Kochani zapraszam na rozdział! <3
******
Wjechałam
na posesję Neverlandu późnym wieczorem. Na dworze było już
ciemno i chłodno więc za nim wyszłam z auta zarzuciłam na ramiona
płaszcz. Miałam tylko nadzieję, że Michael jest jeszcze w studiu,
albo na jakimś spotkaniu i nawet nie wie, że pod jego nieobecność
opuściłam posiadłość. Spędziłam cudowny dzień i miałam
zamiar robić to częściej.
Kiedy
próbowałam się jakoś wygramolić z samochodu dostrzegłam
ochroniarza idącego wzdłuż kwiatowego zegaru, to był Robert.
Uśmiechnęłam się i zawołałam go gestem ręki.
-Hej
Robert. Mógłbyś wprowadzić samochód do garażu? Jest już tak
ciemno, a nie chcę poobijać tych limuzyn.- wywróciłam oczami.
-Oczywiście
pani Jackson.- zironizował, zmarszczyłam czoło i spojrzałam na
niego zdziwiona. Zawsze zwracał się do mnie po imieniu, mało tego,
zawsze był dla mnie miły, bo teraz wredota wręcz z niego kipiała.
-Coś
się stało?- spytałam wprost.
-Nie,
jak udała się wycieczka? - zbił mnie z tropu tym pytaniem.
-Nie
wiem o co Ci chodzi, ale widzę, że ewidentnie coś się stało i
proszę Cię żebyś mi powiedział, bo dowiem się od Michaela.-
może nie przyjaźniliśmy się jakoś szczególnie, ale chciałam
wiedzieć dlaczego tak dziwnie się zachowuje.
-Oj
wątpię żeby szanowny pan Jackson coś Ci powiedział.- co to ma w
ogóle znaczyć?
-Co
on znowu zrobił?- westchnęłam próbując po raz kolejny podnieść
się z fotela, co udało mi się za czwartym podejściem. Zaczęłam
wyciągać wszystkie torby z zakupami i stawiać je na ziemi. Byłam
nie tyle co oburzona, a zdziwiona, że Robert nie pofatygował się,
żeby mi pomóc tym bardziej, że zawsze był pierwszy jeśli
chodziło o takie drobnostki jak pomóc wysiąść kobiecie w ciąży
z samochodu, kiedy ledwo co się do niego mieściłam.
-Zadałam
Ci pytanie. Odpowiesz?
-Z
tego względu, że nie latam za Tobą jak pies dostałem opieprz od
Twojego mężusia plus zmniejszoną wypłatę, jeśli w ogóle coś
dostanę i groźbę, że wypierdoli nas wszystkich na zbity pysk.
Zadowolona?!- wydarł się i wsiadł do mojego auta, po czym wycofał
na wstecznym ruszając z piskiem opon zostawiając mnie osłupiałą
na środku chodnika.
Momentami
zastanawiam się kiedy Michael się zmieni i przestanie traktować
ludzi jak marionetki. Jeśli ktoś się z nim nie zgadza, bądź nie
wykonuje jego „rozkazów” od razu wylatuje, oczywiście najpierw
potrafi go jeszcze zwyzywać. To ja wyszłam z domu bez jego wiedzy i
rozumiem, że zrobiłby mi awanturę, nawet się tego spodziewam, bo
to w końcu w jego stylu, ale co zawinił temu Robert? Nie jest moją
niańką, że musi pilnować mnie na każdym kroku. Oni się go boją,
ale nie ja. Nie będę mu mówić tylko tego co chce usłyszeć, nie
będę spokojnie patrzeć jak zamienia się w jakiegoś tyrana bez
uczuć. Zadziwia mnie to ile ma twarzy. Z jednej strony jest dobrym i
kochającym facetem, ale z drugiej? W jednej chwili potrafi się
zmienić z idealnego męża na agresywnego palanta i boję się, że
w pewnym momencie jego ego przerośnie dobroć, która w nim jest.
Doczłapałam
się jakoś do drzwi wejściowych z torbami pełnych ciuchów i
weszłam do domu jak najciszej umiałam. Zsunęłam obcasy ze stóp i
zostawiając wszystko w korytarzu ruszyłam od razu do salonu.
Zastałam tam Michaela, który smacznie drzemał sobie na sofie. W
pokoju był rozpalony kominek co dawało dosyć sporo światła i
dzięki niemu nie przewracałam się o meble. Koło kanapy stał
pusty kieliszek, chyba po winie. Pokręciłam głową i usiadłam
obok niego. Patrząc na jego anielską twarz pogrążoną we śnie
mimo wszystko uśmiechnęła się, odgarnęłam mu parę loczków z
czoła i zostawiłam drobny pocałunek na jego bladym policzku.
