15 grudnia 2017

Rozdział 45. Wielki powrót The Jacksons?


Kochani zapraszam na rozdział! <3  

******

Wjechałam na posesję Neverlandu późnym wieczorem. Na dworze było już ciemno i chłodno więc za nim wyszłam z auta zarzuciłam na ramiona płaszcz. Miałam tylko nadzieję, że Michael jest jeszcze w studiu, albo na jakimś spotkaniu i nawet nie wie, że pod jego nieobecność opuściłam posiadłość. Spędziłam cudowny dzień i miałam zamiar robić to częściej.
Kiedy próbowałam się jakoś wygramolić z samochodu dostrzegłam ochroniarza idącego wzdłuż kwiatowego zegaru, to był Robert. Uśmiechnęłam się i zawołałam go gestem ręki.
-Hej Robert. Mógłbyś wprowadzić samochód do garażu? Jest już tak ciemno, a nie chcę poobijać tych limuzyn.- wywróciłam oczami.
-Oczywiście pani Jackson.- zironizował, zmarszczyłam czoło i spojrzałam na niego zdziwiona. Zawsze zwracał się do mnie po imieniu, mało tego, zawsze był dla mnie miły, bo teraz wredota wręcz z niego kipiała.
-Coś się stało?- spytałam wprost.
-Nie, jak udała się wycieczka? - zbił mnie z tropu tym pytaniem.
-Nie wiem o co Ci chodzi, ale widzę, że ewidentnie coś się stało i proszę Cię żebyś mi powiedział, bo dowiem się od Michaela.- może nie przyjaźniliśmy się jakoś szczególnie, ale chciałam wiedzieć dlaczego tak dziwnie się zachowuje.
-Oj wątpię żeby szanowny pan Jackson coś Ci powiedział.- co to ma w ogóle znaczyć?
-Co on znowu zrobił?- westchnęłam próbując po raz kolejny podnieść się z fotela, co udało mi się za czwartym podejściem. Zaczęłam wyciągać wszystkie torby z zakupami i stawiać je na ziemi. Byłam nie tyle co oburzona, a zdziwiona, że Robert nie pofatygował się, żeby mi pomóc tym bardziej, że zawsze był pierwszy jeśli chodziło o takie drobnostki jak pomóc wysiąść kobiecie w ciąży z samochodu, kiedy ledwo co się do niego mieściłam.
-Zadałam Ci pytanie. Odpowiesz?
-Z tego względu, że nie latam za Tobą jak pies dostałem opieprz od Twojego mężusia plus zmniejszoną wypłatę, jeśli w ogóle coś dostanę i groźbę, że wypierdoli nas wszystkich na zbity pysk. Zadowolona?!- wydarł się i wsiadł do mojego auta, po czym wycofał na wstecznym ruszając z piskiem opon zostawiając mnie osłupiałą na środku chodnika.
Momentami zastanawiam się kiedy Michael się zmieni i przestanie traktować ludzi jak marionetki. Jeśli ktoś się z nim nie zgadza, bądź nie wykonuje jego „rozkazów” od razu wylatuje, oczywiście najpierw potrafi go jeszcze zwyzywać. To ja wyszłam z domu bez jego wiedzy i rozumiem, że zrobiłby mi awanturę, nawet się tego spodziewam, bo to w końcu w jego stylu, ale co zawinił temu Robert? Nie jest moją niańką, że musi pilnować mnie na każdym kroku. Oni się go boją, ale nie ja. Nie będę mu mówić tylko tego co chce usłyszeć, nie będę spokojnie patrzeć jak zamienia się w jakiegoś tyrana bez uczuć. Zadziwia mnie to ile ma twarzy. Z jednej strony jest dobrym i kochającym facetem, ale z drugiej? W jednej chwili potrafi się zmienić z idealnego męża na agresywnego palanta i boję się, że w pewnym momencie jego ego przerośnie dobroć, która w nim jest.
Doczłapałam się jakoś do drzwi wejściowych z torbami pełnych ciuchów i weszłam do domu jak najciszej umiałam. Zsunęłam obcasy ze stóp i zostawiając wszystko w korytarzu ruszyłam od razu do salonu. Zastałam tam Michaela, który smacznie drzemał sobie na sofie. W pokoju był rozpalony kominek co dawało dosyć sporo światła i dzięki niemu nie przewracałam się o meble. Koło kanapy stał pusty kieliszek, chyba po winie. Pokręciłam głową i usiadłam obok niego. Patrząc na jego anielską twarz pogrążoną we śnie mimo wszystko uśmiechnęła się, odgarnęłam mu parę loczków z czoła i zostawiłam drobny pocałunek na jego bladym policzku.
-Porozmawiamy sobie jutro.- szepnęłam i wgramoliłam się obok niego. Kanapa była wystarczająco duża więc nie musiałam się kłaść na Michaela, żeby się zmieścić. Przysunęłam się maksymalnie do jego ciała, a wtedy poczułam jak obejmuje rękoma mój brzuch.

