Witam
kochani! ♥
Czuję,
że powinnam dostać porządny wpierdol za to, że tyle mnie tu nie
było xD I tak możecie na mnie krzyczeć, nabluzgać i co tylko
chcecie, ale zanim to zrobicie najpierw mnie „wysłuchajcie”.
Pewnie niektórzy pomyśleli „No pewnie, nie napisała nawet 30
rozdziałów i spierdoliła bez słowa wyjaśnienia” Jak widać nie
spierdoliłam i nie mam zamiaru tego robić, a nawet jeśli coś się
wydarzy i będę zmuszona Was opuścić to nie zniknę sobie bez
słowa. Mój wyjazd nie wypalił, wielkie gówno z tego wyszło przez
co dwa tygodnie chodziłam zła i nie odzywałam się za bardzo, potem pokłóciłam się z kilkoma ważnymi dla mnie osobami. Odkładałam cięgle bloga na
później „przecież mam dużo czasu”. Potem nie miałam weny
i w ogóle ochoty pisać rozdziału (tak przyznaje się po prostu mi
się nie chciało, nie miałam pomysłu, mimo że ten rozdział był
w zeszycie, ale bardzo krótki i napisany ręką 5- latka) I tak
przez miesiąc (no dobra prawie dwa...) nic nie wstawiałam za co bardzo przepraszam. Naprawdę
to co pisałam to zaraz usuwałam, nie wychodziło mi nic w ogóle.
Czułam się jakbym nigdy w życiu nie pisała, nie wiem co się ze
mną działo. Nie chciałam dać tu jakiegoś gówna, dlatego ciągle
zwlekałam z dodaniem rozdziału. Oprócz opierdzielania się przez
cały ten czas, jeszcze coś robiłam. Postanowiłam trochę
„odświeżyć” poprzednie rozdziały. Nie pozmieniało się na
tyle żebyście musieli czytać całe opo od początku, spokojnie xD
Zwykłe błędy i...same błędy. Bo jak przeczytałam pierwszy
rozdział od czasu kiedy go napisałam czyli pół roku temu to się
za głowę złapałam, styl to jednak mi się zmienił, dopiero wtedy
to zauważyłam. Pewnie zastanawia Was co to jest xD Przez ten czas, który mnie tutaj nie było napisałam o to tą "historię". Natchnęła mnie do tego Oliwia, której dedykuje ten rozdział, został on napisany dla niej. Dała mi mega pomysł i dziękuję jej za to ♥ Może najpierw przeczytajcie ten rozdział, a na końcu wszystko Wam wyjaśnię :)
Zapraszam do czytania i komentowania!
********
8 września
1993 r.
Była
zaledwie 6 rano, a ja dalej nie mogłem spać. Zawsze miałem
problemy z bezsennością, ale teraz to się nasiliło. Gdy tylko
zamykałem oczy w głowie pojawiał mi się nieprzyjemny obraz. W
pokoju było ciemno, mimo to sen nie mógł przyjść. Czułem się
źle...psychicznie i fizycznie. Moje serce i dusza krwawiła za
każdym razem gdy tylko przypominałem sobie w jakim bagnie tkwię od
jakiegoś czasu. Dwa tygodnie temu miał się odbyć mój ostatni
koncert w Bangkoku promujący trasę Dangerous. Jak zwykle przed
koncertem chodziłem cały podekscytowany i pełen energii. Pamiętam
tamten dzień jak dziś. Wtedy jeszcze nie wiedziałem co mnie
spotka... Nie mogłem nigdzie znaleźć Franka mojego menadżera, a
zarazem wiernego przyjaciela.
~Retrospekcja~
Wpadłem
jak burza do mojej garderoby. Szybko zmierzyłem wzrokiem całe
pomieszczenie. Na ścianie wisiał plazmowy telewizor. Frank, Karen i
Dominic mój choreograf siedzieli na kanapie i wpatrywali się jak
zaczarowani w kolorowe pudło. Nie rozumiałem... za niecałą
godzinę miał zacząć się mój koncert, a im zachciało się
oglądania telewizji?
-Michael
Jackson, legendarny Król Popu, który odbywa teraz światowe tournee
został oskarżony o molestowanie seksualne przez niejakiego Jordana
Chandlera, pozew do sądu wniósł jego ojciec Evan Chandler...
Po usłyszeniu tych słów mój świat się zatrzymał, przestałem
myśleć, byłem w totalnym szoku. Gapiłem się tępo w ścianę,
nie mogłem wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Czułem się jak
sparaliżowany, nie mogłem się ruszyć. Jakby ktoś przywalił mi
czymś ciężkim w głowę. Czułem się otumaniony tą informacją,
jak po narkotykach. Kiedy po kilku minutach odzyskałem świadomość,
a do mojej głowy zaczęły z ogromną siłą uderzać te okropne
słowa zatrzasnąłem za sobą drzwi.
Od razu
spojrzenia moich przyjaciół spotkały się z moim. W ich oczach
dostrzegłem przerażenie i głęboki strach. Czyli to co przed
chwilą usłyszałem, a jeszcze nie do końca dotarło do mojej
świadomości było...prawdą?
-Michael...skarbie.-
Karen podeszła do mnie z łzami w oczach, złapała mnie za dłonie.
-Słyszałeś prawda?- niemalże wyszeptała te słowa. Chyba sama
domyśliła się odpowiedzi, bo od razu mnie przytuliła, trwałem
tak kilka minut w jej ramionach kiedy w końcu oderwałem się od
niej jak poparzony.
-Powiedzcie,
że to tylko głupie plotki.- rzuciłem cały nabuzowany chodząc po
całym pomieszczeniu. Nikt mi nie odpowiedział, mieli spuszczony
wzrok.
-Kurwa
powiedzcie coś!- nie panowałem już nad emocjami, a przede
wszystkim nie panowałem nad sobą. Frank wystraszony trochę moim
tonem głosu postanowił się w końcu odezwać.
-Niestety
to nie plotki Mike...ten pieprzony gówniarz oskarżył Cię o
molestowanie.- ukrył twarz w dłoniach- Ta informacja obiegła już
cały świat, od rana ponoć trąbią o tym na każdej stacji. Twoi
adwokaci zaraz tu będą. Michael do cholery wiedziałem, że tak
będzie! Za dużo czasu spędzałeś z tym szczylem! Ale ty mnie
nigdy nie słuchasz, bo sam wiesz co dla Ciebie dobre! To masz co
chciałeś!- sam wstał zdenerwowany całą sytuacją. Nigdy na mnie
nie krzyczał. Byłem w szoku.
