2 maja 2017

Rozdział 33. Trzymaj ręce z daleka od mojej narzeczonej.

Heeej! <3
Na koniec dowiecie się dlaczego o to ten straszny rozdział (aż normalnie mi się śmiać chce xD) wstawiłam tak późno.
Kochani moi, zabierając się do tego rozdziału zwątpiłam w to co chce tu napisać xD Po ostatnich komentarzach, ale tak na serio. Jak przeczytałam, że idę w kierunku Mody na sukces to już wgl załamka XD Nie no Mody na sukces to tu nie będzie :D pragnę przypomnieć, że jeszcze się nikt tu nie pierdolił i to każdy z każdym jak w tym serialu xD I naprawdę nie wiedziałam czy mam napisać to co sobie na początku założyłam...ale jednak stwierdziłam, że nie będę odbiegać od pierwotnej wersji. Chociaż mnie pewnie zlinczujecie, bo pokomplikowałam wszystko jeszcze bardziej, ale jakoś to przeżyję xD
Zapraszam :)
*********

W napiętych emocjach i z mieszanymi uczuciami dojechałam w końcu na miejsce. Pod klubem było raczej mało samochodów, więc liczyłam, że w środku tłumów też nie będzie. Wzięłam kilka głębszych oddechów i oparłam ręce o kierownicę patrząc przed siebie. W tym momencie usłyszałam jakieś krzyki i zobaczyłam przed wejściem dwóch facetów, którzy się szarpali. Od razu rozpoznałam Jacksona...Wysiadłam szybko z samochodu i pobiegłam tam. Zrobiło się małe zbiegowisko, ale na szczęście nie widziałam nikogo z aparatem i kamerą. Jakiś ochroniarz chyba, próbował ich rozdzielić. Dorwałam się do Michaela natychmiast.
-Co Ty wyprawiasz?!- krzyknęłam trzymając go za koszule, a raczej szarpiąc. Przetarł usta ręką i spojrzał na mnie, a jego wzrok momentalnie złagodniał. Nieźle musieli się pobić, z wargi ciekła mu krew i miał ogólnie zaczerwienioną twarz. Nie wspominając, że waliło od niego wódką na kilometr. Spojrzałam tylko za siebie, jak dwóch ochroniarzy ciągnie tego drugiego faceta gdzieś na tyły, nie wiem kto to był, nie wiem co chcieli z nim zrobić i nie obchodziło mnie to w tym momencie.
-Vicki...- mruknął i chciał się do mnie przytulić, ale złapałam go za rękę i zaczęłam ciągnąć w stronę samochodu. Miałam nadzieję, że nie widziało tego zdarzenia za wielu ludzi, nie potrzebne są mu kłopoty z prasą. Żeby to tylko nie dostało się do gazet – pomyślałam. Wpakowałam go jakoś do auta, chociaż ledwo szedł i gdybym go porządnie nie trzymała to by kilka razy już zaliczył glebę. Znaleźliśmy się w końcu w środku. Westchnęłam i spojrzałam na niego.
-Dlaczego tak się uchlałeś?- spytałam w miarę spokojnie, a on zaczął mruczeć coś pod nosem.
-Z miłości do Ciebie...- chciał jeszcze coś powiedzieć, ale dostał czkawki. Wywróciłam oczami i podałam mu butelkę wody, która była na tylnym siedzeniu. Zanim się jej napił połowę rozlał na siebie i wokół siebie. Boże trzymaj mnie... Już więcej nic nie mówił, bo tylko oparł się głową o szybę i momentalnie zasnął z czego się cieszyłam, bo jakoś nie miałam ochoty z nim rozmawiać kiedy był w takim stanie. Ruszyłam w stronę Neverlandu. Co chwilę jednak zerkałam na niego tylko kręcąc głową. Co on wyprawia...
Ulice LA były niemalże puste więc droga nie zajęła dużo czasu. Stanęłam na podjeździe i już miałam wysiąść, ale po chwili złota brama otworzyła się więc wjechałam na posesję. Kiedy tylko zatrzymałam samochód z domu wyleciała rozgorączkowana Jessica i George, byli wkurzeni. Odwróciłam się do Michaela i zaczęłam go budzić. Dotknęłam jego ramienia.
