30 grudnia 2017

Rozdział 46. No niezłe bokserki. I nie tylko.

Witam cieplutko! :D 
Rozdział lekki i mam nadzieję, przyjemny :) Ale ostrzegam, że wyjątkowo krótki XD Co mam nadzieję, że mi wybaczycie :p 
Zapraszam do czytania :) 
*********
Rzuciłam tylko zawiedzione spojrzenie Jacksonom i pognałam za mężem. Choć słowo "pognałam" to chyba zbyt duże określenie zważając na moje dość ograniczone ruchy, ale kiedy w końcu doszłam na to cholerne trzecie piętro, gdzie mieścił się stary pokój Michaela odetchnęłam z ulgą. Weszłam po cichu do sypialni na końcu korytarza i myślałam, że się popłaczę kiedy zobaczyłam Michaela. Leżał skulony na łóżku, zupełnie jak małe, bezbronne dziecko. Dziecko, które po raz kolejny zostało zranione. Nie mogłam już patrzeć jak roni kolejne łzy, przez tego bydlaka. Tak, Joseph Jackson jest zimnym bydlakiem bez uczuć, który dba jedynie o swoje interesy i nic poza tym. I podejrzewam, że gdyby nie moi rodzice, którzy na to wszystko patrzyli Michael oberwałby od ojca i może nawet ja również... Na samą myśl o takim scenariuszu przeszły mnie ciarki. Ciągle przed oczami miałam widok wściekłego Josepha i na samo wspomnienie o tym robiło mi się słabo. Dlaczego on taki jest? Dlaczego tak rani swoje własne dziecko? To wszystko jest dla mnie niepojęte... Joseph się wkurzył, bo dopóki Michael był w The Jacksons to on pociągał za sznurki, ale kiedy on odszedł odebrało to wszelkie prawa Josephowi do rządzenia nim. Powinien już dawno pogodzić się z tym faktem.
-Mike... - przysiadłam obok niego na łóżku. Kiedy mnie zobaczył, podniósł się i z całych sił przytulił. Wgramoliłam się na jego kolana i próbowałam uspokoić, chociaż mi samej było niemiłosiernie przykro. Nie sądziłam, że tak będą wyglądać nasze pierwsze wspólne święta.
-Jestem tutaj, spokojnie.- naprawdę próbowałam go jakoś uspokoić... Nie płakał już, zresztą bardzo rzadko płacze przy kimkolwiek, ale był tak przygaszony jak nigdy.
-Spieprzyłem wszystkim święta...- stwierdził załamany chowając twarz w moich włosach - Vicki przepraszam.
Nie mogłam uwierzyć w to co słyszę.
-Co Ty wygadujesz?- odsunęłam się lekko od niego - To Twój ojciec zrobił awanturę, a Ty się tylko broniłeś więc mnie nawet nie denerwuj, że to Ty popsułeś nam święta.- zeszłam z jego kolan i wstałam. Spojrzał na mnie smutno.
-Pójdę przeprosić Twoich rodziców...- westchnął i już miał wstać, ale mój wrzask go powstrzymał.
-Czyś Ty oszalał?! Siadaj z tą dupą z powrotem na miejsce.- zrobił przerażoną minę i usiadł - To nie Ty powinieneś tutaj przepraszać moich rodziców tylko Joseph! Czy ten człowiek zawsze musi coś odwalić? Przepraszam Cię Michael, ale mam dość Twojego chorego ojca! - wzniosłam dłonie ku górze.
-Victoria proszę Cię, nie denerwuj się.- podszedł do mnie natychmiast.
-Jestem już zdenerwowana.- mruknęłam.
-Dlatego powiedziałem, że to wszystko moja wina. Mogłem się ugryźć w język, żeby chociaż przy Twojej rodzinie nie wywoływać awantury.
-Czyli myślisz, że jeśli byś siedział cicho i przytakiwał swojemu ojcu było by okej, tak? Dalej chcesz pozwolić aby Tobą pomiatał? Zareagowałeś normalnie, a moimi rodzicami się nie przejmuj. To nie jest teraz najważniejsze.- oparł swoje czoło o moje. 
-I proszę Cię... Abyś nie brał jego słów do siebie. Joseph po raz kolejny chciał na Tobie zarobić, a Ty mu odmówiłeś więc oczywiście musiał pokazać swoją wielką dumę i ego, które jest większe niż ten dom. Nie chciał wyjść na kreatyna więc postanowił Cię zwyzywać. Ale to nieprawda, że jesteś nikim. To on jest nikim.- pogładziłam jego policzek, uśmiechnął delikatnie.
-Kocham Cię.- cmoknął mnie w usta. 
-A spróbował byś nie.- zaśmialiśmy się. 
-Ja Ciebie też i zawsze o tym pamiętaj.- przymknęłam oczy napawając się jego bliskością.
********
Następnego dnia zaraz po śniadaniu, na którym nie było mojego wspaniałego teścia i dzięki Bogu, postanowiliśmy z Michaelem, że wrócimy już do domu. Oboje mieliśmy już dość atrakcji na całe święta. 
-Dlaczego już jedziecie? - było mi mimo wszystko żal Katherine, bo na pewno chciała spędzić z nami więcej czasu niż tylko jeden dzień, ale ja nie miałam zamiaru znosić już więcej widoku Josepha. 
-Czy to przez wczorajszą kłótnię?- zapadła cisza, odwróciłam twarz w drugą stronę. 
-Nie, mamo - zaczął Michael, zmarszczyłam czoło. Czemu nie powie prawdy? - Victoria gorzej się czuje i... - podniosłam wysoko brwi. 
-Tak, to przez Josepha, chyba nie jesteśmy już tu miłe widziani więc lepiej jak wrócimy do Neverland. Przykro mi Katherine...- spojrzała na mnie smutno. 
-Dzieci pamiętajcie, że zawsze jesteście tutaj mile widziani i nie przejmujcie się Josephem. Odbija mu na stare lata i jak wymyśli coś głupiego to nie jestem w stanie mu tego wybić z głowy.- westchnęła - I proszę odwiedzajcie mnie częściej.- kobieta wyściskała nas porządnie. Pożegnaliśmy się też z moją rodzinką i resztą Jacksonów, na szczęście Jermaine'a już nie było. Zapakowaliśmy się do samochodu i ruszyliśmy w drogę powrotną do Neverlandu. Podróż upłynęła nam strasznie długo przez niekończące się korki. Marzyłam tylko o ciepłej kąpieli i naszym wygodnym łóżku... 
-Skarbie, budź się. Jesteśmy w domu.- Michael dotknął mojej dłoni. Na jego słowa od razu się ożywiłam podnosząc powieki. Jak najszybciej dostałam się do domu chcąc już zrelaksować się w wannie, a Michael zajął się walizkami. Ruszyłam marmurowymi schodami na piętro, ale zatrzymałam się w pewnym momencie słysząc dość...dziwne odgłosy. Chcąc zweryfikować źródło tajemniczych dźwięków udałam się do salonu gdzie było w zasadzie pusto, ale nagle usłyszałam głośny śmiech dochodzący z kuchni. Trochę się wystraszyłam, no bo dom powinien być pusty. Wszyscy dostali przecież wolne na święta. Bez zastanowienia, niczego nieświadoma weszłam do kuchni i nie mogłam pohamować krzyku widząc... 
-Jess?! - wieloletnia kucharka Michaela, a zarazem moja przyjaciółka, tak, bo Jessica zdecydowanie należy do mojego małego grona przyjaciół, właśnie zabawiała się z ochroniarzem na kuchennym blacie i to w zasadzie moim osobistym ochroniarzem. Myślałam, że wybuchnę śmiechem kiedy zobaczyłam ich wystraszone miny. Robert jak poparzony zaczął się ubierać, a Jessica zalała się takim rumieńcem, że aż mi się jej żal zrobiło... 
-Ja was strasznie przepraszam, ale miało tutaj nikogo nie być...- nie mogłam pohamować śmiechu więc zakryłam usta dłonią. 
-To was miało nie być! - Jessica zeskoczyła z blatu i również zaczęła się ubierać. Tyle dobrego, że chyba nie zdążyli jeszcze się rozkręcić, bo nie chciałabym oglądać ich nago... Nagle do kuchni wszedł Michael, spojrzał na nas wszystkich zdziwiony. 
-Co tu się dzieje? - szukał w moich oczach jakiegoś wyjaśnienia, ale bez skutku. 
-Chyba jednak nie chcę wiedzieć...- stwierdził po chwili- Robert, skoro już tu jesteś to możesz zająć się pracą, ale tą za którą Ci płacę. Idę do gabinetu, muszę wykonać parę telefonów. Victoria przyjdź zaraz do mnie.- i po prostu wyszedł. 
-Robert nie słuchaj go i wracaj do domu.- poklepałam mężczyznę po ramieniu. 
-Nie no zostanę, żeby Jackson się nie rzucał potem, że nie wykonuje swoich obowiązków, za które przecież tyle mi płaci...- fuknął pod nosem, zaśmiałam się. 
-Jedź, bo inaczej sama Cię zwolnię. 
-A Jackson? 
-Jacksonem się nie przejmuj, już ja go urobię.- uśmiechnęłam się do niego. 
-Dzięki Vicki.- spojrzał na zażenowaną Jess, ale ta udając, że tego nie widzi zaczęła...sprzątać? Robert widząc to spuścił wzrok i opuścił kuchnię. 
-Jak mogłaś mi nic nie powiedzieć?! Od kiedy jesteście razem?! - rzuciłam podekscytowana do kobiety. Tak się cieszyłam, że Jess w końcu zaczęła spotkać się z naszym ochroniarzem. Od dłuższego czasu zresztą widziałam, że ciągnie ich do siebie. 

