30 grudnia 2017

Rozdział 46. No niezłe bokserki. I nie tylko.

Witam cieplutko! :D 
Rozdział lekki i mam nadzieję, przyjemny :) Ale ostrzegam, że wyjątkowo krótki XD Co mam nadzieję, że mi wybaczycie :p 
Zapraszam do czytania :) 
*********
Rzuciłam tylko zawiedzione spojrzenie Jacksonom i pognałam za mężem. Choć słowo "pognałam" to chyba zbyt duże określenie zważając na moje dość ograniczone ruchy, ale kiedy w końcu doszłam na to cholerne trzecie piętro, gdzie mieścił się stary pokój Michaela odetchnęłam z ulgą. Weszłam po cichu do sypialni na końcu korytarza i myślałam, że się popłaczę kiedy zobaczyłam Michaela. Leżał skulony na łóżku, zupełnie jak małe, bezbronne dziecko. Dziecko, które po raz kolejny zostało zranione. Nie mogłam już patrzeć jak roni kolejne łzy, przez tego bydlaka. Tak, Joseph Jackson jest zimnym bydlakiem bez uczuć, który dba jedynie o swoje interesy i nic poza tym. I podejrzewam, że gdyby nie moi rodzice, którzy na to wszystko patrzyli Michael oberwałby od ojca i może nawet ja również... Na samą myśl o takim scenariuszu przeszły mnie ciarki. Ciągle przed oczami miałam widok wściekłego Josepha i na samo wspomnienie o tym robiło mi się słabo. Dlaczego on taki jest? Dlaczego tak rani swoje własne dziecko? To wszystko jest dla mnie niepojęte... Joseph się wkurzył, bo dopóki Michael był w The Jacksons to on pociągał za sznurki, ale kiedy on odszedł odebrało to wszelkie prawa Josephowi do rządzenia nim. Powinien już dawno pogodzić się z tym faktem.
-Mike... - przysiadłam obok niego na łóżku. Kiedy mnie zobaczył, podniósł się i z całych sił przytulił. Wgramoliłam się na jego kolana i próbowałam uspokoić, chociaż mi samej było niemiłosiernie przykro. Nie sądziłam, że tak będą wyglądać nasze pierwsze wspólne święta.
-Jestem tutaj, spokojnie.- naprawdę próbowałam go jakoś uspokoić... Nie płakał już, zresztą bardzo rzadko płacze przy kimkolwiek, ale był tak przygaszony jak nigdy.
-Spieprzyłem wszystkim święta...- stwierdził załamany chowając twarz w moich włosach - Vicki przepraszam.
Nie mogłam uwierzyć w to co słyszę.
-Co Ty wygadujesz?- odsunęłam się lekko od niego - To Twój ojciec zrobił awanturę, a Ty się tylko broniłeś więc mnie nawet nie denerwuj, że to Ty popsułeś nam święta.- zeszłam z jego kolan i wstałam. Spojrzał na mnie smutno.
-Pójdę przeprosić Twoich rodziców...- westchnął i już miał wstać, ale mój wrzask go powstrzymał.
-Czyś Ty oszalał?! Siadaj z tą dupą z powrotem na miejsce.- zrobił przerażoną minę i usiadł - To nie Ty powinieneś tutaj przepraszać moich rodziców tylko Joseph! Czy ten człowiek zawsze musi coś odwalić? Przepraszam Cię Michael, ale mam dość Twojego chorego ojca! - wzniosłam dłonie ku górze.
-Victoria proszę Cię, nie denerwuj się.- podszedł do mnie natychmiast.
-Jestem już zdenerwowana.- mruknęłam.
-Dlatego powiedziałem, że to wszystko moja wina. Mogłem się ugryźć w język, żeby chociaż przy Twojej rodzinie nie wywoływać awantury.
-Czyli myślisz, że jeśli byś siedział cicho i przytakiwał swojemu ojcu było by okej, tak? Dalej chcesz pozwolić aby Tobą pomiatał? Zareagowałeś normalnie, a moimi rodzicami się nie przejmuj. To nie jest teraz najważniejsze.- oparł swoje czoło o moje. 
