt. To bez sensu. Od dzisiaj nie będę dla wszystkich Królem Popu tylko zwykłym pedofilem.- poczułem ogromną gule w gardle wymawiając to ohydne słowo.- Powiedz mi jak oni mogą być tak okrutni? Prędzej podciąłbym sobie żyły niż zrobił krzywdę dziecku. Przecież ja nie zmuszałem do niczego Jordana...sam zachowywał się dziwnie.
-To znaczy?- zainteresowała się, dla otuchy bardziej ścisnęła moją dłoń. Widziała, że jestem na skraju załamania nerwowego.
-Często chciał nocować w moim pokoju i to w dodatku łóżku ze mną...- spojrzała na mnie przerażona- Nie godziłem się na spanie razem, ja kładłem się wtedy na podłodze. Często chciał się do mnie przytulać, ale jak już to robił to tak nachalnie...nie wiedziałem co mam o tym myśleć. Mówiłem mu, że nie powinien tego robić i na trochę pomagało...
-Rzeczywiście dziwne, widziałam raz tego dzieciaka i odniosłam wrażenie, że coś jest z nim nie tak. A może to ten jego ojczulek go zmusił to gadania tych głupot?
-I posłuchałby go? Przecież się przyjaźniliśmy, Evan też zawsze był dla mnie miły...
-Był, bo dawałeś mu forsę.- prychnęła.
-Wiesz jaki jestem...nie potrafię odmówić nikomu, a on był w potrzebie.
-Mhmm tydzień później kupił sobie ferrari no rzeczywiście taka fura była mu potrzebna. Michael wszyscy na około doją Cię z kasy, dlaczego Ty im na to pozwalasz? Czasami jesteś naiwny niczym dziecko. Potem tylko nie potrzebie cierpisz, zapominasz, że nie zbawisz świata, bo to nie jest możliwe.
-A właśnie, że jest.- szepnąłem.
-Heal the world to piękna piosenka, ale to dalej tylko piosenka.- niestety miała rację, nie wiedziałem co mam powiedzieć- Jesteś za dobry na ten świat.
-Wcale nie jestem dobry.- pokręciłem głową.
-Jesteś, bo pomagasz biednym i chorym dzieciakom nie oczekując niczego w zamian.
-Po prostu...wiem jak to jest nie mieć dzieciństwa, rozumiem te dzieci. Zresztą to nic wielkiego, spędzam z nimi tylko trochę czasu...
-...i dajesz worki prezentów oraz miliony dolarów na leczenie.
-Dla mnie to są grosze, a jak widzę ich uśmiechnięte buzie i tą miłość w oczach...naprawdę niczego więcej mi nie potrzeba. Ale jak widać, to prawda że jak jesteś za dobry to potem dostajesz kopa w dupę. Powiedz Lisa co ja zrobiłem nie tak? Czy to naprawdę tak wygląda? Czy ja zachowuje się jak pedofil?
-Broń Boże!- zaprzeczyła od razu- Michael posłuchaj będę z Tobą cały czas, będziesz walczyć i wygrasz. Sprawiedliwość zwycięży.- poklepała mnie lekko po ramieniu i zatopiła usta w czerwonej cieczy. Zastanowiłem się na chwilę.
-A jeżeli pójdę do więzienia?- spytałem przerażony- Chyba się zabije...- rzuciłem żałośnie znów chowając twarz w dłoniach.
-Co Ty opowiadasz? Jakie więzienie? Jesteś nie winny tak?
-Oczywiście.- odpowiedziałem od razu, kobieta zabrała moje dłonie z twarzy i złapała za mój podbródek.
-Więc nikt Cię nie skarze, nie masz się czym zamartwiać. Udowodnimy, że nie skrzywdziłeś Jordana.
-Adwokaci radzą bym poszedł na ugodę pieniężną, może to dobry pomysł. Przecież im chodzi tylko o pieniądze więc dam im je i dadzą mi spokój.
-Michael nie możesz tego zrobić, to jest jak przyznanie się do winy. Skoro jesteś nie winny to pokaż to wszystkim. Ja, Twoja rodzina i fani Ci wierzymy, ale trzeba przekonać innych skoro chcesz mieć spokojnie życie.
-Ale ja nie wiem czy dam radę przejść przez te wszystkie procesy, jestem zbyt słaby...- spojrzałem w bok. Niestety taka była prawda, może nie widać tego po mnie, ale jestem kruchy i wiem, że nie poradzę sobie z tymi oskarżeniami.
-Dasz radę. Obiecuję, że Cię nie opuszczę.