-Nie krzycz
na mnie...-wyszeptałem zamykając oczy. Chciałem żeby to wszystko
to był tylko głupi koszmar, sen z którego zaraz się obudzę i
będę się śmiał. Otworzyłem po chwili oczy, ale niestety to mi
się nie śniło. Do oczu napłynęły mi łzy. Łzy rozpaczy, które
wyrażały to co dzieje się w moim umyśle. Nie zauważyłem nawet
kiedy słone krople spływały ciurkiem po mojej twarzy zmywając
zapewne cały makijaż zrobiony przez Karen, ale nie obchodziło mnie
to w tamtym momencie. Czułem się potwornie, wybiegłem stamtąd
natychmiast.
~Koniec
retrospekcji~
To był
najgorszy dzień w moim życiu. Chciałem jak najszybciej wrócić do
domu, do mojej Nibylandii. Niestety to nie było możliwe. Policja
zaraz na drugi dzień od wniesienia oskarżenia zrobiła rewizję
całego domu, przewracając go do góry nogami. Wszyscy radzili mi
bym tu nie wracał, bo to nie jest już to same miejsce...Mieli
rację, tu już nigdy nie będzie jak dawniej. Wszystko zostało
posprzątane, ale to nic nie dało. Naruszyli moją przestrzeń
osobistą. Wkroczyli w świat, do którego tylko ja miałem dostęp.
Z domu zniknęły wszelkie fotografie dzieci jakie tylko posiadałem,
rodzinne portrety przedstawiające moich małych siostrzeńców i
siostrzenice, prezenty od fanów i kasety z bajkami. Wiem czego
szukali i mają problem, bo tego nie znajdą, nie w moim domu.
Oskarżyli mnie o tak nikczemną rzecz. Rzygać mi się chciało jak
sobie o tym myślałem. Jak można być tak okrutnym i podłym? Byłem
dla nich dobry, dawałem pieniądze, wspierałem, pomagałem jak
tylko mogłem. I co dostałem w zamian? Łatkę pedofila, która
będzie do mnie przylepiona do końca życia, zszarganą reputację i
zniszczone zdrowie psychiczne. Bliscy są ze mną, wspierają mnie,
jestem im za to ogromnie wdzięczny, ale to nie wszystko. Reszta ma
mnie za zboczeńca, który powinien zgnić w pierdlu. Podniosłem się
do pozycji siedzącej. Chyba nic nie będzie z mojego snu. Powoli
wstałem z łóżka i skierowałem się do łazienki. Szybko zabrałem
małe pudełeczko i wróciłem do sypialni. Wyciągnąłem jedną
białą kapsułkę, a do niej dołączyły od razu trzy takie same.
Wiem, że nie można brać tak silnych leków w takiej ilości i to
na pusty żołądek, ale w chwili obecnej miałem w dupie to co się
ze mną stanie. Miałem ochotę umrzeć i może te prochy mi w tym
pomogą. Wszyscy będą mieć spokój, bo przecież jestem taki zły
i okrutny, skrzywdziłem dziecko. Zaśmiałem się kpiąco, ale po
chwili spoważniałem i tabletki, które trzymałem w ręce
wyrzuciłem na podłogę. Wybuchłem niekontrolowanym płaczem, który
echem odbijał się od ścian. Płakałem jak dziecko, zranione
dziecko. Jak w amoku chwyciłem ze stoliczka nocnego zabytkowy wazon
i z impetem rzuciłem nim o ścianę, było słychać tylko huk, a
antyk rozpadł się na miliony kawałków, był w takim stanie jak
teraz moje serce.
-Proszę
bardzo macie co chcieliście! No chodźcie tu i zobaczcie co ze mną
zrobiliście! Zobaczcie upadek wielkiego Michaela Jacksona!-
krzyczałem żałośnie do ściany dusząc się łzami. Nawet nie
usłyszałem kiedy drzwi mojej sypialni zostały otworzone.
Siedziałem skulony obok łóżka chowając twarz w dłoniach.
Poczułem ciepły dotyk na ramieniu, a zaraz potem ten spokojny głos,
który zawsze potrafił choć w pewnym stopniu ukoić ból w moim
sercu.
-Michael
kochanie...- tak właśnie jej było mi wtedy potrzeba. Mojej
przyjaciółki, a zarazem matki. Kobieta zdjęła moje ręce z twarzy
i podniosła mój podbródek wzdychając cicho. Zapewne przestraszył
ją widok mojej twarzy bowiem w tamtym momencie wyglądałem niczym w
teledysku do Thriller'a.
-Liz ja już
nie daje rady...- wyszeptałem załamującym głosem wtulając się w
przyjaciółkę. Gładziła mnie po plecach kołysząc w swoich
ramionach. Siedzieliśmy tak długi czas.
-Nie
wziąłeś tego badziewia?- spytała wskazując na opakowanie
tabletek nasennych leżących na podłodze.
-Nie...a
powinienem.
-Michael co
Ty mówisz na litość boską?!- podniosła głos, ale jak tylko
zobaczyła wyraz mojej twarzy złagodniała. Wyswobodziłem się z
jej objęć i położyłem się do łóżka zwijając się w kłębek.
Elizabeth również po chwili podniosła się z podłogi i podeszła
do okna, odsłoniła wszystkie zasłony. Skrzywiłem się
natychmiast, dzienne światło raziło mnie w oczy.
-Cholera
zasłoń to.- warknąłem zbulwersowany tym co zrobiła, byłem
bardzo drażliwy. Chyba nie miała najmniejszego zamiaru mnie
słuchać, bo jak na złość otworzyła na oścież wszystkie okna i
drzwi balkonowe wpuszczając do środka rześkie powietrze.
Przycisnąłem poduszkę do policzka. Poczułem jak Liz zdziera ze
mnie kołdrę. Spojrzałem na nią wkurzony.
-W tej
chwili wstajesz, idziesz się umyć, bo cuchnie od Ciebie na kilometr
i wychodzisz z tego bunkru na świeże powietrze, ale najpierw zjesz
porządne śniadanie. Kiedy Ty w ogóle coś ostatnio jadłeś? Bo
wyglądasz jak kościotrup.
-Nie
ważne.- usiadłem zakładając ręce na piersiach niczym obrażone
dziecko.
-Dla mnie
bardzo ważne, martwię się o Ciebie.- usiadła obok mnie i
pogładziła mnie po bladym i zimnym policzku.
-Potrzebuję
tylko spokoju. Dajcie mi wszyscy święty spokój.- złapałem
poduszkę i zacząłem
się kiwać
w przód i tył. Zacisnąłem powieki, bo już czułem piekące łzy
napływające do oczu. Nie chciałem płakać przy Liz. Nie lubiłem
okazywać takich uczuć przy innych, nie chcę być słaby. Kobieta
westchnęła tylko i zostawiła mnie samego. Myślałem, że wyszła
z sypialni, ale myliłem się. Po chwili stała w progu drzwi
prowadzących do łazienki.