-Porozmawiamy
sobie jutro.- szepnęłam i wgramoliłam się obok niego. Kanapa była
wystarczająco duża więc nie musiałam się kłaść na Michaela,
żeby się zmieścić. Przysunęłam się maksymalnie do jego ciała,
a wtedy poczułam jak obejmuje rękoma mój brzuch.
*******
-Jesteś
na mnie zły?- to były moje pierwsze słowa skierowane do męża,
zaraz po przebudzeniu. Byliśmy w tej samej pozycji, w której
zasnęłam. Michael podpierał się na łokciu i wpatrywał się we
mnie intensywnie.
-Jak
cholera.- westchnęłam przewracając oczami, po czym próbowałam
strzepnąć jego rękę, która spoczywała na moim brzuchu.
-Nawet
mi nie powiesz gdzie byłaś?- spytał wyjątkowo spokojnym tonem.
Miałam już mu odpowiedzieć, że byłam u kochanka, ale w ostatniej
chwili ugryzłam się w język.
-A
Ty mi może powiesz dlaczego traktujesz tak swoich ludzi? Którzy
bronią Twojej dupy i narażają swoje życie, żeby jakiś tam Król
Popu mógł dotrzeć z punktu A do punktu B. Nie oczekuj szacunku od
innych skoro sam go nie okazujesz. A byłam w firmie i na zakupach ot
wielka historia mojej „ucieczki”.- zrobiłam cudzysłów w
powietrzu. Szczerze miałam gdzieś czy go uraziłam czy nie, taka
była prawda. Chyba zatkałam mu usta tym co powiedziałam, bo w
ogóle się nie odezwał tylko patrzył się na mnie w osłupieniu.
Niewzruszona podniosłam się z kanapy i poszłam na piętro,
zostawiając Michaela samego. Większość tego dnia spędziłam w
bibliotece i przed telewizorem, a on zaś cały czas chodził struty
jakby co najmniej był na kacu, ale wiedziałam, że po prostu męczą
go wyrzuty sumienia i jest mu głupio, bo jak zwykle tylko ja
odważyłam mu się powiedzieć prawdę o jego zachowaniu. Na wieczór
przyszedł w końcu do naszej sypialni ze spuszczonym łbem,
normalnie śmiać mi się chciało. Jak dziecko, które coś
przeskrobało. W końcu przyznał mi rację, przeprosił za swoje
zachowanie i obiecał STANDARDOWO, że to się więcej nie powtórzy.
Puściłam to mimo uszu, bo przecież wiadomo, że będzie zupełnie
inaczej i to nieważne jakby się starał idealny nie będzie nigdy.
W końcu nikt nie jest.
-Skoro
chcesz to...może wrócisz do pracy?- spytał nagle. Osłupiałam.
-Mówisz
poważnie?- miałam jakieś wątpliwości co do tego, na pewno musiał
być w tym jakiś haczyk, przecież to Michael.
-Może
najpierw przedstaw swoje warunki.- mruknęłam.
-Ach
tak, dobrze, że o tym wspomniałaś.- no czego ja się spodziewałam?
- Wolałbym żebyś nie przesiadywała tam całego dnia…-
przerwałam mu.
-Michael
konkrety.
-No
dobrze… Więc spędzałabyś tam do czterech godzin dziennie max,
jeśli poczułabyś się źle to siedzisz w domu przynajmniej przez
tydzień - zaznaczył stanowczo - i proszę Cię żebyś nie brała
na siebie dużo, bo nie możesz się przemęczać i stresować.-
wywróciłam oczami. Pominę już fakt kto dostarcza mi najwięcej
tego stresu.
-Jeszcze
coś panie Jackson czy to już wszystko? - rzuciłam nonszalancko,
chciałam go trochę po wkurzać.
-Victoria
ja mówię poważnie.- zaśmiałam się nie mogąc się już
powstrzymać.
-Ależ
ja też.
-Zrobisz
to dla mnie?- złapał mnie za dłoń, westchnęłam.
-No
niech będzie, chociaż wymagania to Ty masz.- oczywiście, że nie
zamierzałam stosować się do tych jego „warunków”, ale o tym
nawet się nie dowie.
-To
wszystko dla Twojego dobra.- no oczywiście… jak zawsze przecież.
-Wiem.-
uśmiechnęłam się i wróciłam do czytania gazety.
-Ale…
nie gniewasz się już na mnie, prawda?- to zadziwiające jak
wskaźnik częstotliwości tego pytania ciągle się podnosi…
-Może.-
mruknęłam wzruszając ramionami. Przysunął się do mnie bliżej i
zabrał mi z dłoni magazyn, spojrzałam na niego podnosząc jedną
brew do góry i bacznie obserwowałam jego ruchy. Odgarnął mi
kosmyk włosów za ucho patrząc na mnie zalotnie z zadziornym
uśmieszkiem. Nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem.