-Aż do śmierci?- zażartowałem, a Lisa jak najbardziej załapała o co mi chodzi. To takie zadziwiające, wystarczyła tylko jej wizyta, a mi nawet na żarty się zabrało. Czuję, że jak
wróci do domu to ta pozytywna energia, którą tu wniosła odejdzie wraz z nią.
-Aż do śmierci.- zaśmiała się, uwielbiałem jej śmiech zawsze wprowadzał mnie w dobry nastrój.
-Dziękuję Ci za wszystko.- szepnąłem i po chwili znów znalazłem się w jej ramionach- Naprawdę miałem ochotę się dzisiaj zabić...- gdy to powiedziałem poczułem jak jeszcze mocniej mnie ściska, następnie odsunęła się delikatnie.
-Proszę nie mów tak nigdy więcej, bo to mnie rani. I nie masz za co dziękować, od czego ma się przyjaciół?- uśmiechnąłem się w odpowiedzi.
-Myślałem nawet nad sprzedażą Neverlandu...- spojrzała na mnie wielkimi oczami.
-Co Ty gadasz? Jaka sprzedaż? Nibylandia bez Piotrusia Pana to już nie będzie to samo miejsce.
-Tyle, że ten Piotruś to już nie ten sam Piotruś co kiedyś i to miejsce umarło wraz z nim.- wyszeptałem.
-Michael nie możesz sprzedać tego domu. Posłuchaj...to Ty go stworzyłeś, dbałeś o wszystko i nie pozwolę zrobić Ci takiego głupstwa. Będziesz potem tego żałować.
-No nie wiem...- spojrzałem w bok.
-Ale ja wiem i koniec tematu, nie chcę więcej o tym słyszeć Piotrusiu.- cmoknęła mnie w policzek śmiejąc się pod nosem. Postanowiłem nie poruszać już tego tematu, przemyślę to później, ale w głębi serca...nie chciałem rozstawać się z tym miejscem.
-Mówiłaś, że spędziłaś miesiąc w Graceland. Bardzo chciałbym tam pojechać, Twój ojciec stworzył piękny dom.
-Tak to magiczne miejsce, przypomina mi o najlepszych latach dzieciństwa.- uśmiechnęła się delikatnie obracając w drobnych dłoniach kieliszek z winem- Możemy tam pojechać jeśli chcesz, choćby jutro.
-Naprawdę? To wspaniale. Ale to na pewno nie kłopot?- chciałem się upewnić, nie lubię się narzucać.
-Oczywiście, że nie. Odpoczniesz trochę od tego wszystkiego, odreagujesz. Już te dwa diabły zapewnią Ci taką rozrywkę, że wrócisz do tej oazy spokoju po dwóch dniach.- zaśmialiśmy się. W jej towarzystwie zawsze zapominałem o problemach, liczyło się tu i teraz.
-Ben i Riley są kochani naprawdę, sam chciałbym mieć takie grzeczne dzieci.
-Jesteś jeszcze młody, masz czas.- rzuciła, spojrzałem na nią jak na wariatkę.
-Lisa tydzień temu skończyłem 35 lat, zlituj się. Która kobieta zechce takiego starucha.- zaśmiała się.
-Oj uwierz nie jedna...- szepnęła jakby do siebie-I w ogóle nie wyglądasz na tyle.- puściła mi oczko.
-Tak? To na ile?- zmrużyła oczy.
-Spokojnie na 27.- teraz to ja się zaśmiałem.
-Wyobraźnię to Ty masz.- pokręciłem głową nie mogąc wyjść z podziwu.
-Mike mówię całkiem poważnie. Jesteś w kwiecie wieku i świetnej formie. Każda się za Tobą ogląda.- zarumieniłem się.
-I do twarzy Ci w tych rumieńcach.
-Lisa!
-No co?- zaśmiała się.
-To skoro tak każda się za mną ogląda to dlaczego wciąż jestem sam?
-Jak sam? Słyszałam że masz romans z Madonną.- zakrztusiłem się, Lisa zaśmiała się i zaczęła klepać mnie po plecach.
-Nie wiem skąd masz takie informacje, ale nic nas nigdy nie łączyło, byliśmy tylko na dwóch randkach. Ta kobieta mnie przeraża, jest zbyt wulgarna jak dla mnie.
-I mówi to facet, który na scenie łapie się za jaja!- zakryłem twarz dłońmi, jej szczerość była niesamowita.
-I nic dziwnego, że te Twoje rozwydrzone faneczki mdleją...- czułem jakby moje policzki się żarzyły.