*******

-Jesteś na mnie zły?- to były moje pierwsze słowa skierowane do męża, zaraz po przebudzeniu. Byliśmy w tej samej pozycji, w której zasnęłam. Michael podpierał się na łokciu i wpatrywał się we mnie intensywnie.
-Jak cholera.- westchnęłam przewracając oczami, po czym próbowałam strzepnąć jego rękę, która spoczywała na moim brzuchu.
-Nawet mi nie powiesz gdzie byłaś?- spytał wyjątkowo spokojnym tonem. Miałam już mu odpowiedzieć, że byłam u kochanka, ale w ostatniej chwili ugryzłam się w język.
-A Ty mi może powiesz dlaczego traktujesz tak swoich ludzi? Którzy bronią Twojej dupy i narażają swoje życie, żeby jakiś tam Król Popu mógł dotrzeć z punktu A do punktu B. Nie oczekuj szacunku od innych skoro sam go nie okazujesz. A byłam w firmie i na zakupach ot wielka historia mojej „ucieczki”.- zrobiłam cudzysłów w powietrzu. Szczerze miałam gdzieś czy go uraziłam czy nie, taka była prawda. Chyba zatkałam mu usta tym co powiedziałam, bo w ogóle się nie odezwał tylko patrzył się na mnie w osłupieniu. Niewzruszona podniosłam się z kanapy i poszłam na piętro, zostawiając Michaela samego. Większość tego dnia spędziłam w bibliotece i przed telewizorem, a on zaś cały czas chodził struty jakby co najmniej był na kacu, ale wiedziałam, że po prostu męczą go wyrzuty sumienia i jest mu głupio, bo jak zwykle tylko ja odważyłam mu się powiedzieć prawdę o jego zachowaniu. Na wieczór przyszedł w końcu do naszej sypialni ze spuszczonym łbem, normalnie śmiać mi się chciało. Jak dziecko, które coś przeskrobało. W końcu przyznał mi rację, przeprosił za swoje zachowanie i obiecał STANDARDOWO, że to się więcej nie powtórzy. Puściłam to mimo uszu, bo przecież wiadomo, że będzie zupełnie inaczej i to nieważne jakby się starał idealny nie będzie nigdy. W końcu nikt nie jest.
-Skoro chcesz to...może wrócisz do pracy?- spytał nagle. Osłupiałam.
-Mówisz poważnie?- miałam jakieś wątpliwości co do tego, na pewno musiał być w tym jakiś haczyk, przecież to Michael.
-Może najpierw przedstaw swoje warunki.- mruknęłam.
-Ach tak, dobrze, że o tym wspomniałaś.- no czego ja się spodziewałam? - Wolałbym żebyś nie przesiadywała tam całego dnia…- przerwałam mu.
-Michael konkrety.
-No dobrze… Więc spędzałabyś tam do czterech godzin dziennie max, jeśli poczułabyś się źle to siedzisz w domu przynajmniej przez tydzień - zaznaczył stanowczo - i proszę Cię żebyś nie brała na siebie dużo, bo nie możesz się przemęczać i stresować.- wywróciłam oczami. Pominę już fakt kto dostarcza mi najwięcej tego stresu.
-Jeszcze coś panie Jackson czy to już wszystko? - rzuciłam nonszalancko, chciałam go trochę po wkurzać.
-Victoria ja mówię poważnie.- zaśmiałam się nie mogąc się już powstrzymać.
-Ależ ja też.
-Zrobisz to dla mnie?- złapał mnie za dłoń, westchnęłam.
-No niech będzie, chociaż wymagania to Ty masz.- oczywiście, że nie zamierzałam stosować się do tych jego „warunków”, ale o tym nawet się nie dowie.
-To wszystko dla Twojego dobra.- no oczywiście… jak zawsze przecież.
-Wiem.- uśmiechnęłam się i wróciłam do czytania gazety.
-Ale… nie gniewasz się już na mnie, prawda?- to zadziwiające jak wskaźnik częstotliwości tego pytania ciągle się podnosi…
-Może.- mruknęłam wzruszając ramionami. Przysunął się do mnie bliżej i zabrał mi z dłoni magazyn, spojrzałam na niego podnosząc jedną brew do góry i bacznie obserwowałam jego ruchy. Odgarnął mi kosmyk włosów za ucho patrząc na mnie zalotnie z zadziornym uśmieszkiem. Nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem.
-Skoro to nie działa...- westchnął i zaczął cmokać skórę na moim policzku, po czym zjechał ustami na szyję. Przygryzłam wargę by przypadkiem nie wydobyć z siebie żadnego dźwięku, nie mogłam tak łatwo się poddać. Michael widząc, że jego pieszczoty nie robią na mnie wrażenia zaczął zsuwać się ustami coraz niżej… aż dotarł do mojego dekoltu. Oparłam głowę o zagłówek przymykając oczy, a mój mąż oczywiście dalej nie przestawał swoich tortur. Myślałam, że serce wyskoczy mi z piersi, kiedy poczułam jego dłoń na udzie, która po chwili zatrzymała się na mojej kobiecości. Otworzyłam gwałtownie oczy, ale wtedy wargi Michaela znalazły się na moich dziko je całując. Po dłuższej chwili oderwałam się od niego ciężko dysząc.
-Mike… czy Ty naprawdę myślisz, że tym mnie udobruchasz? - patrzył na mnie tymi swoimi czarnymi oczami nie mrugając nawet ani razu.
-Sama powiedziałaś, że kobiety w ciąży mają niepohamowaną ochotę na seks. No przecież wiem, że chcesz...- nim zdążyłam wyrazić swoje oburzenie on zatkał mi usta kolejnym pocałunkiem i kolejnym...Nie wiem nawet kiedy znalazł się pomiędzy moimi nogami. 
-Nie przypominam sobie, żebym coś takiego mówiła.- wydyszałam kiedy jakimś cudem się od niego odkleiłam. Żeby było jeszcze ciekawiej walnęłam tak głupią minę, z której wcale nie wynikało, że kłamię. Nie, wcale... Michael zaśmiał się w moje usta.