-My w sumie nie jesteśmy razem...- wzruszyła ramionami. 
-Macie romans?! No Jess, od tej strony Cię nie znałam.- puściłam do niej oczko. 
-Po prostu nas poniosło. I to nie pierwszy raz zresztą... 
-To jak w końcu między wami jest? - spytałam poważnie. 
-Nie wiem Vicki, eh to wszystko jest tak skomplikowane. Przy nim czuję się tak inaczej, wiesz tak jak nigdy dotąd...- uśmiechnęła się patrząc w jakiś punkt na ścianie. 
-Jess... Ty się zakochałaś.- stwierdziłam z uśmiechem. 
-Nieprawda... - zaprzeczyła, ale coś mało przekonująco. 
-Możesz mnie oszukiwać, ale ja i tak swoje wiem. Oczy Ci się błyszczą! - zaśmiałam się w jej stronę na co obrzuciła mnie naburmuszonym spojrzeniem. Ja nie wiem czemu ona się tak broniła przed tym uczuciem, przecież to widać od dawna, że coś czuje do Roberta i z wzajemnością zresztą. 
-Lepiej opowiadaj jaki on jest.- rzuciłam dwuznacznie do kucharki, ruszając przy tym brwiami. Patrzyła na mnie w osłupieniu, ale szybko się ocknęła. 
-Ty lepiej zajmij się swoim mężem i zawartością jego spodni! - rzuciła ścierką i zaczęła grzebać po szafkach w poszukiwaniu nie wiadomo czego. Zaśmiałam się głośno. 
-Już się tak nie wkurzaj.- posłałam jej całusa i dalej śmiejąc się pod nosem odpuściłam kuchnię. Tak jak prosił mnie Michael, udałam się prosto do jego gabinetu. 
-Mężu, dostałam ważne zadanie, aby zająć się Tobą i zawartością Twoich spodni, cokolwiek to znaczy!- powiedziałam całkiem niewinnie, kiedy tylko przekroczyłam próg pokoju. Michael uśmiechnął się pod nosem i szybko schował coś do biurka. 