-Mickey
rusz się w końcu z tego barłogu, przygotowałam Ci kąpiel.
-Nie mam
ochoty...
-Jak nie
pójdziesz po dobroci to sama Cię rozbiorę i do niej wpakuje.-
chciało mi się śmiać, ale jakoś...nie mogłem. Od dwóch tygodni
nie uśmiecham się, nie tańczę, nie śpiewam, nie rozmawiam prawie
z nikim, mało jem i prawie w ogóle nie sypiam. Nie robię w ogóle rzeczy, które kiedyś sprawiały mi przyjemność i wywoływały radość w moim serce, jakby całkowicie uszło ze mnie życie. Za to ciągle becze
jak dziecko i zastanawiam się dlaczego ten świat jest taki okrutny.
-To jak
będzie? - moje rozmyślania przerwała Liz. Niechętnie wstałem i
powędrowałem ze spuszczoną głową do łazienki. Zamknąłem drzwi
i zrzuciłem z siebie szlafrok i piżamę. Stanąłem zupełnie nagi
przed lustrem, ale szybko odwróciłem wzrok. Nie mogłem na siebie
patrzeć, brało mnie na wymioty. Same kości i skóra, a do tego
coraz więcej tych białych, okropnych plam. Po chwili leżałem w
wannie pełnej piany. Moje ciało w końcu się rozluźniło, ale to
wcale nie poprawiło mojego samopoczucia. Kiedy woda zrobiła się
chłodna ja nadal nie wychodziłem, nie miałem siły się podnieść.
Usłyszałem pukanie.
-Michael...wszystko w porządku?- w głosie
przyjaciółki jak zwykle mogłem wyczuć zatroskanie.
-Tak, tak
zaraz wychodzę!- zebrałem w sobie ostatki siły by w końcu wyjść
z wody. Wytarłem się w suchy ręcznik i zarzuciłem na siebie
szlafrok. Wchodząc do sypialni oniemiałem. Wszędzie panował
idealny porządek. Łóżko posłane, ciuchy które walały się
niemalże wszędzie zniknęły, na biurku nie było bałaganu, a na
podłodze porozrzucanych skarpetek, papierów i butelek po alkoholu.
Tak w nim też topiłem smutki przez kilka dni, dopóki nie
opróżniłem całego barku. Piłbym dalej, ale nie miałem więcej
alkoholu w domu, a żaden ochroniarz, ani szofer nie chciał mi nic
kupić. Pewnie moja rodzina im zakazała. Nawet groziłem, że ich
wyrzucę z pracy, ale nie przejęli się tym szczególnie. Na łóżku
dostrzegłem ubrania, zapewne te które miałem na siebie włożyć.
Liz szybko pojawiła się obok mnie.
-Nie
musiałaś naprawdę, sam bym..
-...tak
wiem nie zrobiłbyś tego sam, bo nawet durnej pralki włączyć nie
umiesz, a i nie dziękuj nie ma za co.- wyświergotała tuż nad moim
uchem. Uśmiechnąłem się smutno po czym porwałem kobietę w swoje
objęcia.
-Dziękuję,
że jesteś i wytrzymujesz ze mną.- wyszeptałem.
-Michael
jesteś moim najdroższym skarbem jak mogłabym Cię zostawić w
takiej sytuacji?- spojrzała mi w oczy gładząc mój policzek.
-No koniec
tych czułości, bo co za dużo to nie zdrowo. Ubierz się ładnie i
idziemy na śniadanie.- wywróciłem oczami.
-Ale ja
naprawdę nie jestem...
-...i
koniec kropka.- popatrzyła na mnie znacząco. Nie miałem ochoty na
kłótnie, bo wiedziałem, że i tak postawi na swoim więc
odpuściłem. Wziąłem przygotowane ubrania i znów zaszyłem się w
łazience by się ubrać. Gotowy wraz z przyjaciółką opuściłem
moje schronienie, którego nie opuszczałem od tygodnia. Zeszliśmy
krętymi, marmurowymi schodami mijając po drodze kilku moich
pracowników. Jak zawsze byli dla mnie mili, ale ja jednak czułem
się dziwnie. Teraz są mili, a za plecami pewnie się śmieją i
obgadują. W nie za wesołym nastroju wkroczyliśmy do kuchni, z
której jak zawsze wydobywały się piękne zapachy. Moją kucharką
była Mary, przemiła i ciepła kobieta po 40- stce. Pracuje tu
siedem lat czyli od samego początku.
-Dzień
dobry Michael.- nie lubiłem sztywnych form i wolałem by moi
pracownicy zwracali się do mnie po imieniu, ale znaleźli się i
tacy, którzy stwierdzili że to nie wypada i ciągle mi „panują”.
Kobieta podleciała do mnie gdy tylko ujrzała moją twarz kiedy
nieśmiało wszedłem do pomieszczenia. Poczułem ogromne ciepło na
sercu kiedy mnie przytuliła.
-Jak się
czujesz? Zjesz coś? Zrobiłam Twoje ulubione omlety, a jak ładnie
wszystko zjesz to
dostaniesz
nagrodę.- powiedziała niczym do małego dziecka. Uśmiechnąłem
się delikatnie, kochałem w niej to ciepło, którym mnie obdarzała,
zawsze traktowała mnie jak swojego syna. Spojrzałem za siebie, ale
Liz ze mną nie był. Usłyszałem za to jak rozmawia z kimś przez
telefon, a raczej krzyczy do niego w pokoju obok. Usiadłem na
wysokim krześle, a Mary podstawiła mi pod nos gorące śniadanie.
Zacząłem dłubać widelcem w talerzu, co jakiś czas biorąc mały
kęs jedzenia do buzi. Nie byłem specjalnie głodny, zwykle dawno
już by ten talerz był pusty. Kucharka nie chcąc przeszkadzać mi w
dumaniu, zajęła się gotowaniem, zapewne obiadu.
-Kochanie
mam złą wiadomość.- powiedziała Elizabeth wchodząc do kuchni.
Odwróciłem się w jej stronę.
-Co się
stało?- podeszła do mnie z niewyraźną miną.
-Nie mogę
z Tobą zostać...
-Nie musisz
ze mną zostawać, poradzę sobie.- uśmiechnąłem się sztucznie.
-Nie nie
poradzisz sobie, a moje miejsce jest przy Tobie, ale Ci idioci nie
potrafią poradzić sobie beze mnie nawet godziny.