-Nie wypieraj się kochanie.- jednym ruchem ręki wręcz ułożył mnie płasko na materacu i mogłam poczuć słodki ciężar jego ciała, ale mimo wszystko coś ciągle nie dawało mi spokoju. Coś, co w tym momencie było ważniejsze niż zachcianka Michaela, bo przecież to jemu się zachciało igraszek w środku nocy, kiedy normalni ludzie już dawno śpią... Oczywiście mój mąż nie przejmował się moim chwilowym "zawieszeniem" i był na etapie... Rozpinania spodni? Nawet nie zauważyłam kiedy mnie rozebrał.
-Michael...- to zabrzmiało zdecydowanie jakbym się zachwycała jego pięknym ciałem, ale niestety nie tym razem. Kolejna próba zwrócenia mu uwagi znowu nic nie dała, jak zaklęty po prostu. To nie tak, że nie szanował mojej woli, która wyraźnie mówiła "nie mam ochoty", bo w sumie mam, ale...on był tak zaabsorbowany każdą częścią mojego ciała, że nie kontaktował w ogóle z rzeczywistością.
-Jackson mówię do Ciebie.- warknęłam po raz piąty, tym razem dało to efekty.
-Nawet nie myśl o tym, że będziesz na górze.- wymruczał. 
Serio? Ale w sumie... O czym innym on może myśleć w tym momencie? 
-Nie mam zamiaru odbierać Ci tego zaszczytu, ale chcę żebyś...- znowu nie było dane mi dokończyć.
-Musisz tyle gadać?- mruknął między pocałunkami. Otworzyłam szeroko oczy odpychając go od siebie, chociaż i tak dalej był nade mną dosyć blisko. 
-Co się stało?
-Właśnie próbuję powiedzieć Ci coś od dziesięciu minut, a Ty masz to w dupie.
-Tylko się nie denerwuj. Słucham Cię przecież.
-No ja już wiem czego Ty słuchasz...-mruknąłem pod nosem.
-Co?
-Nic. My wszystko sobie wyjaśniliśmy, ale chyba powinieneś jeszcze kogoś przeprosić, w sumie to parę osób.
-Żartujesz sobie teraz ze mnie?- zaśmiał się co i ja zrobiłam po chwili.
-Nie, mówię jak najbardziej serio.
-O dwunastej w nocy?! TERAZ? - spojrzał dwuznacznie na mnie i to w jakiej sytuacji się właśnie znajdujemy.
-Próbowałam Ci powiedzieć wcześniej, ale tak się rozkręciłeś, że nie dałeś mi w ogóle dojść do słowa.
-Vicki błagam nie wymyślaj, zrobię to jutro. Teraz mam ciekawsze rzeczy do roboty.- przysunął się z zamiarem pocałowania mnie, ale zatrzymałam go ręką podnosząc ją do góry.
-Nie, zrobisz to teraz skarbie.- cmoknęłam go w nosek uśmiechając się delikatnie.
-Dlaczego Ty mi to robisz?- jęknął chowając twarz w moich piersiach.
-Ponieważ bardzo Cię kocham.- prychnął coś pod nosem, trochę po marudził i w końcu podniósł się ze mnie. Kiedy się ubierał naburmuszony mruknął coś pod nosem co brzmiało jak siarczyste "kurwa mać", aż wstałam z łóżka.
-Co?
-Nic, też Cię kocham.- zaśmiałam się cicho. Dalej przeklinał pod nosem i majaczył coś na wzór "kobiety w ciąży są upierdliwe jak cholera", ale ja tylko się śmiałam. Podszedł do mnie nagle z kamiennym wyrazem twarzy.
-Śmiej się śmiej... Zobaczysz co z Tobą zrobię jak wrócę.- normalnie brzmiało jak groźba, ale w jego ustach jak seksowna groźba z pakietem miny typowego Bad Boy'a.
-Nie mogę się doczekać.- przygryzłam wargę robiąc niewinną minę. Pomachał mi tylko palcem przed oczami i zaśmiał się nie mogąc już wytrzymać, zresztą ja zrobiłam to samo. Chcąc jeszcze bardziej go podpuścić przejechałam palcem po jego odkrytym torsie następnie całując czule to miejsce co natychmiast wywołało dreszcze na jego śniadej skórze.
-Lepiej wracaj szybko.- mruknęłam. Westchnął tylko i opuścił sypialnię w takim tempie, że po raz kolejny nie mogłam pohamować śmiechu. Wróciłam do łóżka nawet nie ubierając na siebie ciuchów, które zdążył ściągnąć ze mnie Michael. Przyłożyłam głowę do poduszki uśmiechając się lekko pod nosem i przymknęłam powieki.