-Wstawaj, jesteśmy już na miejscu. Słyszysz?- zero reakcji. Wysiadłam zrezygnowana z auta. Jessica podleciała do mnie zdyszana.
-Vicki jak dobrze, że jesteś, ale w zasadzie co Ty tutaj robisz?
-Michael zadzwonił do mnie pijany z tego baru więc pojechałam po niego.- George skutecznie go obudził i już ciągnął go do domu- Pobił się z kimś...
-Boże co za idiota.- złapała się za głowę- Już ja mu jutro pokażę gdzie raki zimują! Mam nadzieję, że będzie miał ostrego kaca!- zaczęła krzyczeć, spuściłam głowę niewiedząc co powiedzieć.
-Mam rozumieć, że zostajesz tutaj?- spojrzała na mnie z nadzieją.
-Chciałam go tylko przywieźć, zaraz zajrzę do niego na chwilę i wracam do siebie.- wzrok miałam wbity w ziemię.
-No dobrze...- mruknęła po chwili. Wiem, że liczyła na inną odpowiedź, ale ja nie mogłam tutaj zostać.
-To chodź, ja zaparzę jakąś herbatę, a Ty idź do tego barana.- pokiwałam głową i kiedy tylko znalazłyśmy się już w środku ja ruszyłam od razu na piętro. Minęłam po drodze ochroniarza, który tylko posłał mi współczujące spojrzenie na co wymusiłam się na lekki uśmiech. Weszłam do naszej...a raczej jego sypialni. Siedział na łóżku i podpierał się na rękach. Ta krótka drzemka w samochodzie chyba trochę mu pomogła, bo jakoś siedział i o dziwo się nawet nie kiwał, ale mruczał coś pod nosem niezrozumiałego dla mnie. Westchnęłam i podeszłam do niego. Bez słowa zaczęłam go rozbierać. Rozpięłam mu koszulę i chyba dopiero wtedy zorientował się co robię, bo spojrzał na mnie.
-Ale...co Ty robisz..
-Rozbieram Cię, musisz się położyć.- dziwnie się na mnie patrzył, ale zignorowałam to. Rękoma sięgnęłam do paska jego spodni. Akurat tą część garderoby chciałam ściągnąć z niego jak najszybciej. Kiedy rozpinałam mu rozporek zaczął się głupio śmiać, spojrzałam na niego.
-Michael proszę Cię...- kucałam przed nim, bo taka pozycja była najwygodniejsza dla mnie, ale on pochylił się lekko nade mną i wyszeptał mi do ucha:
-Mam na Ciebie ochotę...- otworzyłam szeroko oczy, zagryzł płatek mojego ucha, oprócz dreszczy, które przebiegły mi po całym ciele poczułam coś jeszcze...Perfumy. Nie należały do niego, miały zbyt słodki zapach. One były...kobiece. Spojrzałam na kołnierz jego koszuli, która leżała na łóżku, był tam krwistoczerwony ślad. Chyba wiadomo od czego... Poczułam się jakbym dostała czymś ciężkim w łeb, oblał mnie zimny pot i myślałam, że dostanę drgawek. Tak się zawiesiłam, że nawet nie spostrzegłam kiedy on zaczął majstrować przy mojej bluzce, ale odsunęłam się od niego i wstałam natychmiast. Ruszył od razu za mną i stanął przede mną opierając się o drzwi jakby wiedział co chcę właśnie zrobić.
Ta kobieta w słuchawce....to pewnie z nią się zabawiał. Nie mogłam znieść myśli, że on TO zrobił. Że zrobił to mi...Nie ważne, że nie byliśmy już razem, mimo to zabolała mnie ta świadomość. Świadomość, że pojawiła się inna kobieta. W tym momencie przypomniałam sobie jeszcze ten cholerny artykuł z nim i Madonną w roli głównej. Teraz pewnie to ma kilka naraz. Prychnęłam w duchu.
-Przepuść mnie.- warknęłam.
-Kochanie, ale co się stało? Dlaczego chcesz wyjść?- przyciągnął mnie do siebie.
-Zdradzasz mnie?!- wykrzyknęłam mu prosto w twarz, na co wybuchnął śmiechem. To pytanie musiało brzmieć bardzo dziwnie tym bardziej, że przecież go zostawiłam...ale inaczej nie umiałam tego nazwać. Za to Michael raczej do końca nie wytrzeźwiał, bo zaczął coraz bardziej się do mnie kleić.