-Skoro
to nie działa...- westchnął i zaczął cmokać skórę na moim
policzku, po czym zjechał ustami na szyję. Przygryzłam wargę by
przypadkiem nie wydobyć z siebie żadnego dźwięku, nie mogłam tak
łatwo się poddać. Michael widząc, że jego pieszczoty nie robią
na mnie wrażenia zaczął zsuwać się ustami coraz niżej… aż
dotarł do mojego dekoltu. Oparłam głowę o zagłówek przymykając
oczy, a mój mąż oczywiście dalej nie przestawał swoich tortur.
Myślałam, że serce wyskoczy mi z piersi, kiedy poczułam jego dłoń
na udzie, która po chwili zatrzymała się na mojej kobiecości.
Otworzyłam gwałtownie oczy, ale wtedy wargi Michaela znalazły się
na moich dziko je całując. Po dłuższej chwili oderwałam się
od niego ciężko dysząc.
-Mike…
czy Ty naprawdę myślisz, że tym mnie udobruchasz? - patrzył na
mnie tymi swoimi czarnymi oczami nie mrugając nawet ani razu.
-Sama
powiedziałaś, że kobiety w ciąży mają niepohamowaną ochotę na
seks. No przecież wiem, że chcesz...- nim zdążyłam wyrazić
swoje oburzenie on zatkał mi usta kolejnym pocałunkiem i
kolejnym...Nie wiem nawet kiedy znalazł się pomiędzy moimi
nogami.
-Nie przypominam sobie, żebym coś takiego mówiła.-
wydyszałam kiedy jakimś cudem się od niego odkleiłam. Żeby było
jeszcze ciekawiej walnęłam tak głupią minę, z której wcale nie
wynikało, że kłamię. Nie, wcale... Michael zaśmiał się w moje
usta.
-Nie wypieraj się kochanie.- jednym ruchem ręki wręcz
ułożył mnie płasko na materacu i mogłam poczuć słodki ciężar
jego ciała, ale mimo wszystko coś ciągle nie dawało mi spokoju.
Coś, co w tym momencie było ważniejsze niż zachcianka Michaela,
bo przecież to jemu się zachciało igraszek w środku nocy, kiedy
normalni ludzie już dawno śpią... Oczywiście mój mąż nie
przejmował się moim chwilowym "zawieszeniem" i był na
etapie... Rozpinania spodni? Nawet nie zauważyłam kiedy mnie
rozebrał.
-Michael...- to zabrzmiało zdecydowanie jakbym się
zachwycała jego pięknym ciałem, ale niestety nie tym razem.
Kolejna próba zwrócenia mu uwagi znowu nic nie dała, jak zaklęty
po prostu. To nie tak, że nie szanował mojej woli, która wyraźnie
mówiła "nie mam ochoty", bo w sumie mam, ale...on był
tak zaabsorbowany każdą częścią mojego ciała, że nie
kontaktował w ogóle z rzeczywistością.
-Jackson mówię do
Ciebie.- warknęłam po raz piąty, tym razem dało to efekty.
-Nawet
nie myśl o tym, że będziesz na górze.- wymruczał.
Serio?
Ale w sumie... O czym innym on może myśleć w tym momencie?
-Nie
mam zamiaru odbierać Ci tego zaszczytu, ale chcę żebyś...- znowu
nie było dane mi dokończyć.
-Musisz tyle gadać?- mruknął
między pocałunkami. Otworzyłam szeroko oczy odpychając go od
siebie, chociaż i tak dalej był nade mną dosyć blisko.
-Co
się stało?
-Właśnie próbuję powiedzieć Ci coś od
dziesięciu minut, a Ty masz to w dupie.
-Tylko się nie
denerwuj. Słucham Cię przecież.
-No ja już wiem czego Ty
słuchasz...-mruknąłem pod nosem.
-Co?
-Nic. My wszystko
sobie wyjaśniliśmy, ale chyba powinieneś jeszcze kogoś
przeprosić, w sumie to parę osób.
-Żartujesz sobie teraz ze
mnie?- zaśmiał się co i ja zrobiłam po chwili.
-Nie, mówię
jak najbardziej serio.
-O dwunastej w nocy?! TERAZ? - spojrzał
dwuznacznie na mnie i to w jakiej sytuacji się właśnie
znajdujemy.
-Próbowałam Ci powiedzieć wcześniej, ale tak się
rozkręciłeś, że nie dałeś mi w ogóle dojść do słowa.
-Vicki
błagam nie wymyślaj, zrobię to jutro. Teraz mam ciekawsze rzeczy
do roboty.- przysunął się z zamiarem pocałowania mnie, ale
zatrzymałam go ręką podnosząc ją do góry.
-Nie, zrobisz to
teraz skarbie.- cmoknęłam go w nosek uśmiechając się
delikatnie.
-Dlaczego Ty mi to robisz?- jęknął chowając
twarz w moich piersiach.