*******

24 grudnia 1988 r. 
W końcu nadeszły upragnione przez wszystkich święta, które postanowiliśmy spędzić w tym roku u rodziców Michaela. Jessica dostała wolne więc mogła pojechać do swojej rodziny, zresztą tak samo jak wszyscy pracownicy Neverlandu łącznie z ochroną. 
-Mamy wszystko? - zaczęłam krążyć po sypialni zaglądając w każdy kąt. 
-Skarbie, sprawdzałaś wszystko już chyba z dziesięć razy.- mruknął Michael, który wręcz zasypiał na stojąco. No fakt, nie był rannym ptaszkiem, a musieliśmy wstać bardzo wcześnie żeby dotrzeć do Encino dość szybko. 
-Wolę się upewnić, a Ty nie śpij, bo ja usiądę za kierownicą.- na moje słowa od razu się ożywił i zerwał się z fotela. 
-Ja wcale nie śpię! - zaśmiałam się tylko kręcąc głową. W końcu zapakowaliśmy wszystko do samochodu. 
-Michael jesteś pewny, że chcesz jechać sam? Możemy pojechać za wami.- powiedział zaniepokojony George, kiedy staliśmy wszyscy przed domem. 
-Mówiłem Ci, że nie ma takiej potrzeby. 
-Niech już będzie, ale jak już dojedziecie odezwij się. Jakby coś się wydarzyło schowek jest wyposażony.- wymienili się dziwnymi spojrzeniami. Wolałam chyba nie wiedzieć co tam jest... Pożegnaliśmy się i ruszyliśmy w drogę.
-Michael...- położyłam dłoń na jego udzie.
-Mhm?
-Ledwo widzisz na oczy, ja naprawdę mogę prowadzić.
-Nie ma mowy. Wykluczone. Nie. Wybij to sobie z głowy.- powiedział twardo. Przerzuciłam oczami i wbiłam wzrok w widoki za oknem.
Mimo, że moi teściowie byli świadkami Jehowy i teoretycznie nie obchodzili świąt, co roku jednak organizowali kolację, choinkę i prezenty ze względu na dzieci, gdyż większość przeszła na katolicyzm łącznie z Michaelem. No i zawsze był to powód do rodzinnego spotkania. Byłam mile zaskoczona kiedy w rozmowie z  Katherine przez telefon, kobieta zaprosiła również moich rodziców i rodzeństwo na święta. A już w ogóle byłam w szoku, kiedy powiedziała mi, że to Joseph zaproponował. Nie wiedziałam co mam myśleć o jego nagłej zmianie zachowania... 
Na szczęście bez żadnego wypadku dojechaliśmy w końcu do Encino. Nie, że Michael jest złym kierowcą, ale paparazzi i fani potrafią być czasem nieobliczalni. Na miejscu byli już wszyscy Jacksonowie i moja rodzina więc jak zwykle tylko my dotarliśmy ostatni. Oczywiście nie obyło się bez godzinnego witamina. Dom moich teściów był pięknie ustrojony jak to na prawdziwe święta przystało. Wszędzie gdzie bym nie spojrzała roiło się od kolorowych lampek i świątecznych ozdób, a w powietrzu unosił się piękny zapach świerku i pieczonego ciasta. 
-To co zostało jeszcze do zrobienia?- spytałam z uśmiechem. 
-Dla Ciebie nic kochanie, usiądź sobie i odpoczywaj.- Katherine pogłaskała mój zaokrąglony brzuch, zmarszczyłam brwi. 