-Coś na
planie nie tak?
-Tak...muszę
lecieć do NY. A uwierz mi naprawdę nie mam ochoty użerać się z
bandą, niedoświadczonych...
-...Liz nie
kończ. Naprawdę nic się nie stało, jedź.- złapałem ją za dłoń
i ucałowałem ją. -Strasznie Cię przepraszam. Może zadzwonię po
kogoś?
-Nie, po
nikogo nie dzwoń. Dam radę.- popatrzyła mi głęboko w oczy
wzdychając.
-No dobrze
już...ale jakby co dzwoń do mnie od razu.
-Okej, jedź
już.- wycałowała mnie i po chwili opuściła dom, a ja wróciłem
do jedzenia. **********
Siedziałem
w salonie na wielkiej kanapie wpatrując się w kominek, w dłoni
trzymając kieliszek z czerwonym winem. W domu panowała kompletna
cisza co bardzo mnie cieszyło, bo potrzebowałem spokoju. Skąd
miałem to wino skoro barek był opróżniony? Znalazłem w górnej
szafce w kuchni, Mary myślała, że pewnie tam nie zajrzę. Nie
miałem zamiaru się upijać, zresztą po butelce wina nic mi nie
będzie. W holu usłyszałem jakieś kroki, po chwili w pokoju
pojawił się szef ochrony Miko.
-Szefie...-
zaczął delikatnie, denerwowało mnie, że wszyscy
tak się do mnie zwracali, jak do dziecka, jakbym był ze szkła i
zaraz miałbym się rozbić na milion kawałeczków. Chciałem, żeby
traktowali mnie normalnie.
-Nie bój
się nie nakrzyczę na Ciebie.- podniósł na mnie swój wzrok,
odłożyłem szkło na stoliczek.
-Nie o to chodzi...- zmieszał się.
-A o co?-
podszedł bliżej.
-Ma szef
gościa, a w zasadzie gości...
-Jak to
ktoś z rodziny to powiedz, że mnie nie ma i nie wiesz kiedy będę.-
może nie ładnie tak kłamać, ale szczerze nie miałem ochoty na
odwiedziny, nawet własnej rodziny.
-To nikt z
rodziny.
-Więc
kto?- zmarszczyłem czoło.
-Panienka
Presley z dziećmi. Mówiłem jej, że jest pan w złym stanie i...-
nie dałem mu dokończyć.
-Dlaczego
od razu ich nie wpuściłeś?- spojrzał na mnie zdziwiony. No tak
najpierw każę mówić, że mnie nie ma, a potem mam pretensje.
Pokręciłem głową.
-Wpuść
ich, jest późno powinieneś to zrobić od razu.
-Ale na
pewno?
-Na pewno
Miko.- ochroniarz odszedł, a po chwili usłyszałem śmiech
dzieciaków i Lisę, która każe im się uspokoić. Wstałem z
wygodnej kanapy, szybko poprawiłem potargane loki i poszedłem się
przywitać.
-Wujek
Mike!- Riley i Ben pisnęli na mój widok po czym rzucili się w moją
stronę, ukucnąłem by ułatwić im zadanie. Uśmiechnąłem się i
docisnąłem do siebie ich drobniutkie ciała. Chciałem się już
odsunąć, ale oni najwyraźniej nie, bo opletli moją szyję rączkami
niczym bluszcz.
-Dzieci
wystarczy, bo udusicie wujka. Dajcie mi się z nim przywitać.- po
słowach matki posłusznie odsunęli się, a ja mogłem w końcu
zobaczyć pełen obraz mojej przyjaciółki. Kobieta ubrana była w
śliczną, czerwoną garsonkę, a jej pofalowane włosy opadały
swobodnie na ramiona i zauważyłem, że znowu je pofarbowała. Na
ustach widniała jak zwykle krwisto czerwona szminka, która podkreślała jej usta. W oczach jak zwykle dostrzegłem iskierki
radości. Wzrokiem zjechałem niżej. Na nogach miała
wysokie szpilki, które uwydatniały jej zgrabne nogi. Jej spódniczka
była krótka, zawsze kiedy się ze mną widywała ubierała się
tak...seksownie? Zaraz skarciłem się w myślach. O czym ja
myślę...Była po prostu idealna nie tylko pod względem wyglądu,
zawsze była naturalna i szczera, miała klasę i grację, ale miała
w sobie również coś z dziecka, tak jak ja...Dlatego zawsze
świetnie się dogadywaliśmy, potrafiła przyjechać do Neverlandu
na cały dzień i spędzić go ze mną chodząc po drzewach, bawiąc
się w ganianego czy toczyć bitwy na pistolety wodne. Była cudowną
kobietą. Pierwszy raz poznaliśmy się jako dzieciaki, przyszła na
koncert wtedy jeszcze The Jackson 5, siedziała w pierwszym rzędzie,
zaraz pod sceną w obstawie goryli. W ten sam dzień poznałem 6-
sześcioletnią Lisę i jej ojca prawdziwego Króla rock'n rolla -
Elvisa. Była małą dziewczynką, ale jak na swój wiek mądrą.
Zaprzyjaźniliśmy się właśnie tamtego dnia niemalże od razu.
Mówiłem na nią księżniczka i zapewniałem, że któregoś
pięknego dnia spotka księcia na białym koniu, który zabierze ją
do swojego zamku i poślubi. Na co zawsze odpowiadała mi „Nie chcę
żadnego lalusia na jakimś brudnym koniu, Ty Michael będziesz moim
mężem”. Zaśmiałem się w duchu przypominając sobie jak
wypowiadała te słowa z takim przekonaniem, jakby składała mi
obietnicę.
-Lisa
Marie.- wypowiedziałem z dumą jej oba imiona, często właśnie tak
się do niej zwracałem. Podbiegła do mnie rzucając mi się na
szyję. Mimo, że stała na czubkach swoich lakierowanych szpilek i
tak była niższa ode mnie. Wtuliłem twarz w jej aksamitne włosy,
poczułem jak gładzi mnie po plecach. Tak dawno się nie
widzieliśmy...ostatnim razem przed rozpoczęciem mojej trasy, czyli
prawie rok temu. Nic nie zmieniła się przez ten czas.
-Strasznie
tęskniłam za Tobą.- wyszeptała odsuwając się ode mnie. Co
przyznam nie było mi na rękę.- I przepraszam, że zwaliłam Ci się
tak na głowę z dziećmi.- spuściła wzrok.