-A co Ty tam chowasz? - stanęłam obok jego fotela chcąc sięgnąć do szuflady biurka, ale oczywiście nie pozwolił mi chwytając za moje dłonie tym samym spowodował, że wylądowałam na jego kolanach. 
-Jeśli się nie mylę miałaś zająć się mną.- powiedział całkiem poważnie.
-Najpierw chcę wiedzieć co schowałeś do biurka.- spojrzałam na niego wyczekująco. Widząc, że raczej nie odpuszczę westchnął tylko i wyjął z szuflady śmieżnobiałą kopertę, na której widniał napis Zaproszenie i podał mi ją. 
-Co to... 
-Zaproszenie na sylwestra od szefa wytwórni.- otworzyłam tą kopertę i rzeczywiście, zaproszenie na sylwestra. 
-I co? Muszę kupować nową kieckę.- zaśmiałam się. 
-Nie musisz. 
-Ale jak to? 
-No nie idziemy. Nie mam ochoty i wiem, że Ty też nie masz. Będzie tam cała śmietanka Hollywood. Wolę spędzić ten dzień z Tobą, w domu, przed telewizorem, a nie wysłuchiwać kto jaką willę kupił i jak trudno w dzisiejszych czasach być artystą.- parsknął, spojrzałam na niego zszokowana. 
-Mike, doceniam, że nie chcesz zostawiać mnie samej, ale nie chcę żeby Twoja kariera przeze mnie podupadła. 
-Ale ja już podjąłem decyzję i nie mów, że opcja zostania w domu Ci nie odpowiada.- ogarnął kosmyki moich włosów za ucho. 
-Bardzo odpowiada, ale... 
-No właśnie, więc koniec tematu.- uśmiechnął się gładząc palcami moje kolano. Skoro jest zdecydowany i pewny to nie ma sensu drążyć tego tematu. Zadowolona z takiego obrotu sprawy przytuliłam się do niego. 
-Swoją drogą cieszę się, że Jess jest z Robertem. 
-Co? Jak to, Jess jest z Robertem? 
-No co, nie widziałeś? Jak się zabawiali w kuchni? - zaśmiałam się. 
-Na szczęście nie zdążyłem tego zobaczyć.- mruknął z przekąsem. 
-Michael... Masz coś do Roberta od samego początku, o co Ci chodzi? - odsunęłam się od niego chcąc zobaczyć jego twarz. 
-Jest dobrym ochroniarzem to fakt, ale nie lubię go.- walnął prosto z mostu. Chociaż miałam wrażenie, że słowa "nie lubię" były zbyt delikatnie jak na Michaela. 
-Nie martw się, on Ciebie również nie darzy szczególną sympatią.
-Nie obchodzi mnie to.- oburzył się od razu, chciało mi się śmiać - Ma wykonywać swoją pracę, a nie dobierać się do kobiet w tym domu. Na Ciebie też już miał chrapkę.- parsknęłam śmiechem. 
-Jedynym facetem, który się do mnie w tym domu odbierał jesteś Ty.- uśmiechnęłam się gładząc jego blady policzek. 
-Mówię poważnie... Nie podoba mi się, że zaczął kręcić z Jess. 
-Michael, ale to nie nasza sprawa i nie możesz im zabronić, żeby przestali się kochać, bo Ty masz jakieś widzi mi się.- spojrzałam na niego z politowaniem. 
-Nie chcę po prostu, żeby ją zranił...
-Nie martw się o to, Jessica to dorosła kobieta i wie co robi. Gdybyś Ty widział jej błysk w oku na samo wspomnienie o Robercie!- zaśmiałam się - Tylko wydaje mi się, że ona boi się Twojej reakcji, bo jesteś dla niej ważny, a dobrze wie jakieś masz kontakty z Robertem. Pokaż, że ją wspierasz, Michael. 
-Może masz rację...- stwierdził po dłuższej chwili. 
-No ba, ja zawsze mam rację. Tylko Ty nie lubisz się do tego przyznawać.- wstałam z jego kolan i klasnęłam w dłonie. 
-No, to teraz kochany mężu zejdziesz na dół i porozmawiasz z Jess, a ja pójdę rozpakować walizki.- uśmiechnęłam się do niego. Pokiwał głową niczym grzeczne dziecko i powędrował w kierunku drzwi, żeby po chwili za nimi zniknąć.
******
Tak jak Michael obiecał, tego sylwestra spędziliśmy w domu. Na kanapie, przed telewizorem, oglądając stare dobre filmy i opychając się słodyczami. I muszę przyznać, że to było o wiele lepsze niż niż jakaś tam impreza z gwiazdami. Michael jest moją gwiazdą i innych nie potrzebuję. Po nowym roku przyszedł jednak czas na powrót do rzeczywistości i nudnej rutyny. Michael do studia, ja do firmy. Ale dzięki pracy przynajmniej nie nudziłam się w w tym wielkim domu. 
17 stycznia miał być spokojnym dniem, takim jak każdy inny, ale tej soboty ten spokój miały zakłócić dwa byty, w postaci mojego rodzeństwa. 
Słysząc moją komórkę wybiegłam z łazienki niedokońca ubrana nie chcąc, aby Michael się obudził. 
-Halo? - spytałam przyciszonym głosem. 
-Dzień dobry kochanie. 
-Cześć mamo. Coś się stało? 
-A czy musi się coś stać, żebym chciała z Tobą porozmawiać? Ale akurat w tym wypadku masz rację.- zaśmiałam się cicho. 
-Więc co się stało? 
-Babcia zachorowała i chcieliśmy z Harrym pojechać na wieś, na jakiś czas, żeby się nią zaopiekować, ale Max i Ashley nie mogą zostać sami w domu i wolałabym żeby ktoś miał na nich oko. 
-Matko... Ale czy ta choroba to coś poważnego?
-I tak i nie. Zapalenie płuc, niby nic takiego, ale dla starszej osoby to już poważna sprawa. Tym bardziej, że babcia już raz wylądowała w szpitalu przez niewyleczoną grypę. Teraz chcemy się nią porządnie zająć. 
-Dobrze mamo, rozumiem. To mam przyjechać do Seattle? No i na ile? 
-Raczej myślałam, żeby na ten czas dzieciaki pomieszkały u was. Oczywiście jeśli to nie kłopot. 
Boże święty, tylko nie to... 
-Jasne, nie ma problemu. Tylko musiałabym porozmawiać z Michaelem, chociaż myślę, że powinien się zgodzić... A na ile mieliby u nas zostać? 
-Myślę, że zostaniemy u babci niedłużej niż dwa tygodnie.- podniosłam wysoko brwi. Dwa tygodnie męki... Czułam, że to nie będą spokojne dwa tygodnie. I jak się potem okazało miałam rację. 
-Dobrze, a kiedy mogłabyś ich przywieźć? 
-W zasadzie to już jesteśmy w drodze do Ciebie, za jakieś dwadzieścia minut będziemy w Neverland.- no miło... Zaśmiałam się. 
-Okej, w takim razie czekam.- odłożyłam telefon na komodę. 