-Ale ja czuję się doskonale naprawdę. I chcę wam pomóc. 
-Vicki, ale co Ty chcesz jeszcze robić? Jest wystarczająco rąk do roboty.- LaToya wskazała na wszystkie panie, które znajdowały się w kuchni. Zachowywały się jakbym co najmniej była jakaś niepełnosprawna. 
-Ciąża to nie choroba, a ja chcę wam pomóc! - zirytowałam się od razu. 
-Córeczko nie denerwuj się tak. Oddychaj spokojnie, wydech i wdech. Może chcesz ciasta?- moja rodzicielka podeszła do mnie z blachą wypieków.
-Ahhhh mamo nie wkurzaj mnie jeszcze bardziej.- spiorunowałam ją wzrokiem na co kobieta podniosła ręce w geście kapitulacji. Kiedy ktoś mnie uspokaja jeszcze bardziej podnosi mi się ciśnienie. 
-Ja już wiem czego jej trzeba.- mruknęła Janet - Michaaaaael! - po chwili mój mąż pojawił się w kuchni cały rozczochrany, czerwony na twarzy i z małym siostrzeńcem na rękach. 
-Byłbyś tak łaskaw zabrać stąd swoją żonę i dać jej jakieś mało wyczynowe zajęcie? 
-Bardzo chętnie. - wyszczerzył zęby w uśmiechu. Spojrzałam na wszystkich naburmuszona co wywołało u nich śmiech po czym każdy wrócił do swoich zajęć, a Michael wziął mnie pod rękę i zabrał do salonu, gdzie dzieciaki zajęły się już mną odpowiednio. Po godzinie zabaw z tymi rozrabiakami byłam wykończona, przysiadłam na fotelu i zaczęłam szukać wzrokiem Michaela. W końcu dostrzegłam go w towarzystwie mojej siostry. Zamrugałam parę razy oczami, bo myślałam, że mam już jakieś przywidzenia... Jednak to była prawda. Ashley rozmawiała z moim mężem, jakby tego było mało cieszyli się i co chwilę śmiali jakby opowiadali sobie dobre kawały. Fakt, że już przed naszym ślubem zaczęła zachowywać się dziwnie normalnie i uprzejmie, ale teraz byłam mocno zdziwiona. Co się stało z moją wredną siostrą? 
Podniosłam się powoli z wygodnego fotela i zaczęłam podążać w ich stronę, widząc to Ash powiedziała coś jeszcze Michaelowi, poklepała go po ramieniu i odeszła. Spojrzałam podejrzliwie na Jacksona. 