-Ponieważ bardzo Cię kocham.-
prychnął coś pod nosem, trochę po marudził i w końcu podniósł
się ze mnie. Kiedy się ubierał naburmuszony mruknął coś pod
nosem co brzmiało jak siarczyste "kurwa mać", aż wstałam
z łóżka.
-Co?
-Nic, też Cię kocham.- zaśmiałam się
cicho. Dalej przeklinał pod nosem i majaczył coś na wzór "kobiety
w ciąży są upierdliwe jak cholera", ale ja tylko się
śmiałam. Podszedł do mnie nagle z kamiennym wyrazem twarzy.
-Śmiej
się śmiej... Zobaczysz co z Tobą zrobię jak wrócę.- normalnie
brzmiało jak groźba, ale w jego ustach jak seksowna groźba z
pakietem miny typowego Bad Boy'a.
-Nie mogę się doczekać.-
przygryzłam wargę robiąc niewinną minę. Pomachał mi tylko
palcem przed oczami i zaśmiał się nie mogąc już wytrzymać,
zresztą ja zrobiłam to samo. Chcąc jeszcze bardziej go podpuścić
przejechałam palcem po jego odkrytym torsie następnie całując
czule to miejsce co natychmiast wywołało dreszcze na jego śniadej
skórze.
-Lepiej wracaj szybko.- mruknęłam. Westchnął tylko i opuścił sypialnię w takim tempie, że po raz kolejny nie
mogłam pohamować śmiechu. Wróciłam do łóżka nawet nie
ubierając na siebie ciuchów, które zdążył ściągnąć ze mnie
Michael. Przyłożyłam głowę do poduszki uśmiechając się lekko
pod nosem i przymknęłam powieki.
*******
24
grudnia 1988 r.
W
końcu nadeszły upragnione przez wszystkich święta, które
postanowiliśmy spędzić w tym roku u rodziców Michaela. Jessica
dostała wolne więc mogła pojechać do swojej rodziny, zresztą tak
samo jak wszyscy pracownicy Neverlandu łącznie z ochroną.
-Mamy
wszystko? - zaczęłam krążyć po sypialni zaglądając w każdy
kąt.
-Skarbie,
sprawdzałaś wszystko już chyba z dziesięć razy.- mruknął
Michael, który wręcz zasypiał na stojąco. No fakt, nie był
rannym ptaszkiem, a musieliśmy wstać bardzo wcześnie żeby dotrzeć
do Encino dość szybko.
-Wolę
się upewnić, a Ty nie śpij, bo ja usiądę za kierownicą.- na
moje słowa od razu się ożywił
i zerwał się z fotela.
-Ja
wcale nie śpię! - zaśmiałam się tylko kręcąc głową. W końcu
zapakowaliśmy wszystko do samochodu.
-Michael
jesteś pewny, że chcesz jechać sam? Możemy pojechać za wami.-
powiedział zaniepokojony George, kiedy staliśmy wszyscy przed
domem.
-Mówiłem
Ci, że nie ma takiej potrzeby.
-Niech
już będzie, ale jak już dojedziecie odezwij się. Jakby coś się
wydarzyło schowek jest wyposażony.- wymienili się dziwnymi
spojrzeniami. Wolałam chyba nie wiedzieć co tam jest...
Pożegnaliśmy się i ruszyliśmy w drogę.
-Michael...-
położyłam dłoń na jego udzie.
-Mhm?
-Ledwo
widzisz na oczy, ja naprawdę mogę prowadzić.
-Nie
ma mowy. Wykluczone. Nie. Wybij to sobie z głowy.- powiedział
twardo. Przerzuciłam oczami i wbiłam wzrok w
widoki za oknem.
Mimo,
że moi
teściowie
byli świadkami Jehowy i teoretycznie nie obchodzili świąt, co roku
jednak organizowali kolację, choinkę i prezenty ze względu na
dzieci, gdyż większość przeszła na katolicyzm łącznie z
Michaelem. No i zawsze był to powód do rodzinnego spotkania. Byłam
mile zaskoczona kiedy w rozmowie z Katherine przez telefon,
kobieta zaprosiła również moich rodziców i rodzeństwo na święta.
A już w ogóle byłam w szoku, kiedy powiedziała mi, że to Joseph
zaproponował. Nie wiedziałam co mam myśleć o jego nagłej
zmianie zachowania...
Na
szczęście bez żadnego wypadku dojechaliśmy w końcu do Encino.
Nie, że Michael jest złym kierowcą, ale paparazzi i fani potrafią
być czasem nieobliczalni. Na miejscu byli już wszyscy Jacksonowie i
moja rodzina więc jak zwykle tylko my dotarliśmy ostatni.
Oczywiście nie obyło się bez godzinnego witamina. Dom moich
teściów był pięknie ustrojony jak to na prawdziwe święta
przystało. Wszędzie gdzie bym nie spojrzała roiło się od
kolorowych lampek i świątecznych ozdób, a w powietrzu unosił się
piękny zapach świerku i pieczonego ciasta.