-No co?- spytała kiedy zauważyła, że się nie odzywam.
-Jesteś zbyt dosłowna.- powiedziałem w końcu- Coś Ci wytłumaczę, Madonna dotykając się tam i...ówdzie ma na myśli „przeleć mnie tu przy wszystkich” a ja łapiąc się za krocze wyrażam emocje jakie mną kierują, uczucia, pragnienia...- zacząłem gestykulować nie wiedząc jak wytłumaczyć to co miałem na myśli, wybuchła śmiechem. No nie tak to miało zabrzmieć, przyznaję.
-Dobra Ty może lepiej już nic nie mów.- powiedziała śmiejąc się ze mnie- Tylko lepiej opowiadaj co się stało w domu Mad po gali oscarów.
-A co się miało stać?- udawałem, że nie wiem o co jej chodzi.
-Michael nie udawaj durnia.- spojrzała na mnie z politowaniem- Jestem pewna, że coś się wydarzyło.- poruszyła zabawnie brwiami, wywróciłem oczami.
-Pocałowała mnie tylko.- machnąłem ręką. Podniosła jedną brew do góry.
-No dobra...ja też ją pocałowałem.- westchnąłem- Dałem się ponieść, ale nie wydarzyło się nic więcej naprawdę. Zaczęła mi szeptać do ucha takie chore rzeczy, że uciekłem stamtąd natychmiast. Może nie zachowałem się jak prawdziwy facet, ale...nie chciałem pakować się w romans i to jeszcze z nią.
-Może ona chciała stworzyć z Tobą związek?
-Nie wydaje mi się. Chciała się zabawić i tyle ot cała historia tego naszego „romansu”.- zrobiłem cudzysłów w powietrzu. Napełniłem nasze puste kieliszki winem. Lisa nagle posmutniała, nie wiedziałem czy może powiedziałem coś nie tak czy...
-Coś się stało?- pogładziłem jej policzek, spojrzała mi w oczy.
-Tydzień temu...wzięłam rozwód z Dannym.- wyszeptała.
-Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?- rzuciłem z pretensją.
-Michael myślałam, że jesteś w trasie, a nawet jeśli bym Ci powiedziała nie przyjechałbyś więc to i tak bez sensu.
-Przyjechałbym i wspierałbym Cię.- nie kłamałem, naprawdę bym to zrobił. Była moją przyjaciółką, ona zawsze mnie wspierała więc ja zrobiłbym to samo.
-Przepraszam, że mnie nie było...- szepnąłem.
-To i tak nic by nie zmieniło. Było minęło.- powiedziała twardo, ale po chwili zauważyłem pojedynczą łzę spływającą po jej rumianym policzku. Natychmiast starłem ją kciukiem i przysunąłem się bliżej.
-Kochasz go?- to było raczej stwierdzenie niż pytanie, od razu potrząsnęła głową. -Kochałam...ale za bardzo mnie zranił. Mogę wybaczyć wszystko, ale nie zdradę i to jeszcze ze zwykłą dziwką. Rozumiesz? Znalazł ją pewnie na jakiejś ulicy, zawiózł do naszego domu i miał tupet żeby pieprzyć ją w naszym małżeńskim łóżku, gdzie dzień wcześniej ja tam spałam. Rzygać mi się chce jak o tym myślę.- teraz już płakała mi w ramię, a ja głaskałem ją po głowie.
-Nie płacz, on nie jest wart twych łez i nie jest wart Ciebie, nigdy nie był. Jak tylko go spotkam dostanie w mordę na przywitanie.
-To strasznie boli, nie potrafię tak z dnia na dzień o nim zapomnieć. Kochałam go, dawałam mu wszystko, byłam zawsze kiedy tylko mnie potrzebował. A co dostałam w zamian?- prychnęła.
-Lisa to zwykły skurwiel i wiem jak bardzo to przeżywasz, ale najlepiej jak odetniesz się od niego i zapomnisz. Pamiętaj, że nie jesteś sama.- zacząłem nucić pod nosem melodię, która wpadła mi nagle do głowy. Kobieta jeszcze bardziej wtuliła się w mój tors. W mojej głowie nie wiedząc nawet skąd i kiedy pojawiły się słowa. Zacząłem cicho śpiewać, wprost do jej ucha.
-That you are not alone
I am here with you
Though you're far away
I am here to stay
But you are not alone
I am here with you
Though we're far apart
You're always in my heart
But you are not alone
Kiedy skończyłem śpiewać, Lisa oderwała się ode mnie i spojrzała na mnie zaszklonymi oczami.