-I proszę Cię... Abyś nie brał jego słów do siebie. Joseph po raz kolejny chciał na Tobie zarobić, a Ty mu odmówiłeś więc oczywiście musiał pokazać swoją wielką dumę i ego, które jest większe niż ten dom. Nie chciał wyjść na kreatyna więc postanowił Cię zwyzywać. Ale to nieprawda, że jesteś nikim. To on jest nikim.- pogładziłam jego policzek, uśmiechnął delikatnie.
-Kocham Cię.- cmoknął mnie w usta. 
-A spróbował byś nie.- zaśmialiśmy się. 
-Ja Ciebie też i zawsze o tym pamiętaj.- przymknęłam oczy napawając się jego bliskością.
********
Następnego dnia zaraz po śniadaniu, na którym nie było mojego wspaniałego teścia i dzięki Bogu, postanowiliśmy z Michaelem, że wrócimy już do domu. Oboje mieliśmy już dość atrakcji na całe święta. 
-Dlaczego już jedziecie? - było mi mimo wszystko żal Katherine, bo na pewno chciała spędzić z nami więcej czasu niż tylko jeden dzień, ale ja nie miałam zamiaru znosić już więcej widoku Josepha. 
-Czy to przez wczorajszą kłótnię?- zapadła cisza, odwróciłam twarz w drugą stronę. 
-Nie, mamo - zaczął Michael, zmarszczyłam czoło. Czemu nie powie prawdy? - Victoria gorzej się czuje i... - podniosłam wysoko brwi. 
-Tak, to przez Josepha, chyba nie jesteśmy już tu miłe widziani więc lepiej jak wrócimy do Neverland. Przykro mi Katherine...- spojrzała na mnie smutno. 
-Dzieci pamiętajcie, że zawsze jesteście tutaj mile widziani i nie przejmujcie się Josephem. Odbija mu na stare lata i jak wymyśli coś głupiego to nie jestem w stanie mu tego wybić z głowy.- westchnęła - I proszę odwiedzajcie mnie częściej.- kobieta wyściskała nas porządnie. Pożegnaliśmy się też z moją rodzinką i resztą Jacksonów, na szczęście Jermaine'a już nie było. Zapakowaliśmy się do samochodu i ruszyliśmy w drogę powrotną do Neverlandu. Podróż upłynęła nam strasznie długo przez niekończące się korki. Marzyłam tylko o ciepłej kąpieli i naszym wygodnym łóżku... 
-Skarbie, budź się. Jesteśmy w domu.- Michael dotknął mojej dłoni. Na jego słowa od razu się ożywiłam podnosząc powieki. Jak najszybciej dostałam się do domu chcąc już zrelaksować się w wannie, a Michael zajął się walizkami. Ruszyłam marmurowymi schodami na piętro, ale zatrzymałam się w pewnym momencie słysząc dość...dziwne odgłosy. Chcąc zweryfikować źródło tajemniczych dźwięków udałam się do salonu gdzie było w zasadzie pusto, ale nagle usłyszałam głośny śmiech dochodzący z kuchni. Trochę się wystraszyłam, no bo dom powinien być pusty. Wszyscy dostali przecież wolne na święta. Bez zastanowienia, niczego nieświadoma weszłam do kuchni i nie mogłam pohamować krzyku widząc... 
-Jess?! - wieloletnia kucharka Michaela, a zarazem moja przyjaciółka, tak, bo Jessica zdecydowanie należy do mojego małego grona przyjaciół, właśnie zabawiała się z ochroniarzem na kuchennym blacie i to w zasadzie moim osobistym ochroniarzem. Myślałam, że wybuchnę śmiechem kiedy zobaczyłam ich wystraszone miny. Robert jak poparzony zaczął się ubierać, a Jessica zalała się takim rumieńcem, że aż mi się jej żal zrobiło... 
-Ja was strasznie przepraszam, ale miało tutaj nikogo nie być...- nie mogłam pohamować śmiechu więc zakryłam usta dłonią. 
-To was miało nie być! - Jessica zeskoczyła z blatu i również zaczęła się ubierać. Tyle dobrego, że chyba nie zdążyli jeszcze się rozkręcić, bo nie chciałabym oglądać ich nago... Nagle do kuchni wszedł Michael, spojrzał na nas wszystkich zdziwiony. 
-Co tu się dzieje? - szukał w moich oczach jakiegoś wyjaśnienia, ale bez skutku. 