-To
co zostało jeszcze do zrobienia?- spytałam z uśmiechem.
-Dla
Ciebie nic kochanie, usiądź sobie i odpoczywaj.- Katherine
pogłaskała mój zaokrąglony brzuch, zmarszczyłam brwi.
-Ale
ja czuję się doskonale naprawdę. I chcę wam pomóc.
-Vicki,
ale co Ty chcesz jeszcze robić? Jest wystarczająco rąk do roboty.-
LaToya wskazała na wszystkie panie, które znajdowały się w
kuchni. Zachowywały się jakbym co najmniej była jakaś
niepełnosprawna.
-Ciąża
to nie choroba, a ja chcę wam pomóc! - zirytowałam się od
razu.
-Córeczko
nie denerwuj się tak. Oddychaj spokojnie, wydech i wdech. Może
chcesz ciasta?-
moja rodzicielka podeszła do mnie z blachą wypieków.
-Ahhhh
mamo nie wkurzaj mnie jeszcze bardziej.- spiorunowałam ją wzrokiem
na co kobieta podniosła ręce w geście kapitulacji. Kiedy ktoś
mnie uspokaja jeszcze bardziej podnosi mi się ciśnienie.
-Ja
już wiem czego jej trzeba.- mruknęła Janet - Michaaaaael! - po
chwili mój mąż pojawił się w kuchni cały rozczochrany, czerwony
na twarzy i z małym siostrzeńcem na rękach.
-Byłbyś
tak łaskaw zabrać stąd swoją żonę i dać jej jakieś mało
wyczynowe zajęcie?
-Bardzo
chętnie. - wyszczerzył zęby w uśmiechu. Spojrzałam na wszystkich
naburmuszona co wywołało u nich śmiech po czym każdy wrócił do
swoich zajęć, a Michael wziął mnie pod rękę i zabrał do
salonu, gdzie dzieciaki zajęły się już mną odpowiednio. Po
godzinie zabaw z tymi rozrabiakami byłam wykończona, przysiadłam
na fotelu i zaczęłam szukać wzrokiem Michaela. W końcu
dostrzegłam go w towarzystwie mojej siostry. Zamrugałam parę razy
oczami, bo myślałam, że mam już jakieś przywidzenia... Jednak to
była prawda. Ashley rozmawiała z moim mężem, jakby tego było
mało cieszyli się i co chwilę śmiali jakby opowiadali sobie dobre
kawały. Fakt, że już przed naszym ślubem zaczęła zachowywać
się dziwnie normalnie i uprzejmie, ale teraz byłam mocno zdziwiona.
Co się stało z moją wredną siostrą?
Podniosłam
się powoli z wygodnego fotela i zaczęłam podążać w ich stronę,
widząc to Ash powiedziała coś jeszcze Michaelowi, poklepała go po
ramieniu i odeszła. Spojrzałam podejrzliwie na Jacksona.
-Co
to było?
-Ale co? - zaśmiał się.
-Nooo rozmawiałeś z moją siostrą, która teoretycznie Cię nienawidzi i ma za zaufanego w sobie piosenkarza.- machnął na to ręką.
-Właśnie mnie przepraszała za swoje dotychczasowe zachowanie. Mówiłem Ci, że wcale nie jest taka zła.
-Wybacz, ale znam ją dłużej niż Ty i jakoś nie chcę mi się wierzyć w tą jej cudowną przemianę.- założyłam dłonie na klatce.
-Vicki daj spokój. Jest młoda i miała prawo się pogubić. Wszystko sobie wyjaśniliśmy i nie masz już o co się martwić.- przyciągnął mnie to siebie w pasie uśmiechając się od ucha do ucha.
-I co się tak cieszysz? - spojrzał w górę poruszając brwiami. Staliśmy dokładnie pod jemiołą. Nagle znaleźliśmy się w centrum uwagi braci Michaela, którzy zaczęli gwizdać.
-Oni się nigdy nie zmienią.- pokręciłam głową, co Michael skomentował śmiechem. Gwizdy nie ustawały, a my mierzyliśmy się wzrokiem czekając na to kto wykona pierwszy ruch. Nie mogąc już wytrzymać chwyciłam jego buzię w dłonie łącząc nasze usta w pocałunku. Michael oczywiście nie byłby sobą kiedy nie wepchnął by mi języka do gardła, żeby się przed wszystkimi popisać.
-Typowa gwiazda.- wyspałam kiedy już się ode mnie odkleił. Strzelił swój szelmowski uśmiech i dał mi buziaka w policzek.