-No, takie widoki z rana to ja lubię.- podskoczyłam aż kiedy usłyszałam głos Michaela za sobą. Odwróciłam się w stronę łóżka zakładając ręce na biodrach. W pierwszej chwili nie wiedziałam o co mu chodzi, ale szybko się zorientowałam kiedy spojrzałam na siebie. No tak, byłam tylko w staniku i spódnicy. Tylko tyle zdążyłam na siebie założyć przez ten telefon. Michael podpierał się na łokciu, z chytrym uśmiechem, lustrując mnie wzrokiem. 
-Już się tak nie gap, bo Ci zaraz oczy wylecą. Lepiej wstawaj, bo będziemy mieć zaraz gości. 
-No właśnie słyszałem i bardzo się cieszę.- spojrzałam na niego jak na idiotę. Podniósł się z łóżka i podszedł do mnie. 
-Ty chyba nie wiesz co mówisz. 
-Doskonale wiem co mówię.- przysunął się jeszcze bliżej i zaczął muskać ustami moją szyję, westchnąłem. 
-Michael... Teraz Ci się na amory zebrało? - jęłknęłam - Zaraz przyjdzie moja mama, mało tego, z tymi dwoma potworami. 
Kochałam swoje rodzeństwo, ale po prostu nie byłam w stanie wytrzymać dłużej niż jeden dzień z upierdliwym bratem i wredną... A właściwie to już chyba niewredną siostrą. Zobaczymy jak Ash będzie się zachowywać. Czy naprawdę się zmieniła, czy tylko udawała. 
Do Michaela jakby moje słowa w ogóle nie docierały, jak zwykle zresztą. Mało tego, rozkręcał się coraz bardziej, a ja sama nie byłam już w stanie się "bronić". Zarzuciłam mu dłonie na kark odwzajemniając pocałunki. Miałam tylko nadzieję, że w tej intymnej sytuacji nie nakryje nas mama, bo po raz kolejny spaliłabym się ze wstydu. 
Resztki mojego zdrowego rozsądku upchałam gdzieś z tyłu głowy i dałam się ponieść emocjom. No i oczywiście głupia uwierzyłam w słowa Michaela "zdążymy". 
-Chyba jednak nie zdążycie.- wyrwałam się nagle jak z transu słysząc głos osoby trzeciej. Michael odskoczył ode mnie jak poparzony, a ja przerażona odwróciłam się za siebie. No wiedziałam, że tak będzie! Moja siostra na kompletnym luzie podeszła do nas szczerząc się od ucha do ucha. 
-No niezłe bokserki. I nie tylko.- rzuciła lustrując wzrokiem białą, obcisłą bieliznę Michaela. Pierwszy raz od wieków widziałam jak mój własny mąż się zawstydza. Spiorunowałam Ashley wzrokiem. 
-Tak w ogóle to cześć.- uwiesiła się Michaelowi na szyi, a potem wycałowała mnie. Patrzyłam na nią w totalnym szoku. Co się z nią do cholery dzieje? Michael zmieszany mruknął, że idzie się ubrać i zniknął za drzwiami garderoby. 
-Mogłabyś powstrzymać te swoje teksty, co? - nastolatka rzuciła się na nasze łóżko i zaczęła przeglądać jakiś magazyn z mojej szafki nocnej. 
-A Ty Vicki jak zawsze sztywna.- zaśmiała się, wywróciłam oczami i poszłam po bluzkę, którą zostawiłam w łazience. 
-I następnym razem pukaj zanim gdziekolwiek wejdziesz, a tym bardziej do naszej sypialni. 
-Och wybacz. Nie chciałam wam przerywać, ale w sumie dobrze, że weszłam teraz, a nie chwilę później, co?- puściła do mnie oczko. Nie wiem co ją tak bawiło, bo mi wcale nie było do śmiechu. Nienawidziłam kiedy ktoś naruszał moją prywatność, a ona niewątpliwie to robiła, nie pierwszy raz już zresztą. I wątpię żeby było to niechcący... 
-Możesz mi powiedzieć co się takiego stało, że zaczęłaś normalnie traktować Michaela i nie wyzywasz go od idiotów i kretynów?- choć "normalnie" to za mało powiedziane, bo ona wręcz wchodzi mu w dupę. I nie, nie wydaje mi się. W ogóle jej zachowanie od dawna jest bardzo podejrzane. 
-Nic, po prostu jest spoko i tyle. Trochę źle go oceniłam na początku, ale nie masz co się martwić, już go za to przeprosiłam. 
Spoko? I ja mam w to uwierzyć? Nieee. 
-Mhm.- mruknęłam - Gdzie mama? 
-Na dole, rozmawia z Jess.- postanowiłam, że zejdziemy na dół, bo Michael i tak teraz nie wylezie z tej garderoby, za bardzo mu głupio i w sumie to mu się nie dziwię. Na co dzień był pewny siebie i odważny, ale miał swoje dziwactwa i kompleksy dlatego tylko przy mnie nie wstydził się rozebrać. 
Kiedy tylko weszłam na schody usłyszałam głos wydzierającego się Maxa, który roznosił się echem po całym domu. 
-Boże daj mi siły, żebym przeżyła te dwa tygodnie...- mruknęłam pod nosem.
******
Jak wspomniałam na początku, rozdział lekki, bo zbliżamy się do dramy roku (kocham to XDDD) Chociaż w sumie nie wiem co będzie większą dramą...ale dobra, ja już lepiej nic nie mówię xD Co myślicie o podejrzeniach Victorii w związku z Ashley? Piszcie mi wszystko! :D Od razu muszę Wam powiedzieć, że nie wiem kiedy wstawię nowy rozdział :( Ale obiecuję, że kiedy tylko zrobię to cholerne prawo jazdy i będę już po egzaminie zawodowym to rozdziały będą regularnie <3 
Z tego względu, że jutro jest sylwester już złożę Wam życzenia. Kochani, oby rok 2018 był tym szczęśliwym, pełnym sukcesów i powodzeń (sobie też tego życzę, przyda się XD) 
Do następnego! Pozdrawiam <3  

24 grudnia 2017

Wesołych Świąt :)

Kochani! Chciałabym życzyć wszystkim Wesołych i spokojnych Świąt Bożego Narodzenia :) Wymarzonych prezentów (tych Majkelowych też xD) Oby przyszły rok był jeszcze lepszy niż ten! I oczywiście pijanego sylwestra :p
Ps: Rozdział do BL pojawi się na dniach także zapraszam na Wattpada :)
Pozdrawiam i życzę miłego wieczoru <3

15 grudnia 2017

Rozdział 45. Wielki powrót The Jacksons?


Kochani zapraszam na rozdział! <3  

******

Wjechałam na posesję Neverlandu późnym wieczorem. Na dworze było już ciemno i chłodno więc za nim wyszłam z auta zarzuciłam na ramiona płaszcz. Miałam tylko nadzieję, że Michael jest jeszcze w studiu, albo na jakimś spotkaniu i nawet nie wie, że pod jego nieobecność opuściłam posiadłość. Spędziłam cudowny dzień i miałam zamiar robić to częściej.
Kiedy próbowałam się jakoś wygramolić z samochodu dostrzegłam ochroniarza idącego wzdłuż kwiatowego zegaru, to był Robert. Uśmiechnęłam się i zawołałam go gestem ręki.
-Hej Robert. Mógłbyś wprowadzić samochód do garażu? Jest już tak ciemno, a nie chcę poobijać tych limuzyn.- wywróciłam oczami.
-Oczywiście pani Jackson.- zironizował, zmarszczyłam czoło i spojrzałam na niego zdziwiona. Zawsze zwracał się do mnie po imieniu, mało tego, zawsze był dla mnie miły, bo teraz wredota wręcz z niego kipiała.
-Coś się stało?- spytałam wprost.
-Nie, jak udała się wycieczka? - zbił mnie z tropu tym pytaniem.
-Nie wiem o co Ci chodzi, ale widzę, że ewidentnie coś się stało i proszę Cię żebyś mi powiedział, bo dowiem się od Michaela.- może nie przyjaźniliśmy się jakoś szczególnie, ale chciałam wiedzieć dlaczego tak dziwnie się zachowuje.
-Oj wątpię żeby szanowny pan Jackson coś Ci powiedział.- co to ma w ogóle znaczyć?
-Co on znowu zrobił?- westchnęłam próbując po raz kolejny podnieść się z fotela, co udało mi się za czwartym podejściem. Zaczęłam wyciągać wszystkie torby z zakupami i stawiać je na ziemi. Byłam nie tyle co oburzona, a zdziwiona, że Robert nie pofatygował się, żeby mi pomóc tym bardziej, że zawsze był pierwszy jeśli chodziło o takie drobnostki jak pomóc wysiąść kobiecie w ciąży z samochodu, kiedy ledwo co się do niego mieściłam.
-Zadałam Ci pytanie. Odpowiesz?
-Z tego względu, że nie latam za Tobą jak pies dostałem opieprz od Twojego mężusia plus zmniejszoną wypłatę, jeśli w ogóle coś dostanę i groźbę, że wypierdoli nas wszystkich na zbity pysk. Zadowolona?!- wydarł się i wsiadł do mojego auta, po czym wycofał na wstecznym ruszając z piskiem opon zostawiając mnie osłupiałą na środku chodnika.
Momentami zastanawiam się kiedy Michael się zmieni i przestanie traktować ludzi jak marionetki. Jeśli ktoś się z nim nie zgadza, bądź nie wykonuje jego „rozkazów” od razu wylatuje, oczywiście najpierw potrafi go jeszcze zwyzywać. To ja wyszłam z domu bez jego wiedzy i rozumiem, że zrobiłby mi awanturę, nawet się tego spodziewam, bo to w końcu w jego stylu, ale co zawinił temu Robert? Nie jest moją niańką, że musi pilnować mnie na każdym kroku. Oni się go boją, ale nie ja. Nie będę mu mówić tylko tego co chce usłyszeć, nie będę spokojnie patrzeć jak zamienia się w jakiegoś tyrana bez uczuć. Zadziwia mnie to ile ma twarzy. Z jednej strony jest dobrym i kochającym facetem, ale z drugiej? W jednej chwili potrafi się zmienić z idealnego męża na agresywnego palanta i boję się, że w pewnym momencie jego ego przerośnie dobroć, która w nim jest.
Doczłapałam się jakoś do drzwi wejściowych z torbami pełnych ciuchów i weszłam do domu jak najciszej umiałam. Zsunęłam obcasy ze stóp i zostawiając wszystko w korytarzu ruszyłam od razu do salonu. Zastałam tam Michaela, który smacznie drzemał sobie na sofie. W pokoju był rozpalony kominek co dawało dosyć sporo światła i dzięki niemu nie przewracałam się o meble. Koło kanapy stał pusty kieliszek, chyba po winie. Pokręciłam głową i usiadłam obok niego. Patrząc na jego anielską twarz pogrążoną we śnie mimo wszystko uśmiechnęła się, odgarnęłam mu parę loczków z czoła i zostawiłam drobny pocałunek na jego bladym policzku.
-Porozmawiamy sobie jutro.- szepnęłam i wgramoliłam się obok niego. Kanapa była wystarczająco duża więc nie musiałam się kłaść na Michaela, żeby się zmieścić. Przysunęłam się maksymalnie do jego ciała, a wtedy poczułam jak obejmuje rękoma mój brzuch.