-Chyba jednak nie chcę wiedzieć...- stwierdził po chwili- Robert, skoro już tu jesteś to możesz zająć się pracą, ale tą za którą Ci płacę. Idę do gabinetu, muszę wykonać parę telefonów. Victoria przyjdź zaraz do mnie.- i po prostu wyszedł. 
-Robert nie słuchaj go i wracaj do domu.- poklepałam mężczyznę po ramieniu. 
-Nie no zostanę, żeby Jackson się nie rzucał potem, że nie wykonuje swoich obowiązków, za które przecież tyle mi płaci...- fuknął pod nosem, zaśmiałam się. 
-Jedź, bo inaczej sama Cię zwolnię. 
-A Jackson? 
-Jacksonem się nie przejmuj, już ja go urobię.- uśmiechnęłam się do niego. 
-Dzięki Vicki.- spojrzał na zażenowaną Jess, ale ta udając, że tego nie widzi zaczęła...sprzątać? Robert widząc to spuścił wzrok i opuścił kuchnię. 
-Jak mogłaś mi nic nie powiedzieć?! Od kiedy jesteście razem?! - rzuciłam podekscytowana do kobiety. Tak się cieszyłam, że Jess w końcu zaczęła spotkać się z naszym ochroniarzem. Od dłuższego czasu zresztą widziałam, że ciągnie ich do siebie. 

-My w sumie nie jesteśmy razem...- wzruszyła ramionami. 
-Macie romans?! No Jess, od tej strony Cię nie znałam.- puściłam do niej oczko. 
-Po prostu nas poniosło. I to nie pierwszy raz zresztą... 
-To jak w końcu między wami jest? - spytałam poważnie. 
-Nie wiem Vicki, eh to wszystko jest tak skomplikowane. Przy nim czuję się tak inaczej, wiesz tak jak nigdy dotąd...- uśmiechnęła się patrząc w jakiś punkt na ścianie. 
-Jess... Ty się zakochałaś.- stwierdziłam z uśmiechem. 
-Nieprawda... - zaprzeczyła, ale coś mało przekonująco. 
-Możesz mnie oszukiwać, ale ja i tak swoje wiem. Oczy Ci się błyszczą! - zaśmiałam się w jej stronę na co obrzuciła mnie naburmuszonym spojrzeniem. Ja nie wiem czemu ona się tak broniła przed tym uczuciem, przecież to widać od dawna, że coś czuje do Roberta i z wzajemnością zresztą. 
-Lepiej opowiadaj jaki on jest.- rzuciłam dwuznacznie do kucharki, ruszając przy tym brwiami. Patrzyła na mnie w osłupieniu, ale szybko się ocknęła. 
-Ty lepiej zajmij się swoim mężem i zawartością jego spodni! - rzuciła ścierką i zaczęła grzebać po szafkach w poszukiwaniu nie wiadomo czego. Zaśmiałam się głośno. 
-Już się tak nie wkurzaj.- posłałam jej całusa i dalej śmiejąc się pod nosem odpuściłam kuchnię. Tak jak prosił mnie Michael, udałam się prosto do jego gabinetu. 
-Mężu, dostałam ważne zadanie, aby zająć się Tobą i zawartością Twoich spodni, cokolwiek to znaczy!- powiedziałam całkiem niewinnie, kiedy tylko przekroczyłam próg pokoju. Michael uśmiechnął się pod nosem i szybko schował coś do biurka. 

-A co Ty tam chowasz? - stanęłam obok jego fotela chcąc sięgnąć do szuflady biurka, ale oczywiście nie pozwolił mi chwytając za moje dłonie tym samym spowodował, że wylądowałam na jego kolanach. 
-Jeśli się nie mylę miałaś zająć się mną.- powiedział całkiem poważnie.
-Najpierw chcę wiedzieć co schowałeś do biurka.- spojrzałam na niego wyczekująco. Widząc, że raczej nie odpuszczę westchnął tylko i wyjął z szuflady śmieżnobiałą kopertę, na której widniał napis Zaproszenie i podał mi ją. 
-Co to... 
-Zaproszenie na sylwestra od szefa wytwórni.- otworzyłam tą kopertę i rzeczywiście, zaproszenie na sylwestra. 
-I co? Muszę kupować nową kieckę.- zaśmiałam się. 
-Nie musisz. 
-Ale jak to? 