-A co to ma do rzeczy? Przecież mnie rzuciłaś.- w tym momencie oczy zaszły mi mgłą, a obraz stał się rozmazany. Czułam, że zaraz nie wytrzymam i się tam przy nim poryczę.
-Jesteś...
-Jaki?- podszedł do mnie z uśmiechem na ustach.
-Obrzydliwy.- wycedziłam, a on zwyczajnie znowu zaczął się śmiać.- Dobrze się bawisz?
-Wyśmienicie.- i nagle przywarł do moich ust, nie zdążyłam nawet zareagować. Zacisnęłam usta i nie oddałam tego pocałunku, ale on nie zrezygnował i żadne moje próby oderwania się nic nie dały. Przycisnął mnie do siebie zsuwając dłonie na moje pośladki. Jego usta smakowały tylko i wyłącznie mocnym alkoholem. Nie czułam w tym pocałunku uczucia, a jedynie chęć wyżycia się na mnie. Kiedy zobaczył, że nic na mnie nie działa i nie poddam mu się zaczął robić się coraz bardziej nachalny, a to mnie przerażało. Bałam się jak to wszystko może się skończyć. Kiedy już naprawdę brakowało mi tlenu z całych sił oderwałam się od niego. Na całym moim ciele czułam miliony dreszczy i to bynajmniej nie z podniecenia, a po prostu ze strachu. Jego wzrok cały był przepełniony pożądaniem i właśnie wtedy postanowiłam się ewakuować, na co on oczywiście mi nie pozwolił.
-Michael zostaw mnie do cholery, bo zacznę krzyczeć!- zaczęłam się z nim szarpać, ale w pewny momencie pchnął mnie mocno na ścianę i przyszpilił do niej ściskając mocno moje nadgarstki.
-Krzyczysz...i co? Ktoś przyszedł Ci z pomocą? Jesteś tutaj sama ze mną i nie wypuszczę Cię stąd.- jego słowa coraz bardziej wprawiały mnie w osłupienie. Nigdy tak się do mnie nie odzywał. Chyba był zadowolony z tego, że wywołał u mnie taki strach, bo uśmiechnął się i kciukiem głaskał po policzku. Próbowałam jakoś wbić się w tą ścianę, żeby trzymać dystans między nami, ale on ciągle na mnie napierał. Nie odzywałam się, wolałam nic nie mówić, żeby go nie zdenerwować, albo sprowokować. Poczułam jego rękę na brzuchu, a usta na szyi. Stałam cała sztywna nie wiedząc co mam teraz zrobić, kiedy on się do mnie dobierał. Wiedziałam, że był pijany, ale...nawet kiedy trochę wypił nigdy mnie do niczego nie zmuszał.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi, a po chwili usłyszałam głos Jess.
-Victoria, Michael jesteście tam? Wszystko w porządku?- odetchnęłam z ulgą. Korzystając z chwili nieuwagi Michaela, który trochę się ode mnie odsunął wyślizgnęłam się z jego uścisku. Kiedy byłam już „wolna” do pokoju weszła gosposia, a ja zaczęłam rozmasowywać nadgarstki. Spojrzała na nas podejrzliwie, a ja bez żadnego słowa opuściłam sypialnię. Nie patrząc nawet na Michaela. Wołali mnie oboje, ale nie zwracałam na to uwagi. Biegiem wręcz ruszyłam do wyjścia. Mój samochód cały czas stał pod domem, w tym samym miejscu więc jak najszybciej się do niego dostałam. Oparłam głowę o zagłówek fotela i westchnęłam. Musiałam tak chwilę posiedzieć żeby jakoś się uspokoić, cała dygotałam. Nie mogłam w takim stanie prowadzić, ale nie miałam wyjścia. Chciałam jak najszybciej opuścić to miejsce. Wzięłam się w końcu w garść i z łzami w oczach odpaliłam silnik. Czułam, się jakbym żegnała się z tym miejscem...tak na zawsze. Nie było już odwrotu.
Żałowałam, że w ogóle tu przyjechałam, że odebrałam telefon od niego, mogłam go zignorować. Przynajmniej nie cierpiałabym tak odjeżdżając stąd. 