*******

-Jesteś na mnie zły?- to były moje pierwsze słowa skierowane do męża, zaraz po przebudzeniu. Byliśmy w tej samej pozycji, w której zasnęłam. Michael podpierał się na łokciu i wpatrywał się we mnie intensywnie.
-Jak cholera.- westchnęłam przewracając oczami, po czym próbowałam strzepnąć jego rękę, która spoczywała na moim brzuchu.
-Nawet mi nie powiesz gdzie byłaś?- spytał wyjątkowo spokojnym tonem. Miałam już mu odpowiedzieć, że byłam u kochanka, ale w ostatniej chwili ugryzłam się w język.
-A Ty mi może powiesz dlaczego traktujesz tak swoich ludzi? Którzy bronią Twojej dupy i narażają swoje życie, żeby jakiś tam Król Popu mógł dotrzeć z punktu A do punktu B. Nie oczekuj szacunku od innych skoro sam go nie okazujesz. A byłam w firmie i na zakupach ot wielka historia mojej „ucieczki”.- zrobiłam cudzysłów w powietrzu. Szczerze miałam gdzieś czy go uraziłam czy nie, taka była prawda. Chyba zatkałam mu usta tym co powiedziałam, bo w ogóle się nie odezwał tylko patrzył się na mnie w osłupieniu. Niewzruszona podniosłam się z kanapy i poszłam na piętro, zostawiając Michaela samego. Większość tego dnia spędziłam w bibliotece i przed telewizorem, a on zaś cały czas chodził struty jakby co najmniej był na kacu, ale wiedziałam, że po prostu męczą go wyrzuty sumienia i jest mu głupio, bo jak zwykle tylko ja odważyłam mu się powiedzieć prawdę o jego zachowaniu. Na wieczór przyszedł w końcu do naszej sypialni ze spuszczonym łbem, normalnie śmiać mi się chciało. Jak dziecko, które coś przeskrobało. W końcu przyznał mi rację, przeprosił za swoje zachowanie i obiecał STANDARDOWO, że to się więcej nie powtórzy. Puściłam to mimo uszu, bo przecież wiadomo, że będzie zupełnie inaczej i to nieważne jakby się starał idealny nie będzie nigdy. W końcu nikt nie jest.
-Skoro chcesz to...może wrócisz do pracy?- spytał nagle. Osłupiałam.
-Mówisz poważnie?- miałam jakieś wątpliwości co do tego, na pewno musiał być w tym jakiś haczyk, przecież to Michael.
-Może najpierw przedstaw swoje warunki.- mruknęłam.
-Ach tak, dobrze, że o tym wspomniałaś.- no czego ja się spodziewałam? - Wolałbym żebyś nie przesiadywała tam całego dnia…- przerwałam mu.
-Michael konkrety.
-No dobrze… Więc spędzałabyś tam do czterech godzin dziennie max, jeśli poczułabyś się źle to siedzisz w domu przynajmniej przez tydzień - zaznaczył stanowczo - i proszę Cię żebyś nie brała na siebie dużo, bo nie możesz się przemęczać i stresować.- wywróciłam oczami. Pominę już fakt kto dostarcza mi najwięcej tego stresu.
-Jeszcze coś panie Jackson czy to już wszystko? - rzuciłam nonszalancko, chciałam go trochę po wkurzać.
-Victoria ja mówię poważnie.- zaśmiałam się nie mogąc się już powstrzymać.
-Ależ ja też.
-Zrobisz to dla mnie?- złapał mnie za dłoń, westchnęłam.
-No niech będzie, chociaż wymagania to Ty masz.- oczywiście, że nie zamierzałam stosować się do tych jego „warunków”, ale o tym nawet się nie dowie.
-To wszystko dla Twojego dobra.- no oczywiście… jak zawsze przecież.
-Wiem.- uśmiechnęłam się i wróciłam do czytania gazety.
-Ale… nie gniewasz się już na mnie, prawda?- to zadziwiające jak wskaźnik częstotliwości tego pytania ciągle się podnosi…
-Może.- mruknęłam wzruszając ramionami. Przysunął się do mnie bliżej i zabrał mi z dłoni magazyn, spojrzałam na niego podnosząc jedną brew do góry i bacznie obserwowałam jego ruchy. Odgarnął mi kosmyk włosów za ucho patrząc na mnie zalotnie z zadziornym uśmieszkiem. Nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem.
-Skoro to nie działa...- westchnął i zaczął cmokać skórę na moim policzku, po czym zjechał ustami na szyję. Przygryzłam wargę by przypadkiem nie wydobyć z siebie żadnego dźwięku, nie mogłam tak łatwo się poddać. Michael widząc, że jego pieszczoty nie robią na mnie wrażenia zaczął zsuwać się ustami coraz niżej… aż dotarł do mojego dekoltu. Oparłam głowę o zagłówek przymykając oczy, a mój mąż oczywiście dalej nie przestawał swoich tortur. Myślałam, że serce wyskoczy mi z piersi, kiedy poczułam jego dłoń na udzie, która po chwili zatrzymała się na mojej kobiecości. Otworzyłam gwałtownie oczy, ale wtedy wargi Michaela znalazły się na moich dziko je całując. Po dłuższej chwili oderwałam się od niego ciężko dysząc.
-Mike… czy Ty naprawdę myślisz, że tym mnie udobruchasz? - patrzył na mnie tymi swoimi czarnymi oczami nie mrugając nawet ani razu.
-Sama powiedziałaś, że kobiety w ciąży mają niepohamowaną ochotę na seks. No przecież wiem, że chcesz...- nim zdążyłam wyrazić swoje oburzenie on zatkał mi usta kolejnym pocałunkiem i kolejnym...Nie wiem nawet kiedy znalazł się pomiędzy moimi nogami. 
-Nie przypominam sobie, żebym coś takiego mówiła.- wydyszałam kiedy jakimś cudem się od niego odkleiłam. Żeby było jeszcze ciekawiej walnęłam tak głupią minę, z której wcale nie wynikało, że kłamię. Nie, wcale... Michael zaśmiał się w moje usta.