-Nic się
nie stało, bardzo cieszy mnie to, że postanowiliście mnie
odwiedzić.- uśmiechnęła się i o to mi chodziło. Pomyśleć, że
jeszcze godzinę temu miałem ochotę rzucić się pod najbliższy
pociąg, a wystarczyła tylko wizyta Lisy i jej pociech bym właśnie
tego nie robił. Poczułem się lepiej i tak
naprawdę...wcale nie chciałem być sam.
-Nie
będziemy tak tu stać, zapraszam.- powiedziałem w końcu zdając
sobie sprawę, że nie zaprosiłem ich nawet do środka. Przepuściłem
ich przodem.
-Wujku, a
pobawisz się z nami?- spytała Riley podchodząc do mnie i
wyciągając rączki dając tym znak bym wziął ją na ręce. Nie
czułem się na siłach, ale nie mógłbym odmówić dziecku, a już
zwłaszcza temu aniołkowi. Już otwierałem usta by odpowiedzieć,
ale Lisa była szybsza.
-Skarbie
wujek jest zmęczony i jest już późno. Włączę wam jakąś
bajkę.
-Ale to
naprawdę nie jest kłopot.
-Michael
nalegam...widzę, że nie jesteś w dobrym stanie.- spojrzała mi
głęboko w oczy. No tak, pewnie już o wszystkim wie i boi się ze
mną zostawić dzieci. Spuściłem zasmucony wzrok.
-Wujku
dlaczego jesteś smutny?- spytała dziewczynka bawiąc się moimi
lokami.
-Nie jestem
aniołku, wydaje Ci się.- cmoknąłem ją w różowiutki policzek i
odstawiłem na podłogę.
-To jak,
czego się napijecie?- wyrwałem chcąc przerwać ciszę, a zarazem
ukryć jakoś mój stan.
-Ja chcę
kakao!- krzyknął Ben- Giń marnie Ty łachudro!- warknął do
manekina przedstawiającego Vader'a z gwiezdnych wojen stojącego w
rogu pokoju. Chłopiec
wymierzał w niego mieczem świetlnym. Chciało mi się śmiać.
-Ben odłóż
to natychmiast! Zaraz coś popsujesz.- powiedziała karcąc chłopca,
spojrzała na mnie przepraszająco.
-Lizzie nie
denerwuj się, nic się nie stało.
-A Ty czego
byś się napiła?- zwróciłem się do małej Riley, która była
przyklejona do mojej nogi.
-Mleka.-
wyszczerzyła ząbki w uśmiechu.
-Dla nas
mam wino, więc może zaprowadź dzieciaki do mojej sypialni i włącz
im bajkę, a ja przyniosę im coś do jedzenia i picia.- kobieta
pokiwała głową i zaprowadziła pociechy na górę. A ja udałem
się do kuchni i na tacy położyłem ciasteczka czekoladowe robione
dzisiaj przez moją kucharkę i dwa parujące kubki. Zaniosłem wszystko do swojej
sypialni. Dobrze, że Liz tutaj posprzątała. Co ja bym bez niej
zrobił...Gdy wszedłem do pokoju dzieci grzecznie leżały na łóżku
z zainteresowaniem oglądając bajkę. Tacę postawiłem na stoliczku
nocnym.
-Tylko nie
rozrabiajcie, bo to jest sypialnia wujka i bądźcie grzeczni. My
będziemy w salonie, jakbyście coś chcieli.- ucałowała każde z
nich w czoło i odwróciła się w moją stronę z uśmiechem.
-Mamusiu, a
Ty będziesz spać z wujkiem?- wyrwała Riley. Cały dzień byłem
blady, ale jestem, pewien, że teraz wyglądałem jak burak. Moja
przyjaciółka zaśmiała się nerwowo i spojrzała na mnie
nieśmiało.
-Nie
kochanie, będę tylko rozmawiać z wujkiem, ale nie będziemy spać
razem.
-A dlaczego
nie?- ciągnęła dalej, kobieta westchnęła nie wiedząc co
odpowiedzieć. Sam w duchu zadałem sobie to pytanie, ale po chwili
zdałem sobie sprawę z tego, że jestem idiotą i powinienem walnąć
kilka razy głową w ścianę.
-Bo
jesteśmy tylko przyjaciółmi.- skwitowała, a ja poczułem lekki
zawód i sam tak naprawdę nie wiem czemu. Chyba ta odpowiedź jej
wystarczyła, bo już o nic więcej nie pytała, a my w ciszy
opuściliśmy sypialnię. Słysząc tylko śmiechy tych małych
szkrabów.
-Przepraszam za nią, ma niewyparzony język. Po ojcu...-
spojrzałem na jej twarz, spuściła wzrok.
-Nic się
nie stało, to było nawet urocze.- znaleźliśmy się w końcu w
salonie, o dziwo w kominku dalej paliło się drewno. Lisa ściągnęła
swoje szpilki i rozsiadła się na kanapie, a ja wyjąłem dla niej
kieliszek z barku po czym napełniłem go winem i podałem kobiecie.
Zapadła niezręczna cisza, miałem spuszczoną głowę. Nie
wiedziałem za bardzo od czego zacząć naszą rozmowę.
-Wiesz o
wszystkim prawda?- nie wytrzymałem w końcu, musiałem o to zapytać.
W końcu podniosłem wzrok spotykając niebieskie, głębokie oczy
wpatrujące się we mnie ze...współczuciem?
-Tak...postanowiłam
Cię odwiedzić z dzieciakami, a o wszystkim dowiedziałam się
dzisiaj z radia. Wiesz od miesiąca jesteśmy w Graceland i dlatego
wcześniej nic nie wiedziałam.
-Z radia?-
mruknąłem, pewnie dalej gadają o tym na każdej stacji.
-Tak,
rozmawiałam z Janet i powiedziała, że jesteś w Neverlandzie. Masz
przerwę od trasy, ale nie chciała powiedzieć co się tak naprawdę
stało. Kiedy usłyszałam o tym...myślałam, że to tylko głupi
żart, niestety kierowca taksówki mi to potwierdził, tak samo jak
później Twój ochroniarz, byliśmy wtedy w drodze do Ciebie. Bez
sensu było się wracać taki kawał, a...chciałam wiedzieć jak się
czujesz.- złapała mnie za dłoń.
-Teraz
kiedy mnie odwiedziliście o niebo lepiej.- zdobyłem się na skromny
uśmiech. Czułem się trochę nieswojo.
-Michael
wiedz, że ja Ci wierzę.- rzuciła nagle, kamień spadł mi z serca,
bo trapiło mnie pytanie czy ona mi wierzy.- Nigdy byś tego nie
zrobił, ja to wiem, Twoja rodzina, a przede wszystkim fani, nikt
normalny nie uwierzy w te brednie.- prychnęła.