************
Podpierając się o ściany doczłapałem się jakoś do kuchni. Był już ranek, ale chyba wszyscy jeszcze spali, bo w domu panowała kompletna cisza. Moja głowa była jedną wielką bombą i czułem, że zaraz wybuchnie. Jak można się domyślać po tej „wspaniałej” imprezie wczoraj, czułem się koszmarnie.
Od razu dopadłem się do szafki z lekarstwami, wziąłem kilka różnych opakowań i nalałem sobie kubek kawy po czym usadowiłem się przy wyspie kuchennej. Nie patrzyłem na nazwy, ani ilość, wziąłem garść prochów przeciwbólowych. Jęknąłem kładąc głowę na blacie i czując jak skronie pulsują przy każdym moim ruchu.
-A Król co tak wcześnie robi na nogach?- moją męczarnię przerwał głos gosposi. Podniosłem głowę i spojrzałem na nią mrużąc oczy.
-Daj spokój Jess, chociaż Ty mnie nie dobijaj.
-Co kacyk męczy nie?
-Jak widać...- zanurzyłem usta w czarnej kawie.
-I bardzo dobrze, to kara Boska za to, że jesteś takim dupkiem.- powiedziała jak gdyby nigdy nic, grzebiąc sobie beztrosko w szufladzie. Wyprostowałem się.
-O czym Ty mówisz?
-Ty już dobrze wiesz.- stwierdziła.
-Oświeć mnie.
-Nie pamiętasz niczego z wczoraj?- odwróciła się w moją stronę.
-Chodzi Ci o to, że nachlałem się jak świnia i podrywałem jakąś małolatę?- wywaliła na mnie oczy, okej...tego nie musiała wiedzieć. Przekląłem w duchu.
-No proszę ciekawych rzeczy się tutaj dowiaduje...Tylko mi powiedz, że miałeś numerek w kiblu z tą małolatą to wybuchnę śmiechem.
-Nie miałem...
-Ale pewnie było blisko.- zaśmiała się, wywróciłem oczami.
-Jess nie mów o tym nikomu proszę...
-A co boisz się, że Victoria się o tym dowie? To Cię rozczaruje, bo chyba już wie.
-Co?!- stanąłem od razu na równe nogi, zapominając nawet o bólu głowy.
-Nie wiem co się stało w waszej sypialni, ale wyleciała stamtąd jak torpeda i nikt nie mógł jej zatrzymać. Była przerażona i...nie wiem, ale chyba zła.- usiadłem z powrotem...Boże ja nic nie pamiętam, złapałem się za głowę. Znaczy pamiętam...ale tylko do momentu kiedy Victoria przywiozła mnie do Neverlandu, to co działo się potem pamiętam jedynie jak przez mgłę.
-Aha i ty byłeś w pół nagi, a ona była cała rozczochrana i miała rozpiętą bluzkę. No sama raczej jej sobie nie rozpięła.- zasugerowała, ale wcale nie musiała. Byłem w szoku po tej dawce informacji. Niby nie wiadomo co zrobiłem, ale wszystko wskazywało na to, że...no nie nie mogłem przecież tego zrobić. Ale z drugiej strony...byłem nieźle nawalony, cholera wie co mi mogło strzelić do głowy. Jedno już wiem, na pewno się do niej dobierałem, a co było potem...tego muszę się dowiedzieć. I oczywiście czy wie o tej dziewczynie z baru. Zresztą nad czym tu się zastanawiać? Na pewno wiedziała...
Zerwałem się z krzesła zostawiając zdezorientowaną Jess w kuchni. Chwyciłem w biegu kapelusz i okulary i tak wyszedłem z domu, a raczej wybiegłem. Już byłem w garażu i miałem wsiadać do swojego Rolls Royce'a, kiedy oczywiście zatrzymał mnie George.
-Gdzie Ty się wybierasz?- spytał zamykając mi drzwi przed nosem. Tak, był na mnie zły. Nie odpowiedziałem tylko założyłem dłonie na piersiach.
-Znowu jedziesz się nachlać i narobić sobie wstydu? Gdyby nie Victoria wczoraj...nie wiem gdzie byś wylądował, ale pewnie na policji, a może dlatego, że pobiłeś się z jakimś gościem mhm? 