Na wieczór wszyscy zasiedliśmy do stołu. Nie mogłam się napatrzeć na te wszystkie smakołyki i kiedy inni zajęli się rozmową ja zastanawiałam się czego spróbować najpierw. Ostatecznie zdecydowałam się na pieczeń z indyka, pasztet i dwa rodzaje sałatek, a wzrokiem już polowałam na ciasto marchewkowe. Musiałam spróbować wszystkiego.
-Michael powinieneś brać przykład z Victorii. Jesz jak ptaszek.- zwróciła mu uwagę Katherine, przestałam jeść.
-Czy ja jem za dużo? - jęknęłam przerażona.
-Ależ nie! Absolutnie, chodziło mi o to, że... - Michael jej przerwał.
-Gdybym był w ciąży też bym tyle...wcinał.- puścił mi oczko.
-Chcesz się zamienić? - podniosłam brwi do góry. Usłyszałam salwę śmiechu. Reszta kolacji przebiegła dobrze, no może do czasu...
-Gdzie jest Jermaine? Jak zwykle się spóźnia.- odezwał się nagle Joseph. Michael z impetem odłożył sztućce, a wszyscy zamilkli i uwiesili na nim wzrok. Wziął do ręki kieliszek wina i wypił wszystko jednym chlustem. Zdenerwował się.
-Czy ja dobrze słyszę? - spojrzał po wszystkich - ON ma się tutaj pojawić?
Widząc co się szykuje poprosiłam Janet i Toyę żeby zabrały dzieciaki do ogrodu łącznie z moim bratem i siostrą. Nie muszą tego słuchać.
-Michael synku... - zaczęła delikatnie Katherine - Rozumiem, że masz uraz do tej pory przez to jaką krzywdę Ci wyrządził, ale to Twój brat. Jesteśmy rodziną.
-Mamy rodzinne święto i oczekuję od Ciebie, abyś zachowywał się odpowiednio w stosunku do brata.- Joseph spojrzał na Michaela z lodem w oczach. Aż przeszły mnie ciarki...
-Słucham? Jesteście zabawni naprawdę.- mój mąż zaśmiał się na słowa ojca po czym wstał od stału.
-Przestań zachowywać się jak głupi gówniarz! Radzę Ci usiąść na miejsce.- Joseph również się podniósł. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem.
-Nie masz już prawa oczekiwać ode mnie takich rzeczy.- warknął, chciał jeszcze coś powiedzieć, ale w tym momencie ktoś wszedł do posiadłości Jacksonów. W salonie, gdzie odbywała się cała kolacja pojawił się Jerm w towarzystwie jakiejś blondynki. Wszyscy siedzieli jak myszy pod miotłą. Mój teść rzucił tylko ostrzegawcze spojrzenie Michaelowi i podszedł do syna, aby przywitać jego i dziewczynę.
-A co tutaj jak na stypie? - zaśmiał się Jermaine patrząc po wszystkich. Złapałam Michaela za dłoń, żeby tylko nie wybuchł, ale chyba mało to pomogło. Dalej stał w miejscu, zaciskając szczękę i patrząc pogardliwym wzrokiem na swojego brata. Jerm przywitał się z każdym aż nadszedł czas na nas.
-Witaj Michael.- Jermaine stanął na przeciwko niego czekając na jakąś reakcję ze strony brata. Mike wymusił się na uśmiech i uścisk dłoni, odetchnęłam z ulgą.
-Poznaj moją dziewczynę Gwen.- blondynka uśmiechnęła się wystawiając dłoń, którą Michael ucałował. Powstrzymałam się od wywrócenia oczami. Dziewczyna dalej stała dalej w tym samym miejscu wpatrując się w Michaela jak w obrazek. Jerm jakoś nie zwrócił na nią zbytnio uwagi.
-Jak zwykle piękna Victoria, jak zdrowie? - miałam ochotę strzelić mu w pysk, jego fałszywość aż raziła po oczach. Ucałował mój policzek, a ja wywaliłam oczy ze zdziwienia. Michael już chciał wyrwać się do przodu, ale powstrzymałam go gestem ręki. Nie chciałam żadnych scen, nie w święta i nie przy moich rodzicach.
-Ale co? - zaśmiał się.
-Nooo rozmawiałeś z moją siostrą, która teoretycznie Cię nienawidzi i ma za zaufanego w sobie piosenkarza.- machnął na to ręką.
-Właśnie mnie przepraszała za swoje dotychczasowe zachowanie. Mówiłem Ci, że wcale nie jest taka zła.
-Wybacz, ale znam ją dłużej niż Ty i jakoś nie chcę mi się wierzyć w tą jej cudowną przemianę.- założyłam dłonie na klatce.
-Vicki daj spokój. Jest młoda i miała prawo się pogubić. Wszystko sobie wyjaśniliśmy i nie masz już o co się martwić.- przyciągnął mnie to siebie w pasie uśmiechając się od ucha do ucha.