-Co to było? 
-Ale co? - zaśmiał się. 
-Nooo rozmawiałeś z moją siostrą, która teoretycznie Cię nienawidzi i ma za zaufanego w sobie piosenkarza.- machnął na to ręką. 
-Właśnie mnie przepraszała za swoje dotychczasowe zachowanie. Mówiłem Ci, że wcale nie jest taka zła.
-Wybacz, ale znam ją dłużej niż Ty i jakoś nie chcę mi się wierzyć w tą jej cudowną przemianę.- założyłam dłonie na klatce. 
-Vicki daj spokój. Jest młoda i miała prawo się pogubić. Wszystko sobie wyjaśniliśmy i nie masz już o co się martwić.- przyciągnął mnie to siebie w pasie uśmiechając się od ucha do ucha. 
-I co się tak cieszysz? - spojrzał w górę poruszając brwiami. Staliśmy dokładnie pod jemiołą. Nagle znaleźliśmy się w centrum uwagi braci Michaela, którzy zaczęli gwizdać. 
-Oni się nigdy nie zmienią.- pokręciłam głową, co Michael skomentował śmiechem. Gwizdy nie ustawały, a my mierzyliśmy się wzrokiem czekając na to kto wykona pierwszy ruch. Nie mogąc już wytrzymać chwyciłam jego buzię w dłonie łącząc nasze usta w pocałunku. Michael oczywiście nie byłby sobą kiedy nie wepchnął by mi języka do gardła, żeby się przed wszystkimi popisać. 
-Typowa gwiazda.- wyspałam kiedy już się ode mnie odkleił. Strzelił swój szelmowski uśmiech i dał mi buziaka w policzek. 
Na wieczór wszyscy zasiedliśmy do stołu. Nie mogłam się napatrzeć na te wszystkie smakołyki i kiedy inni zajęli się rozmową ja zastanawiałam się czego spróbować najpierw. Ostatecznie zdecydowałam się na pieczeń z indyka, pasztet i dwa rodzaje sałatek, a wzrokiem już polowałam na ciasto marchewkowe. Musiałam spróbować wszystkiego. 
-Michael powinieneś brać przykład z Victorii. Jesz jak ptaszek.- zwróciła mu uwagę Katherine, przestałam jeść. 
-Czy ja jem za dużo? - jęknęłam przerażona. 
-Ależ nie! Absolutnie, chodziło mi o to, że... - Michael jej przerwał. 
-Gdybym był w ciąży też bym tyle...wcinał.- puścił mi oczko. 
-Chcesz się zamienić? - podniosłam brwi do góry. Usłyszałam salwę śmiechu. Reszta kolacji przebiegła dobrze, no może do czasu... 
-Gdzie jest Jermaine? Jak zwykle się spóźnia.- odezwał się nagle Joseph. Michael z impetem odłożył sztućce, a wszyscy zamilkli i uwiesili na nim wzrok. Wziął do ręki kieliszek wina i wypił wszystko jednym chlustem. Zdenerwował się. 
-Czy ja dobrze słyszę? - spojrzał po wszystkich - ON ma się tutaj pojawić? 
Widząc co się szykuje poprosiłam Janet i Toyę żeby zabrały dzieciaki do ogrodu łącznie z moim bratem i siostrą. Nie muszą tego słuchać. 