-Dziękuję
Ci, ale...chyba jestem już skończony. To koniec mojej kariery.-
powiedziałem załamany.
-Co?
Dlaczego? To nijak ma się do Twojej kariery.
-Mylisz się
Lisa. Ma i to dużo. Odwołałem resztę trasy chociaż zostały już
tylko dwa
miesiące
do końca. Pewnie nikt nie przychodziłby na te koncerty, a ja
straciłbym kontrakt. To bez sensu. Od dzisiaj nie będę dla
wszystkich Królem Popu tylko zwykłym pedofilem.- poczułem ogromną
gule w gardle wymawiając to ohydne słowo.- Powiedz mi jak oni mogą
być tak okrutni? Prędzej podciąłbym sobie żyły niż zrobił
krzywdę dziecku. Przecież ja nie zmuszałem do niczego
Jordana...sam zachowywał się dziwnie.
-To
znaczy?- zainteresowała się, dla otuchy bardziej ścisnęła moją
dłoń. Widziała, że jestem na skraju załamania nerwowego.
-Często
chciał nocować w moim pokoju i to w dodatku łóżku ze mną...-
spojrzała na mnie przerażona- Nie godziłem się na spanie razem,
ja kładłem się wtedy na podłodze. Często chciał się do mnie
przytulać, ale jak już to robił to tak nachalnie...nie wiedziałem
co mam o tym myśleć. Mówiłem mu, że nie powinien tego robić i
na trochę pomagało...
-Rzeczywiście
dziwne, widziałam raz tego dzieciaka i odniosłam wrażenie, że coś
jest z nim nie tak. A może to ten jego ojczulek go zmusił to
gadania tych głupot?
-I
posłuchałby go? Przecież się przyjaźniliśmy, Evan też zawsze
był dla mnie miły...
-Był, bo
dawałeś mu forsę.- prychnęła.
-Wiesz jaki
jestem...nie potrafię odmówić nikomu, a on był w potrzebie.
-Mhmm
tydzień później kupił sobie ferrari no rzeczywiście taka fura
była mu potrzebna. Michael wszyscy na około doją Cię z kasy,
dlaczego Ty im na to pozwalasz? Czasami jesteś naiwny niczym
dziecko. Potem tylko nie potrzebie cierpisz, zapominasz, że nie
zbawisz świata, bo to nie jest możliwe.
-A właśnie,
że jest.- szepnąłem.
-Heal the
world to piękna piosenka, ale to dalej tylko piosenka.- niestety
miała rację, nie wiedziałem co mam powiedzieć- Jesteś za dobry
na ten świat.
-Wcale nie
jestem dobry.- pokręciłem głową.
-Jesteś,
bo pomagasz biednym i chorym dzieciakom nie oczekując niczego w
zamian.
-Po
prostu...wiem jak to jest nie mieć dzieciństwa, rozumiem te dzieci.
Zresztą to nic wielkiego, spędzam z nimi tylko trochę czasu...
-...i
dajesz worki prezentów oraz miliony dolarów na leczenie.
-Dla mnie
to są grosze, a jak widzę ich uśmiechnięte buzie i tą miłość
w oczach...naprawdę niczego więcej mi nie potrzeba. Ale jak widać,
to prawda że jak jesteś za dobry to potem dostajesz kopa w dupę.
Powiedz Lisa co ja zrobiłem nie tak? Czy to naprawdę tak wygląda?
Czy ja zachowuje się jak pedofil?
-Broń
Boże!- zaprzeczyła od razu- Michael posłuchaj będę z Tobą cały
czas, będziesz walczyć i wygrasz. Sprawiedliwość zwycięży.-
poklepała mnie lekko po ramieniu i zatopiła usta w czerwonej
cieczy. Zastanowiłem się na chwilę.
-A jeżeli
pójdę do więzienia?- spytałem przerażony- Chyba się zabije...-
rzuciłem żałośnie znów chowając twarz w dłoniach.
-Co Ty
opowiadasz? Jakie więzienie? Jesteś nie winny tak?
-Oczywiście.-
odpowiedziałem od razu, kobieta zabrała moje dłonie z twarzy i
złapała za mój podbródek.
-Więc nikt
Cię nie skarze, nie masz się czym zamartwiać. Udowodnimy, że nie
skrzywdziłeś Jordana.
-Adwokaci
radzą bym poszedł na ugodę pieniężną, może to dobry pomysł.
Przecież im chodzi tylko o pieniądze więc dam im je i dadzą mi
spokój.
-Michael
nie możesz tego zrobić, to jest jak przyznanie się do winy. Skoro
jesteś nie winny to pokaż to wszystkim. Ja, Twoja rodzina i fani Ci
wierzymy, ale trzeba przekonać innych skoro chcesz mieć spokojnie
życie.
-Ale ja nie
wiem czy dam radę przejść przez te wszystkie procesy, jestem zbyt
słaby...- spojrzałem w bok. Niestety taka była prawda, może nie
widać tego po mnie, ale jestem kruchy i wiem, że nie poradzę sobie
z tymi oskarżeniami.
-Dasz radę.
Obiecuję, że Cię nie opuszczę.
-Aż do
śmierci?- zażartowałem, a Lisa jak najbardziej załapała o co mi
chodzi. To takie zadziwiające, wystarczyła tylko jej wizyta, a mi
nawet na żarty się zabrało. Czuję, że jak
wróci do
domu to ta pozytywna energia, którą tu wniosła odejdzie wraz z
nią.
-Aż do
śmierci.- zaśmiała się, uwielbiałem jej śmiech zawsze
wprowadzał mnie w dobry nastrój.
-Dziękuję
Ci za wszystko.- szepnąłem i po chwili znów znalazłem się w jej
ramionach- Naprawdę miałem ochotę się dzisiaj zabić...- gdy to
powiedziałem poczułem jak jeszcze mocniej mnie ściska, następnie
odsunęła się delikatnie.
-Proszę
nie mów tak nigdy więcej, bo to mnie rani. I nie masz za co
dziękować, od czego ma się przyjaciół?- uśmiechnąłem się w
odpowiedzi.
-Myślałem
nawet nad sprzedażą Neverlandu...- spojrzała na mnie wielkimi
oczami.
-Co Ty
gadasz? Jaka sprzedaż? Nibylandia bez Piotrusia Pana to już nie
będzie to samo miejsce.
-Tyle, że
ten Piotruś to już nie ten sam Piotruś co kiedyś i to miejsce
umarło wraz z nim.- wyszeptałem.
-Michael
nie możesz sprzedać tego domu. Posłuchaj...to Ty go stworzyłeś,
dbałeś o wszystko i nie pozwolę zrobić Ci takiego głupstwa.