-Odwalcie się wszyscy ode mnie.- warknąłem.
-Zadałem Ci pytanie.- nie odzywałem się.
-Po co Ty chcesz do niej jechać?- najwyraźniej się domyślił, westchnęłam.
-Muszę.- spojrzałem mu w oczy, myśląc że jakoś go to przekona.
-Ale po co? Narobić sobie znowu bigosu? Jeszcze tego pierwszego nie zjadłeś. Poza tym nic się nie dzieje, pod jej domem cały czas jest młody, pilnuje jej. Chociaż nie wiem po co, ale...
-George ja muszę z nią porozmawiać, przeprosić za wczoraj, nie wiem no...cokolwiek. Mam dość tej chorej sytuacji. Kocham ją do cholery i chcę...
-Już dobrze Romeo.- przerwał mi- Ale jadę z Tobą- zaznaczył od razu. Niechętnie, ale się zgodziłem. Mój ochroniarz prowadził, a ja siedziałem obok wpatrzony w widoki za oknem. W pewnej chwili zawibrował mój telefon, który odebrałem od razu.
-Tak?
-Misiek, a Ty w pierdol chcesz?- wywróciłem oczami słysząc głos Slasha.
-Chcesz coś? Bo zajęty jestem.
-No co Ty żeś wczoraj tak szybko do domu spierdolił?- spytał z pretensją w głosie.
-Bo upiłem się jak świnia, podrywałem jakąś gówniarę, której o mały włos nie przeleciałem i pobiłem się z kimś, mało tego zadzwoniłem Do Victorii, która po mnie przyjechała. Wystarczy?- wycedziłem, przypominając sobie o tym wszystkim. W słuchawce usłyszałem tylko jego głupkowaty śmiech.
-Nooo widzę, że nieźle się bawiłeś. Normalnie jestem z Ciebie dumny nie. Musimy wychodzić częściej.- powiedział rozentuzjowany.
-Nie, nigdzie z Tobą więcej nie pójdę. Wystarczy mi po wczorajszym. Cześć.- rozłączyłem się nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć. Nawet nie spojrzałem na George'a, który wszystko słyszał i pewnie był w szoku. Resztę drogi spędziliśmy w kompletnej ciszy, nawet bez radia, które zawsze włączałem podczas jazdy. Tabletki przeciwbólowe zaczynały powoli działać co mnie bardzo cieszyło, teraz w spokoju mogłem ułożyć w głowie monolog, który mam zamiar wygłosić przed Victorią...A może od razu padnę na kolana, dla lepszego efektu. Zacznijmy w ogóle od tego, że nie wiadomo czy mi otworzy, prychnąłem pod nosem. Nie wiem ile to będzie jeszcze trwać, ja który ciągle coś muszę durnego odwalić, a potem błagać ją o wybaczenie i ona, która jest nie ugięta i wydaję mi się, że coraz bardziej ma mnie dość. Kiedy to wszystko się skończy?
-Jesteśmy.- powiedział George przerywając moje rozmyślania. Przetarłem twarz dłońmi i wysiadłem z samochodu, a on wraz ze mną. Poszedłem od razu do drzwi, a George rozmawiał w tym czasie z ochroniarzem, który na moje zlecenie pilnuje Vicki. Zadzwoniłem dzwonkiem do drzwi. Po chwili ujrzałem Ninę, miała niezaciekawą minę.
-Mike ona nie chcę się z Tobą widzieć, daj już spokój.- powiedziała na wstępie. Zlustrowałem ją wzrokiem, ciąża niezaprzeczalnie jej służyła. Wyglądała kwitnąco, a jej brzuszek był już spory, cóż się dziwić jeśli był to 6 miesiąc. Trzymała na nim dłonie i głaskała go co chwilę. Byłem wpatrzony w nią jak w obrazek. Patrzyłem na nią rozmarzony...nie dawno jeszcze żyłem świadomością, że może niedługo sam będę ojcem, ale teraz...
-Michael słyszysz mnie?- potrząsnęła mną lekko, na co się ocknąłem.
-Eee co?
-Patrzysz się na mnie jakbyś chciał mnie zjeść. Wiesz nie miałabym nic przeciwko, gdybym nie miała chłopaka i dziecka w drodze, trochę się spóźniłeś.- powiedziała to bardzo poważnie. Zaśmiałem się cicho.