-No nie idziemy. Nie mam ochoty i wiem, że Ty też nie masz. Będzie tam cała śmietanka Hollywood. Wolę spędzić ten dzień z Tobą, w domu, przed telewizorem, a nie wysłuchiwać kto jaką willę kupił i jak trudno w dzisiejszych czasach być artystą.- parsknął, spojrzałam na niego zszokowana. 
-Mike, doceniam, że nie chcesz zostawiać mnie samej, ale nie chcę żeby Twoja kariera przeze mnie podupadła. 
-Ale ja już podjąłem decyzję i nie mów, że opcja zostania w domu Ci nie odpowiada.- ogarnął kosmyki moich włosów za ucho. 
-Bardzo odpowiada, ale... 
-No właśnie, więc koniec tematu.- uśmiechnął się gładząc palcami moje kolano. Skoro jest zdecydowany i pewny to nie ma sensu drążyć tego tematu. Zadowolona z takiego obrotu sprawy przytuliłam się do niego. 
-Swoją drogą cieszę się, że Jess jest z Robertem. 
-Co? Jak to, Jess jest z Robertem? 
-No co, nie widziałeś? Jak się zabawiali w kuchni? - zaśmiałam się. 
-Na szczęście nie zdążyłem tego zobaczyć.- mruknął z przekąsem. 
-Michael... Masz coś do Roberta od samego początku, o co Ci chodzi? - odsunęłam się od niego chcąc zobaczyć jego twarz. 
-Jest dobrym ochroniarzem to fakt, ale nie lubię go.- walnął prosto z mostu. Chociaż miałam wrażenie, że słowa "nie lubię" były zbyt delikatnie jak na Michaela. 
-Nie martw się, on Ciebie również nie darzy szczególną sympatią.
-Nie obchodzi mnie to.- oburzył się od razu, chciało mi się śmiać - Ma wykonywać swoją pracę, a nie dobierać się do kobiet w tym domu. Na Ciebie też już miał chrapkę.- parsknęłam śmiechem. 
-Jedynym facetem, który się do mnie w tym domu odbierał jesteś Ty.- uśmiechnęłam się gładząc jego blady policzek. 
-Mówię poważnie... Nie podoba mi się, że zaczął kręcić z Jess. 
-Michael, ale to nie nasza sprawa i nie możesz im zabronić, żeby przestali się kochać, bo Ty masz jakieś widzi mi się.- spojrzałam na niego z politowaniem. 
-Nie chcę po prostu, żeby ją zranił...
-Nie martw się o to, Jessica to dorosła kobieta i wie co robi. Gdybyś Ty widział jej błysk w oku na samo wspomnienie o Robercie!- zaśmiałam się - Tylko wydaje mi się, że ona boi się Twojej reakcji, bo jesteś dla niej ważny, a dobrze wie jakieś masz kontakty z Robertem. Pokaż, że ją wspierasz, Michael. 
-Może masz rację...- stwierdził po dłuższej chwili. 
-No ba, ja zawsze mam rację. Tylko Ty nie lubisz się do tego przyznawać.- wstałam z jego kolan i klasnęłam w dłonie. 
-No, to teraz kochany mężu zejdziesz na dół i porozmawiasz z Jess, a ja pójdę rozpakować walizki.- uśmiechnęłam się do niego. Pokiwał głową niczym grzeczne dziecko i powędrował w kierunku drzwi, żeby po chwili za nimi zniknąć.
******
Tak jak Michael obiecał, tego sylwestra spędziliśmy w domu. Na kanapie, przed telewizorem, oglądając stare dobre filmy i opychając się słodyczami. I muszę przyznać, że to było o wiele lepsze niż niż jakaś tam impreza z gwiazdami. Michael jest moją gwiazdą i innych nie potrzebuję. Po nowym roku przyszedł jednak czas na powrót do rzeczywistości i nudnej rutyny. Michael do studia, ja do firmy. Ale dzięki pracy przynajmniej nie nudziłam się w w tym wielkim domu. 
17 stycznia miał być spokojnym dniem, takim jak każdy inny, ale tej soboty ten spokój miały zakłócić dwa byty, w postaci mojego rodzeństwa. 
Słysząc moją komórkę wybiegłam z łazienki niedokońca ubrana nie chcąc, aby Michael się obudził. 
-Halo? - spytałam przyciszonym głosem. 