-Nie wypieraj się kochanie.- jednym ruchem ręki wręcz ułożył mnie płasko na materacu i mogłam poczuć słodki ciężar jego ciała, ale mimo wszystko coś ciągle nie dawało mi spokoju. Coś, co w tym momencie było ważniejsze niż zachcianka Michaela, bo przecież to jemu się zachciało igraszek w środku nocy, kiedy normalni ludzie już dawno śpią... Oczywiście mój mąż nie przejmował się moim chwilowym "zawieszeniem" i był na etapie... Rozpinania spodni? Nawet nie zauważyłam kiedy mnie rozebrał.
-Michael...- to zabrzmiało zdecydowanie jakbym się zachwycała jego pięknym ciałem, ale niestety nie tym razem. Kolejna próba zwrócenia mu uwagi znowu nic nie dała, jak zaklęty po prostu. To nie tak, że nie szanował mojej woli, która wyraźnie mówiła "nie mam ochoty", bo w sumie mam, ale...on był tak zaabsorbowany każdą częścią mojego ciała, że nie kontaktował w ogóle z rzeczywistością.
-Jackson mówię do Ciebie.- warknęłam po raz piąty, tym razem dało to efekty.
-Nawet nie myśl o tym, że będziesz na górze.- wymruczał. 
Serio? Ale w sumie... O czym innym on może myśleć w tym momencie? 
-Nie mam zamiaru odbierać Ci tego zaszczytu, ale chcę żebyś...- znowu nie było dane mi dokończyć.
-Musisz tyle gadać?- mruknął między pocałunkami. Otworzyłam szeroko oczy odpychając go od siebie, chociaż i tak dalej był nade mną dosyć blisko. 
-Co się stało?
-Właśnie próbuję powiedzieć Ci coś od dziesięciu minut, a Ty masz to w dupie.
-Tylko się nie denerwuj. Słucham Cię przecież.
-No ja już wiem czego Ty słuchasz...-mruknąłem pod nosem.
-Co?
-Nic. My wszystko sobie wyjaśniliśmy, ale chyba powinieneś jeszcze kogoś przeprosić, w sumie to parę osób.
-Żartujesz sobie teraz ze mnie?- zaśmiał się co i ja zrobiłam po chwili.
-Nie, mówię jak najbardziej serio.
-O dwunastej w nocy?! TERAZ? - spojrzał dwuznacznie na mnie i to w jakiej sytuacji się właśnie znajdujemy.
-Próbowałam Ci powiedzieć wcześniej, ale tak się rozkręciłeś, że nie dałeś mi w ogóle dojść do słowa.
-Vicki błagam nie wymyślaj, zrobię to jutro. Teraz mam ciekawsze rzeczy do roboty.- przysunął się z zamiarem pocałowania mnie, ale zatrzymałam go ręką podnosząc ją do góry.
-Nie, zrobisz to teraz skarbie.- cmoknęłam go w nosek uśmiechając się delikatnie.
-Dlaczego Ty mi to robisz?- jęknął chowając twarz w moich piersiach.
-Ponieważ bardzo Cię kocham.- prychnął coś pod nosem, trochę po marudził i w końcu podniósł się ze mnie. Kiedy się ubierał naburmuszony mruknął coś pod nosem co brzmiało jak siarczyste "kurwa mać", aż wstałam z łóżka.
-Co?
-Nic, też Cię kocham.- zaśmiałam się cicho. Dalej przeklinał pod nosem i majaczył coś na wzór "kobiety w ciąży są upierdliwe jak cholera", ale ja tylko się śmiałam. Podszedł do mnie nagle z kamiennym wyrazem twarzy.
-Śmiej się śmiej... Zobaczysz co z Tobą zrobię jak wrócę.- normalnie brzmiało jak groźba, ale w jego ustach jak seksowna groźba z pakietem miny typowego Bad Boy'a.
-Nie mogę się doczekać.- przygryzłam wargę robiąc niewinną minę. Pomachał mi tylko palcem przed oczami i zaśmiał się nie mogąc już wytrzymać, zresztą ja zrobiłam to samo. Chcąc jeszcze bardziej go podpuścić przejechałam palcem po jego odkrytym torsie następnie całując czule to miejsce co natychmiast wywołało dreszcze na jego śniadej skórze.
-Lepiej wracaj szybko.- mruknęłam. Westchnął tylko i opuścił sypialnię w takim tempie, że po raz kolejny nie mogłam pohamować śmiechu. Wróciłam do łóżka nawet nie ubierając na siebie ciuchów, które zdążył ściągnąć ze mnie Michael. Przyłożyłam głowę do poduszki uśmiechając się lekko pod nosem i przymknęłam powieki.


*******

24 grudnia 1988 r. 
W końcu nadeszły upragnione przez wszystkich święta, które postanowiliśmy spędzić w tym roku u rodziców Michaela. Jessica dostała wolne więc mogła pojechać do swojej rodziny, zresztą tak samo jak wszyscy pracownicy Neverlandu łącznie z ochroną. 
-Mamy wszystko? - zaczęłam krążyć po sypialni zaglądając w każdy kąt. 
-Skarbie, sprawdzałaś wszystko już chyba z dziesięć razy.- mruknął Michael, który wręcz zasypiał na stojąco. No fakt, nie był rannym ptaszkiem, a musieliśmy wstać bardzo wcześnie żeby dotrzeć do Encino dość szybko. 
-Wolę się upewnić, a Ty nie śpij, bo ja usiądę za kierownicą.- na moje słowa od razu się ożywił i zerwał się z fotela. 
-Ja wcale nie śpię! - zaśmiałam się tylko kręcąc głową. W końcu zapakowaliśmy wszystko do samochodu. 
-Michael jesteś pewny, że chcesz jechać sam? Możemy pojechać za wami.- powiedział zaniepokojony George, kiedy staliśmy wszyscy przed domem. 
-Mówiłem Ci, że nie ma takiej potrzeby. 
-Niech już będzie, ale jak już dojedziecie odezwij się. Jakby coś się wydarzyło schowek jest wyposażony.- wymienili się dziwnymi spojrzeniami. Wolałam chyba nie wiedzieć co tam jest... Pożegnaliśmy się i ruszyliśmy w drogę.
-Michael...- położyłam dłoń na jego udzie.
-Mhm?
-Ledwo widzisz na oczy, ja naprawdę mogę prowadzić.
-Nie ma mowy. Wykluczone. Nie. Wybij to sobie z głowy.- powiedział twardo. Przerzuciłam oczami i wbiłam wzrok w widoki za oknem.
Mimo, że moi teściowie byli świadkami Jehowy i teoretycznie nie obchodzili świąt, co roku jednak organizowali kolację, choinkę i prezenty ze względu na dzieci, gdyż większość przeszła na katolicyzm łącznie z Michaelem. No i zawsze był to powód do rodzinnego spotkania. Byłam mile zaskoczona kiedy w rozmowie z  Katherine przez telefon, kobieta zaprosiła również moich rodziców i rodzeństwo na święta. A już w ogóle byłam w szoku, kiedy powiedziała mi, że to Joseph zaproponował. Nie wiedziałam co mam myśleć o jego nagłej zmianie zachowania... 
Na szczęście bez żadnego wypadku dojechaliśmy w końcu do Encino. Nie, że Michael jest złym kierowcą, ale paparazzi i fani potrafią być czasem nieobliczalni. Na miejscu byli już wszyscy Jacksonowie i moja rodzina więc jak zwykle tylko my dotarliśmy ostatni. Oczywiście nie obyło się bez godzinnego witamina. Dom moich teściów był pięknie ustrojony jak to na prawdziwe święta przystało. Wszędzie gdzie bym nie spojrzała roiło się od kolorowych lampek i świątecznych ozdób, a w powietrzu unosił się piękny zapach świerku i pieczonego ciasta. 
-To co zostało jeszcze do zrobienia?- spytałam z uśmiechem. 
-Dla Ciebie nic kochanie, usiądź sobie i odpoczywaj.- Katherine pogłaskała mój zaokrąglony brzuch, zmarszczyłam brwi. 