-Po prostu pięknie wyglądasz, ciąża naprawdę Ci służy. Jak się w ogóle czujesz? Może czegoś potrzebujesz? Jestem w stanie załatwić wszystko.
-Jackson nie przekupisz mnie.- westchnąłem.
-Dlaczego uważasz, że chcę Cię przekupić. Ja tylko...
-Nina kto to?!- urwałem w pół zdania kiedy usłyszałem głos Victorii, chwilę potem pojawiła się obok swojej przyjaciółki. A ja stałem i nagle odebrało mi mowę, a chciałem jej tyle powiedzieć...Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to to jak zaciąga rękawy swetra, jakby chciała ukryć siniaki na nadgarstkach.
-W porządku.- powiedziała do Niny dając jej do zrozumienia, że może nas zostawić samych. Oparła się o framugę i spojrzała w bok.
-Czy te siniaki na rękach to...Czy ja...- nie potrafiłem się w ogóle wysłowić. Przeniosła w końcu na mnie swoje spojrzenie, miała przekrwione oczy zapewne od płaczu i wyglądała na zmęczoną.
-Nie, ale było blisko gdyby nie Jess.- to mnie wcale nie pocieszyło.
-Kochanie posłuchaj...- złapałem ją za dłoń.
-Nie mów tak do mnie.- wyrwała mi ją.
-Eh...ja byłem pijany, coś mi odwaliło po prostu. Nie byłem sobą, przecież wiesz, że nigdy bym Cię nie skrzywdził.- to byłam najprawdziwsza prawda.
-A jednak to zrobiłeś.
-Co?
-Jak ma na imię ta suka co? Na pewno to jakaś gówniara, a może jedna z groupie mhm? Może tym razem się jakiejś dałeś? Nooo chyba, że to Twoja kochana Madonna. A zresztą...gówno mnie to obchodzi.- prychnęła. Czyli nie chodziło jej to co wczoraj między nami zaszło, a o...
-Nie zdradziłem Cię. Z nikim, z Madonną tym bardziej.- zaznaczyłem twardo.
-A ja jestem dziewicą wiesz?- powiedziała z sarkazmem. Za wszelką cenę próbowała pokazać, że ma mnie gdzieś i ją to nie obchodzi, ale widziałem, że jest inaczej. Więc może jeszcze nie jest za późno, jeśli jej na mnie zależy, a zależy, bo jest zazdrosna i to bardzo.
-Victoria kocham Cię naprawdę, nie mógłbym tego zrobić. Proszę uwierz mi. Skończmy tą szopkę w końcu. Po co to wszystko? Wróć ze mną do Neverlandu, chcę żeby było tak jak dawniej. Wiem, że Ty też tego chcesz.
-To co ja chcę akurat nie ma nic do rzeczy, a szopkę to na razie odwalasz Ty. Wiesz co? Nie chce mi się tego wszystkiego słuchać, to już się robi nudne. Ja mam Ci w to wszystko uwierzyć? W te bajeczki? A Ty mi uwierzyłeś kiedy przyrzekałam Ci, że między mną, a Jermain'em do niczego nie doszło, że to on mnie zmusił?! Skoro Ty mi nie ufasz to dlaczego wymagasz tego ode mnie? Tym bardziej, że ja mam wystarczające dowody, najpierw gala na której pojawiłeś się z tą zdzirą za rączkę normalnie jak zakochana para.- zaśmiała się kpiąco- A potem jakaś laska w telefonie, która ci kotkuje, damskie perfumy i szminka na Twojej koszuli!- dźgnęła mnie palcem w pierś. Nie no tego było za dużo...jak miałem z tego wybrnąć?
-Proszę Cię, jestem w stanie Ci to wszystko wytłumaczyć tylko mnie wysłuchaj do cholery.
-Nie ufam Ci, rozumiesz? Chcesz do mnie wrócić, błagasz o wybaczenie, ale prowadzisz się z innymi kobietami? To chore.
-Dlaczego nie chcesz mi wybaczyć tego jednego błędu do cholery?! Co mam jeszcze zrobić?! Jak mam Ci udowodnić, że mówię prawdę?!- krzyknąłem ściskając ją za ramiona, kiedy zobaczyłem strach w jej oczach zdałem sobie sprawę, że przesadziłem...