-I co się tak cieszysz? - spojrzał w górę poruszając brwiami. Staliśmy dokładnie pod jemiołą. Nagle znaleźliśmy się w centrum uwagi braci Michaela, którzy zaczęli gwizdać.
-Oni się nigdy nie zmienią.- pokręciłam głową, co Michael skomentował śmiechem. Gwizdy nie ustawały, a my mierzyliśmy się wzrokiem czekając na to kto wykona pierwszy ruch. Nie mogąc już wytrzymać chwyciłam jego buzię w dłonie łącząc nasze usta w pocałunku. Michael oczywiście nie byłby sobą kiedy nie wepchnął by mi języka do gardła, żeby się przed wszystkimi popisać.
-Typowa gwiazda.- wyspałam kiedy już się ode mnie odkleił. Strzelił swój szelmowski uśmiech i dał mi buziaka w policzek.
Na wieczór wszyscy zasiedliśmy do stołu. Nie mogłam się napatrzeć na te wszystkie smakołyki i kiedy inni zajęli się rozmową ja zastanawiałam się czego spróbować najpierw. Ostatecznie zdecydowałam się na pieczeń z indyka, pasztet i dwa rodzaje sałatek, a wzrokiem już polowałam na ciasto marchewkowe. Musiałam spróbować wszystkiego.
-Michael powinieneś brać przykład z Victorii. Jesz jak ptaszek.- zwróciła mu uwagę Katherine, przestałam jeść.
-Czy ja jem za dużo? - jęknęłam przerażona.
-Ależ nie! Absolutnie, chodziło mi o to, że... - Michael jej przerwał.
-Gdybym był w ciąży też bym tyle...wcinał.- puścił mi oczko.
-Chcesz się zamienić? - podniosłam brwi do góry. Usłyszałam salwę śmiechu. Reszta kolacji przebiegła dobrze, no może do czasu...
-Gdzie jest Jermaine? Jak zwykle się spóźnia.- odezwał się nagle Joseph. Michael z impetem odłożył sztućce, a wszyscy zamilkli i uwiesili na nim wzrok. Wziął do ręki kieliszek wina i wypił wszystko jednym chlustem. Zdenerwował się.
-Czy ja dobrze słyszę? - spojrzał po wszystkich - ON ma się tutaj pojawić?
Widząc co się szykuje poprosiłam Janet i Toyę żeby zabrały dzieciaki do ogrodu łącznie z moim bratem i siostrą. Nie muszą tego słuchać.
-Michael synku... - zaczęła delikatnie Katherine - Rozumiem, że masz uraz do tej pory przez to jaką krzywdę Ci wyrządził, ale to Twój brat. Jesteśmy rodziną.
-Mamy rodzinne święto i oczekuję od Ciebie, abyś zachowywał się odpowiednio w stosunku do brata.- Joseph spojrzał na Michaela z lodem w oczach. Aż przeszły mnie ciarki...
-Słucham? Jesteście zabawni naprawdę.- mój mąż zaśmiał się na słowa ojca po czym wstał od stału.
-Przestań zachowywać się jak głupi gówniarz! Radzę Ci usiąść na miejsce.- Joseph również się podniósł. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem.
-Nie masz już prawa oczekiwać ode mnie takich rzeczy.- warknął, chciał jeszcze coś powiedzieć, ale w tym momencie ktoś wszedł do posiadłości Jacksonów. W salonie, gdzie odbywała się cała kolacja pojawił się Jerm w towarzystwie jakiejś blondynki. Wszyscy siedzieli jak myszy pod miotłą. Mój teść rzucił tylko ostrzegawcze spojrzenie Michaelowi i podszedł do syna, aby przywitać jego i dziewczynę.
-A co tutaj jak na stypie? - zaśmiał się Jermaine patrząc po wszystkich. Złapałam Michaela za dłoń, żeby tylko nie wybuchł, ale chyba mało to pomogło. Dalej stał w miejscu, zaciskając szczękę i patrząc pogardliwym wzrokiem na swojego brata. Jerm przywitał się z każdym aż nadszedł czas na nas.
-Witaj Michael.- Jermaine stanął na przeciwko niego czekając na jakąś reakcję ze strony brata. Mike wymusił się na uśmiech i uścisk dłoni, odetchnęłam z ulgą.
-Poznaj moją dziewczynę Gwen.- blondynka uśmiechnęła się wystawiając dłoń, którą Michael ucałował. Powstrzymałam się od wywrócenia oczami. Dziewczyna dalej stała dalej w tym samym miejscu wpatrując się w Michaela jak w obrazek. Jerm jakoś nie zwrócił na nią zbytnio uwagi.
-Jak zwykle piękna Victoria, jak zdrowie? - miałam ochotę strzelić mu w pysk, jego fałszywość aż raziła po oczach. Ucałował mój policzek, a ja wywaliłam oczy ze zdziwienia. Michael już chciał wyrwać się do przodu, ale powstrzymałam go gestem ręki. Nie chciałam żadnych scen, nie w święta i nie przy moich rodzicach.