Będziesz potem tego żałować.
-No nie
wiem...- spojrzałem w bok.
-Ale ja
wiem i koniec tematu, nie chcę więcej o tym słyszeć Piotrusiu.-
cmoknęła mnie w policzek śmiejąc się pod nosem. Postanowiłem
nie poruszać już tego tematu, przemyślę to później, ale w głębi
serca...nie chciałem rozstawać się z tym miejscem.
-Mówiłaś,
że spędziłaś miesiąc w Graceland. Bardzo chciałbym tam
pojechać, Twój ojciec stworzył piękny dom.
-Tak to
magiczne miejsce, przypomina mi o najlepszych latach dzieciństwa.-
uśmiechnęła się delikatnie obracając w drobnych dłoniach
kieliszek z winem- Możemy tam pojechać jeśli chcesz, choćby
jutro.
-Naprawdę?
To wspaniale. Ale to na pewno nie kłopot?- chciałem się upewnić,
nie lubię się narzucać.
-Oczywiście,
że nie. Odpoczniesz trochę od tego wszystkiego, odreagujesz. Już
te dwa diabły zapewnią Ci taką rozrywkę, że wrócisz do tej oazy
spokoju po dwóch dniach.- zaśmialiśmy się. W jej towarzystwie
zawsze zapominałem o problemach, liczyło się tu i teraz.
-Ben i
Riley są kochani naprawdę, sam chciałbym mieć takie grzeczne
dzieci.
-Jesteś
jeszcze młody, masz czas.- rzuciła, spojrzałem na nią jak na
wariatkę.
-Lisa
tydzień temu skończyłem 35 lat, zlituj się. Która kobieta zechce
takiego starucha.- zaśmiała się.
-Oj uwierz
nie jedna...- szepnęła jakby do siebie-I w ogóle nie wyglądasz na
tyle.- puściła mi oczko.
-Tak? To na
ile?- zmrużyła oczy.
-Spokojnie
na 27.- teraz to ja się zaśmiałem.
-Wyobraźnię
to Ty masz.- pokręciłem głową nie mogąc wyjść z podziwu.
-Mike mówię
całkiem poważnie. Jesteś w kwiecie wieku i świetnej formie. Każda
się za Tobą ogląda.- zarumieniłem się.
-I do
twarzy Ci w tych rumieńcach.
-Lisa!
-No co?-
zaśmiała się.
-To skoro
tak każda się za mną ogląda to dlaczego wciąż jestem sam?
-Jak sam?
Słyszałam że masz romans z Madonną.- zakrztusiłem się,
Lisa zaśmiała się i zaczęła klepać mnie po plecach.
-Nie wiem
skąd masz takie informacje, ale nic nas nigdy nie łączyło,
byliśmy tylko na dwóch randkach. Ta kobieta mnie przeraża, jest
zbyt wulgarna jak dla mnie.
-I mówi to
facet, który na scenie łapie się za jaja!- zakryłem twarz dłońmi,
jej szczerość była niesamowita.
-I nic
dziwnego, że te Twoje rozwydrzone faneczki mdleją...- czułem jakby
moje policzki się żarzyły.
-No co?-
spytała kiedy zauważyła, że się nie odzywam.
-Jesteś
zbyt dosłowna.- powiedziałem w końcu- Coś Ci wytłumaczę,
Madonna dotykając się tam i...ówdzie ma na myśli „przeleć mnie
tu przy wszystkich” a ja łapiąc się za krocze wyrażam emocje
jakie mną kierują, uczucia, pragnienia...- zacząłem gestykulować
nie wiedząc jak wytłumaczyć to co miałem na myśli, wybuchła
śmiechem. No nie tak to miało zabrzmieć, przyznaję.
-Dobra Ty
może lepiej już nic nie mów.- powiedziała śmiejąc się ze mnie-
Tylko lepiej opowiadaj co się stało w domu Mad po gali oscarów.
-A co się
miało stać?- udawałem, że nie wiem o co jej chodzi.
-Michael
nie udawaj durnia.- spojrzała na mnie z politowaniem- Jestem pewna,
że coś się wydarzyło.- poruszyła zabawnie brwiami, wywróciłem
oczami.
-Pocałowała
mnie tylko.- machnąłem ręką. Podniosła jedną brew do góry.
-No
dobra...ja też ją pocałowałem.- westchnąłem- Dałem się
ponieść, ale nie wydarzyło się nic więcej naprawdę. Zaczęła
mi szeptać do ucha takie chore rzeczy, że uciekłem stamtąd
natychmiast. Może nie zachowałem się jak prawdziwy facet,
ale...nie chciałem pakować się w romans i to jeszcze z nią.
-Może ona
chciała stworzyć z Tobą związek?
-Nie wydaje
mi się. Chciała się zabawić i tyle ot cała historia tego naszego
„romansu”.- zrobiłem cudzysłów w powietrzu. Napełniłem nasze
puste kieliszki winem. Lisa nagle posmutniała, nie wiedziałem czy
może powiedziałem coś nie tak czy...
-Coś się
stało?- pogładziłem jej policzek, spojrzała mi w oczy.
-Tydzień
temu...wzięłam rozwód z Dannym.- wyszeptała.
-Dlaczego
nic mi nie powiedziałaś?- rzuciłem z pretensją.
-Michael
myślałam, że jesteś w trasie, a nawet jeśli bym Ci powiedziała
nie przyjechałbyś więc to i tak bez sensu.
-Przyjechałbym
i wspierałbym Cię.- nie kłamałem, naprawdę bym to zrobił. Była
moją przyjaciółką, ona zawsze mnie wspierała więc ja zrobiłbym
to samo.
-Przepraszam,
że mnie nie było...- szepnąłem.
-To i tak
nic by nie zmieniło. Było minęło.- powiedziała twardo, ale po
chwili zauważyłem pojedynczą łzę spływającą po jej rumianym
policzku. Natychmiast starłem ją kciukiem i przysunąłem się
bliżej.
-Kochasz
go?- to było raczej stwierdzenie niż pytanie, od razu potrząsnęła
głową. -Kochałam...ale za bardzo mnie zranił. Mogę wybaczyć
wszystko, ale nie zdradę i to jeszcze ze zwykłą dziwką.
Rozumiesz? Znalazł ją pewnie na jakiejś ulicy, zawiózł do
naszego domu i miał tupet żeby pieprzyć ją w naszym małżeńskim
łóżku, gdzie dzień wcześniej ja tam spałam. Rzygać mi się
chce jak o tym myślę.- teraz już płakała mi w ramię, a ja
głaskałem ją po głowie.