-Michael idź już...
-Naprawdę tego chcesz?
-Tak.- miała spuszczony wzrok.
-Powiedz mi to prosto w twarz. Powiedz, że mam odejść, a odejdę, ale już na zawsze. Dam Ci spokój...- kosztowało ją to naprawdę dużo, ale zrobiła to z łzami w oczach.
-Odejdź, proszę.- nie czekałem na nic więcej, po prostu bez słowa odwróciłem się napięcie i odszedłem tak jak tego chciała. To co czułem w tym momencie było nie do wyobrażenia. Nie wiedziałem co teraz będzie, nie wiedziałem co mam zrobić, nic nie wiedziałem. Czułem się pusty. Bez uczuć. Bez życia. Czułem się zrezygnowany, przegrałem...
-I co? Spytał George kiedy znalazłem się przy samochodzie.
-Nic.- próbowałem ukryć uczucia, bo tak naprawdę miałem ochotę się rozpłakać z bezsilności.
-Michael musisz o czymś wiedzieć.- spojrzałem na niego pytająco.
-Victoria chyba się z kimś spotyka...- powiedział to bardzo wolno i delikatnie jakby bojąc się mojej reakcji. W tym momencie wszelka rozpacz przeszła, a na jej miejscu pojawiła się niepohamowana złość.
-Co?- wyszeptałem zszokowany, westchnął.
-Znaczy wiesz to nie jest pewne, ale...
-Mów co wiesz.- przerwałem mu.
-Rozmawiałem z Josh'em i powiedział, że Victorię często przywozi jakiś facet. Zdobył już o nim informacje.- podał mi kartkę, było na niej wszystko. Od rozmiaru jego buta do tego czy był karany bądź notowany.
-Grayson Kent, 28 lat. Architekt, chodził z Victorią do tej samej uczelni...- przerwałem mu pokazując ręką żeby nic już nie mówił.
-Jedziemy do firmy.
-Michael co Ty znowu kombinujesz?- nabrałem dużo powietrza do ust.
-Nie pozwolę, żeby jakiś dupek...- przerwał mi.
-Masz teraz zamiar obijać mordę każdemu kto się do niej zbliży?
-Tak.- i wsiadłem do samochodu, George już się nie odzywał tylko zrobił to o co go poprosiłem. Od Victorii wiedziałem, że niektórzy pracują nawet w soboty, miejmy nadzieję, że ten cały...Grayson też. Kidy dojechaliśmy na miejsce, kazałem zaparkować ochroniarzowi na tyłach budynku, żeby nikt nas nie widział. Nie potrzebowałem świadków. Co zamierzałem zrobić? Jeszcze sam do końca nie wiedziałem, ale na pewno wszystko żeby ten palant się od niej odczepił.
-Przyprowadź go tu jakoś.- odezwałem się do przyjaciela, który patrzył na mnie wzrokiem „i co teraz?”.
-Co? Niby jak?
-Boże nie wiem jak. Wymyśl coś, cokolwiek.- oparłem się o maskę samochodu.
-Szykuj dla mnie premię szefie.- powiedział wkurzony, zaśmiałem się. Nie musiałem długo czekać, chwilę potem wrócił jak mniemam z Grayson'em. Podszedłem do niego.
-Chyba nie muszę Ci się przedstawiać.
-Nie musi Pan. Mam rozumieć, że to wszystko kłamstwa i mój ojciec nie leży w szpitalu po ciężkim wypadku, a tamten człowiek nie jest z policji?
-Dobra robota George.- zaklaskałem w dłonie uśmiechając się na co machnął na mnie ręką.
-Więc czego Pan ode mnie chce?- spojrzałem na niego.
-Darujmy sobie to panowanie. Słuchaj mnie uważnie lepiej. Trzymaj ręce z daleka od mojej narzeczonej. Masz się wokół niej nie kręcić, nigdzie nie zapraszać i nie odwozić do domu. I to nie jest prośba. Rozumiesz?- wysyczałem.
-Przepraszam bardzo, ale nie mogę na to przystać Michael. Przyjaźnię się z nią i nie będę jej nagle unikał, bo Tobie się tak podoba. Poza tym o ile mi wiadomo Victoria już nie jest Twoją narzeczoną.- założył dłonie na piersiach, zaśmiałem się.