-Będziemy
szwagierkami! - wypiszczała zadowolona nie wiadomo z czego i
uwiesiła
mi się na szyi,
stałam nieruchomo zszokowana
całą sytuacją.
Było mi jej nawet trochę żal, pewnie nie wie, że Jermaine ją za
tydzień rzuci, a może nawet już ma kolejną.
-Masz
świetnego męża.- szepnęła puszczając mi oczko.
-Wiem.-
uśmiechnęłam się równie głupkowato
co ona i usiadłam na swoje miejsce.
Atmosfera
trochę się rozluźniła, ale ja nie byłam w stanie już nic
przełknąć zresztą tak jak Michael, który siedział wkurzony i
tempo patrząc się w talerz.
-Nie
przejmuj się tak Vicki.- Rebbie posłała mi delikatny uśmiech,
który odwzajemniłam.
Jednak
niedługo było dane wszystkim nacieszyć się spokojem.
-Dostałem
świetną propozycję chłopcy. 50 koncertów w Londynie i wielki
powrót The Jacksons.- wszyscy spojrzeli na Joseph’a z
niedowierzaniem. Wszyscy oprócz Jermaine'a i
Katherine.
Czyli
jednak miałam rację. Nie bez powodu mój teść okazywał taką
dobroduszność. Jak zwykle miał w tym swój cel.
-Powodzenia.
Może znajdę czas w swoim grafiku, żeby przyjechać na jeden wasz
występ.- powiedział nonszalancko Michael.
-Ale
co Ty wygadujesz synu? Przecież jesteś głównym wokalistą.- mój
mąż tylko się zaśmiał. Spojrzałam na Katherine szukając u niej
pomocy, ale kobieta tylko bezsilnie pokręciła głową po
czym załamana zakryła twarz dłońmi…
Awantura
wisiała w powietrzu.
-Chyba
uderzyłeś się w głowę, jeśli myślisz, że wystąpię w The
Jacksons TATO.- zapanowała cisza. Michael nigdy nie mówił do niego
tato,
to nie zwiastowało nic dobrego. Joe wpatrywał się z kamienną
twarzą w swojego syna i zawzięcie chciał udowodnić, że słowa
sprzeciwu Michaela nie robią na nim
wrażenia. Potem wszystko potoczyło się szybko. Michael nie
wytrzymał,
bo wstał nagle od stołu.
-Wracaj,
bo jeszcze nie skończyłem!
-Ale
ja skończyłem! Nie obchodzi mnie co sobie jeszcze wymyśliłeś, bo
ja nie będę brać udziału w tym cyrku. A tak się składa, że
beze mnie... Jesteś nikim.- wycedził przez zaciśnięte zęby.
Joseph bardzo szybko znalazł się obok swojego syna.
-Coś
Ty powiedział?! - złapał go za koszulę, a ja wstrzymałam oddech
- Nie zapominaj dzięki komu jesteś tym kim jesteś! - zaczął nim
szarpać. Nie mogłam znieść tego widoku. Jako jedyna ze wszystkich
postanowiłam zareagować.
-Joseph
uspokój się! - odciągnęłam go od mojego męża,
przez co skarcił mnie swoim zimnym wzrokiem, aż zrobiło mi się
słabo. Dlaczego tylko ja mu się sprzeciwiłam? Dlaczego reszta
nawet nie drgnęła? Spodziewałam się wręcz najgorszego po moim
teściu, ale on tylko odsunął się i z kpiącym uśmiechem
powiedział:
-Żeby
kobieta miała większe jaja niż Ty. Jesteś żałosny.- odwrócił
się i wyszedł z salonu. Michael próbował zgrywać
twardziela i wielkiego bohatera, ale prawda była taka, że w środku
nadal był małym bezbronnym dzieckiem, krzywdzonym przez swojego
ojca. Podeszłam do niego widząc jak szklą mu się oczy, ale
nie
zdążyłam nawet go dotknąć, a on zrobił krok w
tył i po prostu wybiegł z pokoju.
-Michael!
*******
Co
sądzicie o tym rozdziale? :) Ja jestem bardzo zadowolona, szok XD
Ogólnie miał być dłuższy, ale kiedy zobaczyłam ile już jest
słów to postanowiłam skończyć w tym momencie i tak jest długi
xD Mam nadzieję, że do świąt uda mi się wstawić rozdział do
Bleeding Love, ale nic nie obiecuję. Pamiętajcie kochani, że
komentarze bardzo mnie motywują! PS:
Przepraszam za te dziwne odstępy, ale jak już znalazłam sposób na
normalną czcionkę to zaczęło się co innego pieprzyć :)
Pozdrawiam <3
Zsjefajne
OdpowiedzUsuńOla