-Ale ja czuję się doskonale naprawdę. I chcę wam pomóc. 
-Vicki, ale co Ty chcesz jeszcze robić? Jest wystarczająco rąk do roboty.- LaToya wskazała na wszystkie panie, które znajdowały się w kuchni. Zachowywały się jakbym co najmniej była jakaś niepełnosprawna. 
-Ciąża to nie choroba, a ja chcę wam pomóc! - zirytowałam się od razu. 
-Córeczko nie denerwuj się tak. Oddychaj spokojnie, wydech i wdech. Może chcesz ciasta?- moja rodzicielka podeszła do mnie z blachą wypieków.
-Ahhhh mamo nie wkurzaj mnie jeszcze bardziej.- spiorunowałam ją wzrokiem na co kobieta podniosła ręce w geście kapitulacji. Kiedy ktoś mnie uspokaja jeszcze bardziej podnosi mi się ciśnienie. 
-Ja już wiem czego jej trzeba.- mruknęła Janet - Michaaaaael! - po chwili mój mąż pojawił się w kuchni cały rozczochrany, czerwony na twarzy i z małym siostrzeńcem na rękach. 
-Byłbyś tak łaskaw zabrać stąd swoją żonę i dać jej jakieś mało wyczynowe zajęcie? 
-Bardzo chętnie. - wyszczerzył zęby w uśmiechu. Spojrzałam na wszystkich naburmuszona co wywołało u nich śmiech po czym każdy wrócił do swoich zajęć, a Michael wziął mnie pod rękę i zabrał do salonu, gdzie dzieciaki zajęły się już mną odpowiednio. Po godzinie zabaw z tymi rozrabiakami byłam wykończona, przysiadłam na fotelu i zaczęłam szukać wzrokiem Michaela. W końcu dostrzegłam go w towarzystwie mojej siostry. Zamrugałam parę razy oczami, bo myślałam, że mam już jakieś przywidzenia... Jednak to była prawda. Ashley rozmawiała z moim mężem, jakby tego było mało cieszyli się i co chwilę śmiali jakby opowiadali sobie dobre kawały. Fakt, że już przed naszym ślubem zaczęła zachowywać się dziwnie normalnie i uprzejmie, ale teraz byłam mocno zdziwiona. Co się stało z moją wredną siostrą? 
Podniosłam się powoli z wygodnego fotela i zaczęłam podążać w ich stronę, widząc to Ash powiedziała coś jeszcze Michaelowi, poklepała go po ramieniu i odeszła. Spojrzałam podejrzliwie na Jacksona. 

-Co to było? 
-Ale co? - zaśmiał się. 
-Nooo rozmawiałeś z moją siostrą, która teoretycznie Cię nienawidzi i ma za zaufanego w sobie piosenkarza.- machnął na to ręką. 
-Właśnie mnie przepraszała za swoje dotychczasowe zachowanie. Mówiłem Ci, że wcale nie jest taka zła.
-Wybacz, ale znam ją dłużej niż Ty i jakoś nie chcę mi się wierzyć w tą jej cudowną przemianę.- założyłam dłonie na klatce. 
-Vicki daj spokój. Jest młoda i miała prawo się pogubić. Wszystko sobie wyjaśniliśmy i nie masz już o co się martwić.- przyciągnął mnie to siebie w pasie uśmiechając się od ucha do ucha. 
-I co się tak cieszysz? - spojrzał w górę poruszając brwiami. Staliśmy dokładnie pod jemiołą. Nagle znaleźliśmy się w centrum uwagi braci Michaela, którzy zaczęli gwizdać. 
-Oni się nigdy nie zmienią.- pokręciłam głową, co Michael skomentował śmiechem. Gwizdy nie ustawały, a my mierzyliśmy się wzrokiem czekając na to kto wykona pierwszy ruch. Nie mogąc już wytrzymać chwyciłam jego buzię w dłonie łącząc nasze usta w pocałunku. Michael oczywiście nie byłby sobą kiedy nie wepchnął by mi języka do gardła, żeby się przed wszystkimi popisać. 
-Typowa gwiazda.- wyspałam kiedy już się ode mnie odkleił. Strzelił swój szelmowski uśmiech i dał mi buziaka w policzek. 
Na wieczór wszyscy zasiedliśmy do stołu. Nie mogłam się napatrzeć na te wszystkie smakołyki i kiedy inni zajęli się rozmową ja zastanawiałam się czego spróbować najpierw. Ostatecznie zdecydowałam się na pieczeń z indyka, pasztet i dwa rodzaje sałatek, a wzrokiem już polowałam na ciasto marchewkowe. Musiałam spróbować wszystkiego. 
-Michael powinieneś brać przykład z Victorii. Jesz jak ptaszek.- zwróciła mu uwagę Katherine, przestałam jeść. 
-Czy ja jem za dużo? - jęknęłam przerażona. 
-Ależ nie! Absolutnie, chodziło mi o to, że... - Michael jej przerwał. 
-Gdybym był w ciąży też bym tyle...wcinał.- puścił mi oczko. 
-Chcesz się zamienić? - podniosłam brwi do góry. Usłyszałam salwę śmiechu. Reszta kolacji przebiegła dobrze, no może do czasu... 
-Gdzie jest Jermaine? Jak zwykle się spóźnia.- odezwał się nagle Joseph. Michael z impetem odłożył sztućce, a wszyscy zamilkli i uwiesili na nim wzrok. Wziął do ręki kieliszek wina i wypił wszystko jednym chlustem. Zdenerwował się. 
-Czy ja dobrze słyszę? - spojrzał po wszystkich - ON ma się tutaj pojawić? 
Widząc co się szykuje poprosiłam Janet i Toyę żeby zabrały dzieciaki do ogrodu łącznie z moim bratem i siostrą. Nie muszą tego słuchać. 
-Michael synku... - zaczęła delikatnie Katherine - Rozumiem, że masz uraz do tej pory przez to jaką krzywdę Ci wyrządził, ale to Twój brat. Jesteśmy rodziną. 
-Mamy rodzinne święto i oczekuję od Ciebie, abyś zachowywał się odpowiednio w stosunku do brata.- Joseph spojrzał na Michaela z lodem w oczach. Aż przeszły mnie ciarki... 
-Słucham? Jesteście zabawni naprawdę.- mój mąż zaśmiał się na słowa ojca po czym wstał od stału
-Przestań zachowywać się jak głupi gówniarz! Radzę Ci usiąść na miejsce.- Joseph również się podniósł. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. 
-Nie masz już prawa oczekiwać ode mnie takich rzeczy.- warknął, chciał jeszcze coś powiedzieć, ale w tym momencie ktoś wszedł do posiadłości Jacksonów. W salonie, gdzie odbywała się cała kolacja pojawił się Jerm w towarzystwie jakiejś blondynki. Wszyscy siedzieli jak myszy pod miotłą. Mój teść rzucił tylko ostrzegawcze spojrzenie Michaelowi i podszedł do syna, aby przywitać jego i dziewczynę.
-A co tutaj jak na stypie? - zaśmiał się Jermaine patrząc po wszystkich. Złapałam Michaela za dłoń, żeby tylko nie wybuchł, ale chyba mało to pomogło. Dalej stał w miejscu, zaciskając szczękę i patrząc pogardliwym wzrokiem na swojego brata. Jerm przywitał się z każdym aż nadszedł czas na nas. 
-Witaj Michael.- Jermaine stanął na przeciwko niego czekając na jakąś reakcję ze strony brata. Mike wymusił się na uśmiech i uścisk dłoni, odetchnęłam z ulgą.
-Poznaj moją dziewczynę Gwen.- blondynka uśmiechnęła się wystawiając dłoń, którą Michael ucałował. Powstrzymałam się od wywrócenia oczami. Dziewczyna dalej stała dalej w tym samym miejscu wpatrując się w Michaela jak w obrazek. Jerm jakoś nie zwrócił na nią zbytnio uwagi. 
-Jak zwykle piękna Victoria, jak zdrowie? - miałam ochotę strzelić mu w pysk, jego fałszywość aż raziła po oczach. Ucałował mój policzek, a ja wywaliłam oczy ze zdziwienia. Michael już chciał wyrwać się do przodu, ale powstrzymałam go gestem ręki. Nie chciałam żadnych scen, nie w święta i nie przy moich rodzicach. 