-Dzień dobry kochanie. 
-Cześć mamo. Coś się stało? 
-A czy musi się coś stać, żebym chciała z Tobą porozmawiać? Ale akurat w tym wypadku masz rację.- zaśmiałam się cicho. 
-Więc co się stało? 
-Babcia zachorowała i chcieliśmy z Harrym pojechać na wieś, na jakiś czas, żeby się nią zaopiekować, ale Max i Ashley nie mogą zostać sami w domu i wolałabym żeby ktoś miał na nich oko. 
-Matko... Ale czy ta choroba to coś poważnego?
-I tak i nie. Zapalenie płuc, niby nic takiego, ale dla starszej osoby to już poważna sprawa. Tym bardziej, że babcia już raz wylądowała w szpitalu przez niewyleczoną grypę. Teraz chcemy się nią porządnie zająć. 
-Dobrze mamo, rozumiem. To mam przyjechać do Seattle? No i na ile? 
-Raczej myślałam, żeby na ten czas dzieciaki pomieszkały u was. Oczywiście jeśli to nie kłopot. 
Boże święty, tylko nie to... 
-Jasne, nie ma problemu. Tylko musiałabym porozmawiać z Michaelem, chociaż myślę, że powinien się zgodzić... A na ile mieliby u nas zostać? 
-Myślę, że zostaniemy u babci niedłużej niż dwa tygodnie.- podniosłam wysoko brwi. Dwa tygodnie męki... Czułam, że to nie będą spokojne dwa tygodnie. I jak się potem okazało miałam rację. 
-Dobrze, a kiedy mogłabyś ich przywieźć? 
-W zasadzie to już jesteśmy w drodze do Ciebie, za jakieś dwadzieścia minut będziemy w Neverland.- no miło... Zaśmiałam się. 
-Okej, w takim razie czekam.- odłożyłam telefon na komodę. 

-No, takie widoki z rana to ja lubię.- podskoczyłam aż kiedy usłyszałam głos Michaela za sobą. Odwróciłam się w stronę łóżka zakładając ręce na biodrach. W pierwszej chwili nie wiedziałam o co mu chodzi, ale szybko się zorientowałam kiedy spojrzałam na siebie. No tak, byłam tylko w staniku i spódnicy. Tylko tyle zdążyłam na siebie założyć przez ten telefon. Michael podpierał się na łokciu, z chytrym uśmiechem, lustrując mnie wzrokiem. 
-Już się tak nie gap, bo Ci zaraz oczy wylecą. Lepiej wstawaj, bo będziemy mieć zaraz gości. 
-No właśnie słyszałem i bardzo się cieszę.- spojrzałam na niego jak na idiotę. Podniósł się z łóżka i podszedł do mnie. 
-Ty chyba nie wiesz co mówisz. 
-Doskonale wiem co mówię.- przysunął się jeszcze bliżej i zaczął muskać ustami moją szyję, westchnąłem. 
-Michael... Teraz Ci się na amory zebrało? - jęłknęłam - Zaraz przyjdzie moja mama, mało tego, z tymi dwoma potworami. 
Kochałam swoje rodzeństwo, ale po prostu nie byłam w stanie wytrzymać dłużej niż jeden dzień z upierdliwym bratem i wredną... A właściwie to już chyba niewredną siostrą. Zobaczymy jak Ash będzie się zachowywać. Czy naprawdę się zmieniła, czy tylko udawała. 
Do Michaela jakby moje słowa w ogóle nie docierały, jak zwykle zresztą. Mało tego, rozkręcał się coraz bardziej, a ja sama nie byłam już w stanie się "bronić". Zarzuciłam mu dłonie na kark odwzajemniając pocałunki. Miałam tylko nadzieję, że w tej intymnej sytuacji nie nakryje nas mama, bo po raz kolejny spaliłabym się ze wstydu. 
Resztki mojego zdrowego rozsądku upchałam gdzieś z tyłu głowy i dałam się ponieść emocjom. No i oczywiście głupia uwierzyłam w słowa Michaela "zdążymy". 
-Chyba jednak nie zdążycie.- wyrwałam się nagle jak z transu słysząc głos osoby trzeciej. Michael odskoczył ode mnie jak poparzony, a ja przerażona odwróciłam się za siebie. No wiedziałam, że tak będzie! Moja siostra na kompletnym luzie podeszła do nas szczerząc się od ucha do ucha. 