-Michael synku... - zaczęła delikatnie Katherine - Rozumiem, że masz uraz do tej pory przez to jaką krzywdę Ci wyrządził, ale to Twój brat. Jesteśmy rodziną. 
-Mamy rodzinne święto i oczekuję od Ciebie, abyś zachowywał się odpowiednio w stosunku do brata.- Joseph spojrzał na Michaela z lodem w oczach. Aż przeszły mnie ciarki... 
-Słucham? Jesteście zabawni naprawdę.- mój mąż zaśmiał się na słowa ojca po czym wstał od stału
-Przestań zachowywać się jak głupi gówniarz! Radzę Ci usiąść na miejsce.- Joseph również się podniósł. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. 
-Nie masz już prawa oczekiwać ode mnie takich rzeczy.- warknął, chciał jeszcze coś powiedzieć, ale w tym momencie ktoś wszedł do posiadłości Jacksonów. W salonie, gdzie odbywała się cała kolacja pojawił się Jerm w towarzystwie jakiejś blondynki. Wszyscy siedzieli jak myszy pod miotłą. Mój teść rzucił tylko ostrzegawcze spojrzenie Michaelowi i podszedł do syna, aby przywitać jego i dziewczynę.
-A co tutaj jak na stypie? - zaśmiał się Jermaine patrząc po wszystkich. Złapałam Michaela za dłoń, żeby tylko nie wybuchł, ale chyba mało to pomogło. Dalej stał w miejscu, zaciskając szczękę i patrząc pogardliwym wzrokiem na swojego brata. Jerm przywitał się z każdym aż nadszedł czas na nas. 
-Witaj Michael.- Jermaine stanął na przeciwko niego czekając na jakąś reakcję ze strony brata. Mike wymusił się na uśmiech i uścisk dłoni, odetchnęłam z ulgą.
-Poznaj moją dziewczynę Gwen.- blondynka uśmiechnęła się wystawiając dłoń, którą Michael ucałował. Powstrzymałam się od wywrócenia oczami. Dziewczyna dalej stała dalej w tym samym miejscu wpatrując się w Michaela jak w obrazek. Jerm jakoś nie zwrócił na nią zbytnio uwagi. 
-Jak zwykle piękna Victoria, jak zdrowie? - miałam ochotę strzelić mu w pysk, jego fałszywość aż raziła po oczach. Ucałował mój policzek, a ja wywaliłam oczy ze zdziwienia. Michael już chciał wyrwać się do przodu, ale powstrzymałam go gestem ręki. Nie chciałam żadnych scen, nie w święta i nie przy moich rodzicach. 


-Dobrze.- uśmiechnęłam się sztucznie. Podeszła do mnie ta wytapetowana blondyneczka. 
-Będziemy szwagierkami! - wypiszczała zadowolona nie wiadomo z czego i uwiesiła mi się na szyi, stałam nieruchomo zszokowana całą sytuacją. Było mi jej nawet trochę żal, pewnie nie wie, że Jermaine ją za tydzień rzuci, a może nawet już ma kolejną. 
-Masz świetnego męża.- szepnęła puszczając mi oczko. 