-Dobrze.- uśmiechnęłam się sztucznie. Podeszła do mnie ta wytapetowana blondyneczka. 
-Będziemy szwagierkami! - wypiszczała zadowolona nie wiadomo z czego i uwiesiła mi się na szyi, stałam nieruchomo zszokowana całą sytuacją. Było mi jej nawet trochę żal, pewnie nie wie, że Jermaine ją za tydzień rzuci, a może nawet już ma kolejną. 
-Masz świetnego męża.- szepnęła puszczając mi oczko. 


-Wiem.- uśmiechnęłam się równie głupkowato co ona i usiadłam na swoje miejsce. 
Atmosfera trochę się rozluźniła, ale ja nie byłam w stanie już nic przełknąć zresztą tak jak Michael, który siedział wkurzony i tempo patrząc się w talerz. 
-Nie przejmuj się tak Vicki.- Rebbie posłała mi delikatny uśmiech, który odwzajemniłam.
Jednak niedługo było dane wszystkim nacieszyć się spokojem.
-Dostałem świetną propozycję chłopcy. 50 koncertów w Londynie i wielki powrót The Jacksons.- wszyscy spojrzeli na Joseph’a z niedowierzaniem. Wszyscy oprócz Jermaine'a i Katherine.
Czyli jednak miałam rację. Nie bez powodu mój teść okazywał taką dobroduszność. Jak zwykle miał w tym swój cel.
-Powodzenia. Może znajdę czas w swoim grafiku, żeby przyjechać na jeden wasz występ.- powiedział nonszalancko Michael.
-Ale co Ty wygadujesz synu? Przecież jesteś głównym wokalistą.- mój mąż tylko się zaśmiał. Spojrzałam na Katherine szukając u niej pomocy, ale kobieta tylko bezsilnie pokręciła głową po czym załamana zakryła twarz dłońmi… Awantura wisiała w powietrzu.
-Chyba uderzyłeś się w głowę, jeśli myślisz, że wystąpię w The Jacksons TATO.- zapanowała cisza. Michael nigdy nie mówił do niego tato, to nie zwiastowało nic dobrego. Joe wpatrywał się z kamienną twarzą w swojego syna i zawzięcie chciał udowodnić, że słowa sprzeciwu Michaela nie robią na nim wrażenia. Potem wszystko potoczyło się szybko. Michael nie wytrzymał, bo wstał nagle od stołu.
-Wracaj, bo jeszcze nie skończyłem!
-Ale ja skończyłem! Nie obchodzi mnie co sobie jeszcze wymyśliłeś, bo ja nie będę brać udziału w tym cyrku. A tak się składa, że beze mnie... Jesteś nikim.- wycedził przez zaciśnięte zęby. Joseph bardzo szybko znalazł się obok swojego syna.
-Coś Ty powiedział?! - złapał go za koszulę, a ja wstrzymałam oddech - Nie zapominaj dzięki komu jesteś tym kim jesteś! - zaczął nim szarpać. Nie mogłam znieść tego widoku. Jako jedyna ze wszystkich postanowiłam zareagować.
-Joseph uspokój się! - odciągnęłam go od mojego męża, przez co skarcił mnie swoim zimnym wzrokiem, aż zrobiło mi się słabo. Dlaczego tylko ja mu się sprzeciwiłam? Dlaczego reszta nawet nie drgnęła? Spodziewałam się wręcz najgorszego po moim teściu, ale on tylko odsunął się i z kpiącym uśmiechem powiedział:
-Żeby kobieta miała większe jaja niż Ty. Jesteś żałosny.- odwrócił się i wyszedł z salonu. Michael próbował zgrywać twardziela i wielkiego bohatera, ale prawda była taka, że w środku nadal był małym bezbronnym dzieckiem, krzywdzonym przez swojego ojca. Podeszłam do niego widząc jak szklą mu się oczy, ale nie zdążyłam nawet go dotknąć, a on zrobił krok w tył i po prostu wybiegł z pokoju.
-Michael!

*******


Co sądzicie o tym rozdziale? :) Ja jestem bardzo zadowolona, szok XD Ogólnie miał być dłuższy, ale kiedy zobaczyłam ile już jest słów to postanowiłam skończyć w tym momencie i tak jest długi xD Mam nadzieję, że do świąt uda mi się wstawić rozdział do Bleeding Love, ale nic nie obiecuję. Pamiętajcie kochani, że komentarze bardzo mnie motywują! PS: Przepraszam za te dziwne odstępy, ale jak już znalazłam sposób na normalną czcionkę to zaczęło się co innego pieprzyć :)
Pozdrawiam <3