-No niezłe bokserki. I nie tylko.- rzuciła lustrując wzrokiem białą, obcisłą bieliznę Michaela. Pierwszy raz od wieków widziałam jak mój własny mąż się zawstydza. Spiorunowałam Ashley wzrokiem. 
-Tak w ogóle to cześć.- uwiesiła się Michaelowi na szyi, a potem wycałowała mnie. Patrzyłam na nią w totalnym szoku. Co się z nią do cholery dzieje? Michael zmieszany mruknął, że idzie się ubrać i zniknął za drzwiami garderoby. 
-Mogłabyś powstrzymać te swoje teksty, co? - nastolatka rzuciła się na nasze łóżko i zaczęła przeglądać jakiś magazyn z mojej szafki nocnej. 
-A Ty Vicki jak zawsze sztywna.- zaśmiała się, wywróciłam oczami i poszłam po bluzkę, którą zostawiłam w łazience. 
-I następnym razem pukaj zanim gdziekolwiek wejdziesz, a tym bardziej do naszej sypialni. 
-Och wybacz. Nie chciałam wam przerywać, ale w sumie dobrze, że weszłam teraz, a nie chwilę później, co?- puściła do mnie oczko. Nie wiem co ją tak bawiło, bo mi wcale nie było do śmiechu. Nienawidziłam kiedy ktoś naruszał moją prywatność, a ona niewątpliwie to robiła, nie pierwszy raz już zresztą. I wątpię żeby było to niechcący... 
-Możesz mi powiedzieć co się takiego stało, że zaczęłaś normalnie traktować Michaela i nie wyzywasz go od idiotów i kretynów?- choć "normalnie" to za mało powiedziane, bo ona wręcz wchodzi mu w dupę. I nie, nie wydaje mi się. W ogóle jej zachowanie od dawna jest bardzo podejrzane. 
-Nic, po prostu jest spoko i tyle. Trochę źle go oceniłam na początku, ale nie masz co się martwić, już go za to przeprosiłam. 
Spoko? I ja mam w to uwierzyć? Nieee. 
-Mhm.- mruknęłam - Gdzie mama? 
-Na dole, rozmawia z Jess.- postanowiłam, że zejdziemy na dół, bo Michael i tak teraz nie wylezie z tej garderoby, za bardzo mu głupio i w sumie to mu się nie dziwię. Na co dzień był pewny siebie i odważny, ale miał swoje dziwactwa i kompleksy dlatego tylko przy mnie nie wstydził się rozebrać. 
Kiedy tylko weszłam na schody usłyszałam głos wydzierającego się Maxa, który roznosił się echem po całym domu. 
-Boże daj mi siły, żebym przeżyła te dwa tygodnie...- mruknęłam pod nosem.
******
Jak wspomniałam na początku, rozdział lekki, bo zbliżamy się do dramy roku (kocham to XDDD) Chociaż w sumie nie wiem co będzie większą dramą...ale dobra, ja już lepiej nic nie mówię xD Co myślicie o podejrzeniach Victorii w związku z Ashley? Piszcie mi wszystko! :D Od razu muszę Wam powiedzieć, że nie wiem kiedy wstawię nowy rozdział :( Ale obiecuję, że kiedy tylko zrobię to cholerne prawo jazdy i będę już po egzaminie zawodowym to rozdziały będą regularnie <3 
Z tego względu, że jutro jest sylwester już złożę Wam życzenia. Kochani, oby rok 2018 był tym szczęśliwym, pełnym sukcesów i powodzeń (sobie też tego życzę, przyda się XD) 
Do następnego! Pozdrawiam <3  

4 komentarze:

  1. Na poczatku chcialabym zlozyc ci
    zyczenia. Wiec zycze ci zebys zdala prawo jazdy, samych sukcesow, no i ogolnie szczescia ;)
    Co do rozdzialu to swietny (jak zawsze) ale za krotki ale rozumiem to.
    Czekam na kolejny rozdzial i zycze ci weny
    Pozdrawiam
    Ola

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejka
    kiedy bedzie nowe opowiadanie
    Ola pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedy bedzie nowy rozdzial???

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedy nowy rozdział proszę
    ���� To jest świetne

    OdpowiedzUsuń