-Nie płacz,
on nie jest wart twych łez i nie jest wart Ciebie, nigdy nie był.
Jak tylko go spotkam dostanie w mordę na przywitanie.
-To
strasznie boli, nie potrafię tak z dnia na dzień o nim zapomnieć.
Kochałam go, dawałam mu wszystko, byłam zawsze kiedy tylko mnie
potrzebował. A co dostałam w zamian?- prychnęła.
-Lisa to
zwykły skurwiel i wiem jak bardzo to przeżywasz, ale najlepiej jak
odetniesz się od niego i zapomnisz. Pamiętaj, że nie jesteś
sama.- zacząłem nucić pod nosem melodię, która wpadła mi nagle
do głowy. Kobieta jeszcze bardziej wtuliła się w mój tors. W
mojej głowie nie wiedząc nawet skąd i kiedy pojawiły się słowa.
Zacząłem cicho śpiewać, wprost do jej ucha.
-That you
are not alone
I am here
with you
Though
you're far away
I am here
to stay
But you are
not alone
I am here
with you
Though
we're far apart
You're
always in my heart
But you are
not alone
Kiedy
skończyłem śpiewać, Lisa oderwała się ode mnie i spojrzała na
mnie zaszklonymi oczami.
-To
było...piękne.- powiedziała oniemiała- Kiedy to wymyśliłeś?
-Przed
chwilą.- wzruszyłem ramionami, zaśmiała się przez łzy.
-Jesteś
niesamowity Michael- cmoknęła mnie w policzek.
-Nie to Ty
jesteś niesamowita dzięki Tobie mam natchnienie...i nową
piosenkę.- uśmiechnęła się. Podałem jej kieliszek.
-Za nas...
-...i za
naszą przyjaźń.- dokończyła, stuknęliśmy się szkłem. Wzięła
łyk wina i spojrzała na zegar wiszący nad kominkiem.
-Już
późno, pójdę zobaczyć czy dzieci śpią.- powiedziała po
chwili, pokiwałem głową. Zostałem sam, odłożyłem pusty
kieliszek na szklany stolik i oparłem głowę i zagłówek kanapy.
Przymknąłem oczy, bo zrobiłem się trochę senny co naprawdę mnie
zdziwiło, bo od dwóch tygodni prawie w ogóle nie sypiam, a jeżeli
zasnę to tylko po wzięciu silnych tabletek nasennych. To wszystko
dzięki Lisie, gdyby dzisiaj mnie nie odwiedziła...nie wiem co by
się ze mną stało. Chciałem jakoś się odwdzięczyć i w mojej
głowie już rodził się pomysł jak mogę to zrobić, byłem pewny
że się ucieszy. Co chwilę otwierałem ociężałe powieki, żeby
nie zasnąć, ale zmęczenie w końcu wzięło nade mną górę.
Odleciałem do krainy snów.
***********
I jak podobało Wam się to "coś"? XD Od razu mówię, że to nie jest nowe opowiadanie i nie będzie żadnej kontynuacji. W tej historii miałam połączyć: oskarżenia o molestowanie i do tego wpleść Lisę Marie. Pisało mi się to zajebiście, uwielbiam Lisę więc nie było z tym problemu. To coś w rodzaju rozdziału przeprosinowego xD Mam nadzieję, że mi się udało :D Z tego względu iż usłyszałam pozytywne opinie na temat tej krótkiej historii, postanowiłam ją opublikować :) Nie wiem czy kiedyś jeszcze napiszę coś podobnego, to się okażę. Chcę zaznaczyć, że nie wiem kiedy i w jakich okolicznościach Michael dowiedział się o tych oskarżeniach, nie wiem czy wtedy już spotykał się z Lisą, nie wiem co tak naprawdę ich łączyło (mam nadzieję, że to była jednak miłość, a nie pic na wodę fotomontaż) wszystko pisałam tak jak czuję :) Nie jestem dobra w opisywaniu scen z dziećmi więc ten...ale dzieciaki musiały się tam na chwilę pojawić. I nie mogłam się powstrzymać przed dodaniem rozmowy o Madonnie, sorry no xD Po prostu ja ją tak "kocham" XD Lubię z nią wątki, bo zawsze jest śmiesznie, ogólnie rozdział smutny, ale jak coś piszę, muszę wpleść coś wesołego, nie lubię smutasów xD A i żeby nie było nie zostawiam Vicki i Michasia xD Mam już połowę rozdziału i chcę go wstawić w poniedziałek, bo jutro nie będę mieć czasu. Kochani postaram się nie robić takich przerw, ale wiecie jak to jest...ja teraz w wakacje złapałam takiego lenia, że...Wiecie co ja robię ostatnio całymi dniami? Mnie już dupa od siedzenie boli XDD Przez jakieś...dwa tygodnie namiętnie oglądam Jacksona xD Wszystko co tylko możliwe, od dokumentów po teledyski i występy z tras, epickie przemowy na rozdaniach Grammy xD Nie ja wcale się z niego nie śmieje xD Myślę, że jak zacznie się szkoła znów wpadnę w tą monotonną rutynę dnia, wszystko wróci do normy, bo coś czuję że w tym roku nie będzie miejsca na opierdalanie się xD
Myślę, że wszystko Wam wytłumaczyłam :) Jeśli macie jakieś pytania zadawajcie je w komentarzach, na które bardzo liczę :D
Tak więc spodziewajcie się mnie tutaj znów w poniedziałek, a teraz oceńcie to moje "dzieło" xD Tylko szczerze.
PS: Chciałabym jeszcze serdecznie polecić zajebistego bloga, zajebistej osóbki ♥ który na razie się rozkręca.
http://wayforhappines.blogspot.com/
Pozdrawiam ♥
Super rozdział kocham Michael'a i Lise razem ♥♥♥
OdpowiedzUsuńNo nieźle 😁 Powiem Ci, że jak przewinęłam całe opowiadanie, żeby sprawdzić, ile czeka mnie czytania i, jak zobaczyłam zdjęcie Michaela z Lisą, pierwsze, co pomyślałam: O Boże, pewnie będą razem, będą się miziać, lizać itd. 😂 Znasz mój stosunek do Lisy, więc nie muszę tłumaczyć swojej reakcji 😉 Ale gdy zaczęłam czytać i doszłam do momentu oskarżeń... biedny Mike 😔 Był za dobry dla tego świata. Tak to jest, gdy okażesz odrobinę serca, zawsze Cię zgnoją i zmieszają z błotem 😒 Ogólnie podoba mi się to opowiadanie i liczę na kontynuację 😁 Weny 😘
OdpowiedzUsuńKiedy nowa notka? ;)
OdpowiedzUsuń