-Jednak nie rozumiesz. Przeżywamy chwilowy kryzys, ale nie martw się to nie potrwa długo. Ona niedługo do mnie wróci i niech Ci nawet nie próbuje przejść przez myśl, żeby ją chociaż tknąć jednym palcem.
-Bo co?- uśmiechnął się szeroko- Zabronisz mi? Nie sądzę. Wiesz te Twoje groźby jakoś na mnie wrażenia nie robią. Victoria ma Cię w dupie, zrozum to w końcu i to Ty daj jej spokój.- chciał się odwrócić, ale nie zdążył.
-A może to na Ciebie podziała?- przywaliłem mu z pięści w twarz, nie mogłem się już powstrzymać.
-Michael do cholery!- ochroniarz natychmiast znalazł się obok mnie. Ten gnojek podpierał się jedną ręką o kolano i rękawem wycierał krew, która ciekła mu z nosa.
-Zostaw mnie i daj mi to załatwić.
-Popierdoliło Cię już do reszty?
-Może.- pochyliłem się nad Grayson'em- Czy teraz wszystko zrozumiałeś? A może wytłumaczyć Ci to bardziej dosadnie mhm?
-Ona do Ciebie nie wróci Jackson, nie kocha Cię już, sama mi to powiedziała. Robisz tylko z siebie kretyna.
-Nie kłam!- kopnąłem go w żebra, upadł na ziemię zwijając się w bólu. Chwyciłem jego rękę i wykręciłem ją do tyłu.
-Masz o niczym nie mówić Victorii i udawać, że się nie znamy. Co jakiś czas będę sprawdzać, czy posłuchałeś moich rad. Pamiętaj, że mam ludzi wszędzie i każdy Twój ruch jest śledzony więc lepiej uważaj na to co robisz. Mam nadzieję, że się rozumiemy panie Kent, tak?- pociągnąłem mocniej za jego rękę.
-Taaak.- wyjęczał. Puściłem go i otrzepałem ręce.
Rzuciłem tylko krótkie „jedziemy” do George'a i wsiadłem do wozu.
-I co zostawimy go tak teraz?
-Dokładnie tak.- westchnął opierając ręce na kierownicy.
-Michael bicie ludzi nie sprawi, że Victoria do Ciebie wróci. Zachowujesz się jakby to cały świat był winien rozpadowi tego związku, a wszystko zawdzięczasz sam sobie. A teraz oboje bawicie się w kotka i myszkę, jak dzieci po prostu. Nie sądziłem, że akurat Tobie będę kiedykolwiek to mówił. Zastanów się co Ty robisz ze swoim życiem, bo na razie to nic mądrego.- nie powiem trochę mnie zatkało na te słowa, chciałem coś odpowiedzieć, ale nie umiałem, patrzyłem się tylko na niego cały czas. W takiej ciszy odpalił silnik i ruszył zapewne w kierunku Neverlandu, a ja dalej siedziałem nie mówiąc ani słowa. Zresztą co miałem na to powiedzieć? Jeśli właśnie taka była prawda...

*********

I jak? Mnie się ten rozdział kompletnie nie podoba, jest tak do dupy XD Już wiecie dlaczego go tak późno dodałam. Nie mogłam go po prostu skończyć, wgl mi nie szło, ciągnęło mi się to wszystko jak jakaś guma i jeszcze brak pomysłów na to, żeby nie wyszło nudno chociaż i tak wyszło XD Co do treści, zapewne męczy Was już ta cała sytuacja między głównymi bohaterami i pocieszę Was tym, że mnie też. Ja jednocześnie się śmieje i płaczę xD Ta dziecinada między nimi...ja wiem, ale kurcze ustaliłam sobie pewną wersję wydarzeń i nie chcę tego skrócać ani czegoś odrzucać, ale skutkiem tego jest ta nuda, mam nadzieję chwilowa i ta wkurzająca sytuacja, bo nie wiem jak Wy, ale ja mam ochotę zabić Michaela i Victorię. To co ja teraz piszę to wgl się dzieje wbrew mojej woli, naprawdę XD Ale uwierzcie mi niedługo coś się zmieni ;)
Liczę na szczere komentarze!
Pozdrawiam <3