-To było...piękne.- powiedziała oniemiała- Kiedy to wymyśliłeś?
-Przed chwilą.- wzruszyłem ramionami, zaśmiała się przez łzy.
-Jesteś niesamowity Michael- cmoknęła mnie w policzek.
-Nie to Ty jesteś niesamowita dzięki Tobie mam natchnienie...i nową piosenkę.- uśmiechnęła się. Podałem jej kieliszek.
-Za nas...
-...i za naszą przyjaźń.- dokończyła, stuknęliśmy się szkłem. Wzięła łyk wina i spojrzała na zegar wiszący nad kominkiem.
-Już późno, pójdę zobaczyć czy dzieci śpią.- powiedziała po chwili, pokiwałem głową. Zostałem sam, odłożyłem pusty kieliszek na szklany stolik i oparłem głowę i zagłówek kanapy. Przymknąłem oczy, bo zrobiłem się trochę senny co naprawdę mnie zdziwiło, bo od dwóch tygodni prawie w ogóle nie sypiam, a jeżeli zasnę to tylko po wzięciu silnych tabletek nasennych. To wszystko dzięki Lisie, gdyby dzisiaj mnie nie odwiedziła...nie wiem co by się ze mną stało. Chciałem jakoś się odwdzięczyć i w mojej głowie już rodził się pomysł jak mogę to zrobić, byłem pewny że się ucieszy. Co chwilę otwierałem ociężałe powieki, żeby nie zasnąć, ale zmęczenie w końcu wzięło nade mną górę. Odleciałem do krainy snów.
***********
I jak podobało Wam się to "coś"? XD Od razu mówię, że to nie jest nowe opowiadanie i nie będzie żadnej kontynuacji. W tej historii miałam połączyć: oskarżenia o molestowanie i do tego wpleść Lisę Marie. Pisało mi się to zajebiście, uwielbiam Lisę więc nie było z tym problemu. To coś w rodzaju rozdziału przeprosinowego xD Mam nadzieję, że mi się udało :D Z tego względu iż usłyszałam pozytywne opinie na temat tej krótkiej historii, postanowiłam ją opublikować :) Nie wiem czy kiedyś jeszcze napiszę coś podobnego, to się okażę. Chcę zaznaczyć, że nie wiem kiedy i w jakich okolicznościach Michael dowiedział się o tych oskarżeniach, nie wiem czy wtedy już spotykał się z Lisą, nie wiem co tak naprawdę ich łączyło (mam nadzieję, że to była jednak miłość, a nie pic na wodę fotomontaż) wszystko pisałam tak jak czuję :) Nie jestem dobra w opisywaniu scen z dziećmi więc ten...ale dzieciaki musiały się tam na chwilę pojawić. I nie mogłam się powstrzymać przed dodaniem rozmowy o Madonnie, sorry no xD Po prostu ja ją tak "kocham" XD Lubię  z nią wątki, bo zawsze jest śmiesznie, ogólnie rozdział smutny, ale jak coś piszę, muszę wpleść coś wesołego, nie lubię smutasów xD A i żeby nie było nie zostawiam Vicki i Michasia xD Mam już połowę rozdziału i chcę go wstawić w poniedziałek, bo jutro nie będę mieć czasu. Kochani postaram się nie robić takich przerw, ale wiecie jak to jest...ja teraz w wakacje złapałam takiego lenia, że...Wiecie co ja robię ostatnio całymi dniami? Mnie już dupa od siedzenie boli XDD Przez jakieś...dwa tygodnie namiętnie oglądam Jacksona xD Wszystko co tylko możliwe, od dokumentów po teledyski i występy z tras, epickie przemowy na rozdaniach Grammy xD Nie ja wcale się z niego nie śmieje xD Myślę, że jak zacznie się szkoła znów wpadnę w tą monotonną rutynę dnia, wszystko wróci do normy, bo coś czuję że  w tym roku nie będzie miejsca na opierdalanie się xD
Myślę, że wszystko Wam wytłumaczyłam :) Jeśli macie jakieś pytania zadawajcie je  w komentarzach, na które bardzo liczę :D
Tak więc spodziewajcie się mnie tutaj znów w poniedziałek, a teraz oceńcie to moje "dzieło" xD Tylko szczerze. 
PS: Chciałabym jeszcze serdecznie polecić zajebistego bloga, zajebistej osóbki ♥ który na razie się rozkręca.
http://wayforhappines.blogspot.com/
Pozdrawiam