-Wiem.- uśmiechnęłam się równie głupkowato co ona i usiadłam na swoje miejsce. 
Atmosfera trochę się rozluźniła, ale ja nie byłam w stanie już nic przełknąć zresztą tak jak Michael, który siedział wkurzony i tempo patrząc się w talerz. 
-Nie przejmuj się tak Vicki.- Rebbie posłała mi delikatny uśmiech, który odwzajemniłam.
Jednak niedługo było dane wszystkim nacieszyć się spokojem.
-Dostałem świetną propozycję chłopcy. 50 koncertów w Londynie i wielki powrót The Jacksons.- wszyscy spojrzeli na Joseph’a z niedowierzaniem. Wszyscy oprócz Jermaine'a i Katherine.
Czyli jednak miałam rację. Nie bez powodu mój teść okazywał taką dobroduszność. Jak zwykle miał w tym swój cel.
-Powodzenia. Może znajdę czas w swoim grafiku, żeby przyjechać na jeden wasz występ.- powiedział nonszalancko Michael.
-Ale co Ty wygadujesz synu? Przecież jesteś głównym wokalistą.- mój mąż tylko się zaśmiał. Spojrzałam na Katherine szukając u niej pomocy, ale kobieta tylko bezsilnie pokręciła głową po czym załamana zakryła twarz dłońmi… Awantura wisiała w powietrzu.
-Chyba uderzyłeś się w głowę, jeśli myślisz, że wystąpię w The Jacksons TATO.- zapanowała cisza. Michael nigdy nie mówił do niego tato, to nie zwiastowało nic dobrego. Joe wpatrywał się z kamienną twarzą w swojego syna i zawzięcie chciał udowodnić, że słowa sprzeciwu Michaela nie robią na nim wrażenia. Potem wszystko potoczyło się szybko. Michael nie wytrzymał, bo wstał nagle od stołu.
-Wracaj, bo jeszcze nie skończyłem!
-Ale ja skończyłem! Nie obchodzi mnie co sobie jeszcze wymyśliłeś, bo ja nie będę brać udziału w tym cyrku. A tak się składa, że beze mnie... Jesteś nikim.- wycedził przez zaciśnięte zęby. Joseph bardzo szybko znalazł się obok swojego syna.
-Coś Ty powiedział?! - złapał go za koszulę, a ja wstrzymałam oddech - Nie zapominaj dzięki komu jesteś tym kim jesteś! - zaczął nim szarpać. Nie mogłam znieść tego widoku. Jako jedyna ze wszystkich postanowiłam zareagować.
-Joseph uspokój się! - odciągnęłam go od mojego męża, przez co skarcił mnie swoim zimnym wzrokiem, aż zrobiło mi się słabo. Dlaczego tylko ja mu się sprzeciwiłam? Dlaczego reszta nawet nie drgnęła? Spodziewałam się wręcz najgorszego po moim teściu, ale on tylko odsunął się i z kpiącym uśmiechem powiedział:
-Żeby kobieta miała większe jaja niż Ty. Jesteś żałosny.- odwrócił się i wyszedł z salonu. Michael próbował zgrywać twardziela i wielkiego bohatera, ale prawda była taka, że w środku nadal był małym bezbronnym dzieckiem, krzywdzonym przez swojego ojca. Podeszłam do niego widząc jak szklą mu się oczy, ale nie zdążyłam nawet go dotknąć, a on zrobił krok w tył i po prostu wybiegł z pokoju.
-Michael!

*******


Co sądzicie o tym rozdziale? :) Ja jestem bardzo zadowolona, szok XD Ogólnie miał być dłuższy, ale kiedy zobaczyłam ile już jest słów to postanowiłam skończyć w tym momencie i tak jest długi xD Mam nadzieję, że do świąt uda mi się wstawić rozdział do Bleeding Love, ale nic nie obiecuję. Pamiętajcie kochani, że komentarze bardzo mnie motywują! PS: Przepraszam za te dziwne odstępy, ale jak już znalazłam sposób na normalną czcionkę to zaczęło się co innego pieprzyć :)
Pozdrawiam <3

1 komentarz: