27 czerwca 2017

Rozdział 35. Kiedy myślisz, że Twoje życie już bardziej nie może się skomplikować...

Witam miśki! <3
Tak jak obiecałam jestem „szybko” w miarę możliwości! :D Zaliczanie matmy, egzaminy zawodowe i szał ciał z przygotowaniami do 18- stki pochłonęły ostatnio cały mój czas. No sami rozumiecie, są rzeczy ważne i ważniejsze, dlatego rozdział pojawił się dopiero teraz.
Na razie nic nie mówię odnośnie tego rozdziału, pogadam sobie na końcu, bo jest o czym, także szykujcie popcorn xD Dziękuję z całego serducha za wszystkie komentarze pod ostatni postem <3
Zapraszam :) 
************** 
 
Następnego dnia obudziłam się bardzo wcześnie, a to za sprawą tego, że znowu źle się poczułam. Michael mówił, że jeśli coś by się działo to mam go obudzić, ale bez przesady...Nie umrę, pewnie mi za chwilę przejdzie. Była ósma nad ranem. Nie było szans żebym ponownie zasnęła, więc po prostu leżałam i gapiłam się w sufit. Przypomniałam sobie sytuację z wczoraj, a konkretnie kiedy Michael mnie pocałował...Myślał, że śpię, ale ja wcale nie spałam. Tylko udawałam i jak widać skutecznie. To dlatego byłam potem dla niego taka wredna, wcale nie dlatego, że tak się o mnie troszczył i nie chciał puścić do domu. On dalej mnie kocha. Zakryłam twarz dłońmi, nic nie mogłam poradzić na to, że znów chciało mi się płakać. Tak naprawdę sama nie wiem czemu. Moja ciągła huśtawka nastroju zaczynała mnie przerażać. Postanowiłam się wziąć w garść i nie beczeć bez powodu, ale to było trudne. Westchnęłam. On dalej mnie kocha - te słowa ciągle dudniły mi w głowie. I co z tego, że mnie kocha, jeśli jest już za późno? A może jeszcze nie jest za późno...Sama już nie wiedziałam co myśleć na ten temat. Bałam się podjąć jakikolwiek krok. Czekałam Bóg wie na co, chyba aż wszystko samo się jakoś ułoży. Usłyszałam nagle pukanie do drzwi.
-Proszę!- nie musiałam długo czekać, a w sypialni pojawił się Michael. Był w piżamie, a jego loki były w kompletnym nieładzie. Wyglądał tak uroczo, że nie potrafiłam się nie uśmiechnąć. Byłam zdziwiona, że widzę go na nogach o tak wczesnej porze, bo zwykle lubił sobie pospać.
-Dzień dobry. Wyspałaś się?
-Tak.- skłamałam- A Ty? Bo nie wyglądasz.- zaśmiał się po czym wlazł na moje łóżko. Uważnie go obserwowałam.
-Jak się czujesz?- wpatrywał się we mnie tymi małymi, ciemnymi oczkami, podpierając się na boku. Był przesłodki. 
-Dobrze.- uśmiechnęłam się sztucznie.
-Jesteś blada.- dotknął mojego policzka. Poczułam dreszcze spowodowane jego dotykiem. Smukłymi palcami kreślił linie na mojej szyi, następnie kciukiem zsunął ramiączko mojej koszuli. Trudno było mi się mu sprzeciwić, bo tak bardzo mi tego brakowało, ale czułam, że jeśli tego nie zrobię w porę, może to zajść za daleko i potem nie będę w stanie już tego przerwać.
-Michael...
-Przepraszam.- zabrał rękę. To było raczej wymuszone, wcale nie chciał za to przepraszać. Zapadła krótka cisza, ale on postanowił ją przerwać.
-Przyniosę Ci śniadanie.- już wstawał z łóżka.
-Nie rób ze mnie kaleki, jestem w stanie sama zejść do kuchni.
-Ale dla mnie to nie problem, poza tym masz się nie przemęczać.- jak zwykle uparty.
-Michael czy Ty zawsze...- urwałam w pół zdania kiedy nagle poczułam jak zawartość mojego żołądka podchodzi mi do gardła. Przycisnęłam dłoń do ust. Michael natychmiast podbiegł do mnie od drugiej strony łóżka.
-Vicki co Ci jest?- zobaczyłam strach w jego oczach. Pokręciłam głową i pobiegłam do łazienki. Jak na złość, on poszedł za mną. Zawisłam nad muszlą klozetową w ostatniej chwili. Poczułam jak głaszcze mnie po plecach i odgarnia włosy z twarzy. Kiedy skończyłam usiadłam na podłodze.
-Boże nie patrz na mnie...- zakryłam twarz dłońmi. Nie zwracał na to uwagi, po prostu...mnie przytulił, mocno. Czułam się koszmarnie w tamtej chwili, ale przynajmniej on sprawiał, że w jakimś stopniu było mi lepiej. Sama jego obecność dawała mi dużo, a co dopiero bliskość. Oderwałam się w końcu od niego i podeszłam do lustra. Przemyłam twarz i opłukałam usta letnią wodą. Michael chwycił mnie za dłoń i zaprowadził do łóżka.
-Ubierz się, jedziemy do lekarza.- powiedział stanowczo.
-Co? Nigdzie nie jadę.- zbulwersowałam się od razu.
-Victoria nie denerwuj mnie. Nie będę patrzył spokojnie na to wszystko, nawet nie wiem co Ci dolega! A jeśli to coś poważnego? Czy Ciebie w ogóle nie obchodzi Twój stan zdrowia?- już chciałam mu odpowiedzieć, ale ten jego wzrok...odpuściłam.
-Nie dość, że znowu schudłaś i nie zaprzeczaj, bo nie jestem ślepy.- powiedział kiedy zobaczył, że już otwieram usta- Wczoraj zemdlałaś, jesteś osłabiona i wymiotujesz. To nie jest normalne, nie sądzisz? Przyjdę na piętnaście minut i masz być gotowa.- i wyszedł nie dając mi w ogóle dojść do słowa. Nie miałam siły się z nim kłócić, zresztą to było by bez sensu, bo i tak by postawił na swoim, zdolny byłby nawet zawieść mnie siłą do tego lekarza. Lekarze pfff, zacznij do nich chodzić to zaraz Ci wynajdą jakąś chorobę, a raczej ubzdurają. Taka jest prawda. Ciągle czułam się słabo więc wszystko robiłam powoli, nie spiesząc się. Kiedy już się ubrałam, razem z Michaelem i w towarzystwie trzech ochroniarzy opuściliśmy dom. Jechaliśmy do prywatnej kliniki, ale bezpieczeństwa nigdy dość.
Poczułam nagle jak burczy mi w brzuchu, zmarszczyłam czoło.
-Michael...- pociągnęłam za rękaw jego marynarki, żeby na mnie spojrzał.
-Mhm? Coś nie tak? Znowu źle się poczułaś, coś Cię boli?- wystraszony zaczął przykładać mi rękę do czoła.
-Nie, przestań. Dobrze się czuję...Tylko głodna jestem.- odetchnął z ulgą, po czym zaśmiał się delikatnie.
-Dobrze, po wizycie w szpitalu pojedziemy do restauracji.
-Nie.
-Co nie?- wywróciłam oczami.
-Ja chcę teraz.- powiedziałam niczym pięcioletnie dziecko, jeszcze brakowało tego żebym tupnęła nogą. Co się ze mną dzieje...
-No dobrze...- westchnął- To na co masz ochotę?
-Na dużego burgera, sok malinowy i może...czekoladowego batonika.
-Ale, że wszystko tak...razem?- spytał zdziwiony.
-Tak, a co w tym dziwnego? Właśnie mam na to ochotę. Możesz spełnić łaskawie moją prośbę?- jego pytania już mnie irytowały.
-Nie denerwuj się.
-Więc mnie nie denerwuj.
-Ale Ty przecież nie lubisz malinowego soku.- westchnęłam.
-Ale od dzisiaj lubię, okej?- siedzący obok nas George śmiał się pod nosem przysłuchując się naszej jakże interesującej rozmowie. Niby udawał, że czyta gazetę, ale ja wszystko widziałam.
-George Ty też masz jakiś problem?- zwróciłam się do ochroniarza. Przestał się śmiać.
-Nie...
-Eddie jedź do KFC.- Michael zwrócił się do szofera.
-Się robi szefie.- uśmiechnęłam się, na co Mike pokręcił głową. Kiedy byliśmy już na parkingu, George zaoferował się, że pójdzie po moje specjalne zamówienie.
-Weź dla mnie kubełek Classic.- zwrócił się do niego Michael, spojrzałam na niego.
-Przecież Ty jesteś wegetarianinem.
-No jestem, ale to przecież tylko kurczak...- wyjąkał.
-Pfff tylko kurczak, czekaj no niech tylko Twoi fani się o tym dowiedzą.- pomachałam mu palcem przed oczami.
-Nie zrobisz tego.
-Skąd ta pewność?
-Bo zastosuję wobec Ciebie moją starą, ale jakże skuteczną metodę.
-Taa ciekawe jaką.- uśmiechnęłam się z kpiną.
-Zagilgoczę Cię na śmierć.- poruszył zabawnie brwiami. Przestałam się uśmiechać.
-Jeśli chcesz mogę zacząć już teraz.- poczułam jego dłonie na biodrach.
-Nie, wcale nie chcę!- zaczęłam się śmiać i wiercić kiedy zaczął swoje tortury.
-A może jednak?- sam się już śmiał.
-Boże Michael przestań!- byliśmy już w pozycji leżącej, a raczej to ON leżał na mnie i bezkarnie mnie maltretował.
-Uwielbiam kiedy wykrzykujesz moje imię.- wyszczerzył się. Lucas i Eddie ciągle zerkali w lusterko i śmiali się z nas. Klepnęłam go w ramię.
-Ty...cho...lerny...zboku...- mówiłam pomiędzy salwami śmiechu. Od tortur Michaela ostatecznie uratował mnie George, który zjawił się w samochodzie z jedzeniem.
-Ooo widzę, że ciekawie było podczas mojej nieobecności.- poruszył brwiami. Zeszłam z kolan Michaela, tak dokładnie wylądowałam nawet tam. No co? Najlepszą obroną jest atak. Byłam cała rozczochrana, a moje ciuchy...szkoda gadać. Michael był najwyraźniej dumny z mojego stanu, bo ciągle się do mnie uśmiechał i wysyłał całusy, na co pokazywałam mu język. Był niemożliwy.
-Dobra, lepiej dawaj mi moje jedzonko.- wyciągnęłam ręce w stronę papierowej torby.
-Czekaj, czekaj, a jakieś podziękowanie?- spytał chowając ją za siebie, westchnęłam wywracając oczami.
-Faceci to materialiści.- powiedziałam i przysunęłam się bliżej ochroniarza, żeby pocałować go w policzek. Kąta okiem patrzyłam na Michaela...jego mina była bezcenna. Siedział prawie jak naburmuszone dziecko, unosząc wysoko brwi. Chciało mi się śmiać. Puściłam oczko do George'a, on już wiedział o co chodzi.
-To może teraz w drugi co? - zaśmiałam się i już chciałam to zrobić, ale wyraźnie niezadowolony głos Michaela mi przerwał:
-Nie za dobrze się bawicie?- odsunęłam się od ochroniarza i odwróciłam głowę w drugą stronę, żeby się uśmiechnąć, bo naprawdę nie mogłam już wytrzymać. Wiem, jestem wredna, ale po prostu nie mogłam się powstrzymać.
-Oj Mike daj spokój, nie bądź zazdrosny.
-Dawaj to żarcie i lepiej się już nie odzywaj.- machnęłam ręką do ochroniarza żeby się nie przejmował, na co się tylko zaśmiał. Ruszyliśmy dalej w drogę. Ja zajęłam się moim zestawem, ale nie mogłam zbytnio skupić się na jedzeniu gdyż wszyscy spoglądali na to co jem z obrzydzeniem.
-Dobra mi już odechciało się jeść. Ktoś chce?-Michael spytał chłopaków, ale wszyscy od razu przecząco pokręcili głowami.
-O co wam chodzi?- spytałam w końcu.
-No....- zaczął kulawo Jackson, machając mi palcem nad jedzeniem.
-No kurde co?
-No jak Ty możesz jeść tego burgera zagryzając go batonem?- wszyscy się skrzywili.
-Normalnie, przecież to jest dobre. Co Ty głupi czy jak? Chcesz spróbować?- podstawiłam mu pod nos.
-Nie, dzięki...- pokręcił głową, wzruszyłam ramionami i nie zwracając już na nich uwagi dokończyłam moje „śniadanie”. W końcu Eddie zaparkował auto na tyłach szpitala. Spojrzałam przerażona na ogromny budynek, a po chwili poczułam na dłoni jakieś ciepło. Spojrzałam w dół. Michael złapał mnie za rękę, uśmiechnęłam się. Instynktownie spletliśmy nasze palce. Całą drogę do środka pokonaliśmy trzymając się tak za ręce. Bałam się...a to dodawało mi otuchy. Na korytarzu od razu przywitał nas jakiś lekarz, byłam tak zdziwiona, że nawet nie odezwałam się ani słowem. Wyglądał na całkiem miłego człowieka, chociaż dziwne żeby nie był miły dla tak sławnej osoby jak Michael. Doktor Feldman - bo tak się nazywał, zaprowadził nas do jakiegoś pomieszczenia, zapewne to był jego gabinet.
Rozmawiał z Michaelem tak jakby się znali...natomiast ja dalej siedziałam cicho. Kiedy siedzieliśmy już przed biurkiem mężczyzny, zaczął oczywiście wypytywać się o moje samopoczucie i dotychczasowe dolegliwości. Michael w ogólnie nie dał dojść mi do słowa, mało tego wszystko koloryzował. W końcu nie wytrzymałam.
-Zamknij się w końcu.- warknęłam do niego, zrobił zdziwione oczy.
-Doktorze, on wszystko wyolbrzymia i robi ze mnie jakąś kalekę i śmiertelnie chorą. Prawda jest taka, że od paru tygodni jestem lekko osłabiona, może trochę schudłam...Chociaż od kilku dni mam dziwnie wilczy apetyt, czasem boli mnie brzuch. No i zdarza mi się wymiotować.
-No dobrze, a czy pojawiły się jakieś omdlenia?
-Tak!- Michael aż zapiszczał, wywróciłam oczami.
-Mhm, a kiedy dokładnie to było?
-Wczoraj. Kiedy dzisiaj rano Victoria zaczęła wymiotować postanowiłem, ze musimy koniecznie jechać do szpitala. Tym bardziej, że wczoraj zaraz po tym jak zemdlała zbadał ją mój osobisty lekarz i zalecił wykonać jakieś badania.
-I bardzo dobrze pan zrobił.- oczywiście podczas rozmowy z nami co chwilę notował coś na kartce, w końcu po chwili ciszy zdjął okulary i spojrzał na mnie.
-A czy wcześniej zdarzyło się pani zemdleć tak bez konkretnego powodu?
-Nie, wczoraj to był pierwszy raz.
-Czyli w ostatnim czasie wystąpiły u pani, mdłości, bóle brzucha i ogólne osłabienie, a do tego nagły apetyt?- skrzywił się lekko patrząc na tą swoją kartkę, a po chwili uśmiechnął się pod nosem. Zmarszczyłam czoło.
-Tak...Znaczy z tym apetytem to tak jak mówiłam dopiero od nie dawna, bo jeszcze miesiąc temu nie mogłam patrzeć na jedzenie, na sam widok robiło mi się niedobrze. Musiałam się wręcz do niego zmuszać.- znowu się uśmiechnął. O co mu do cholery chodzi? Zaczynał mnie denerwować.
-Doktorze czy to coś poważnego? Bo ja naprawdę...- zaczął Michael, ale ten mu przerwał.
-Spokojnie panie Jackson, domyślam się co może dolegać pana małżonce...- na to słowo, aż się wyprostowałam, chciałam puścić rękę Michaela, ale bardziej mnie ścisnął i spojrzał na mnie dziwnie. Co on odpiernicza? Jaka małżonka?!- Ale nie mogę tego stwierdzić na podstawie zwykłych domysłów, musimy zrobić pani badania, także myślę że najlepszym wyjściem będzie jeśli zostanie pani w szpitalu tydzień na obserwacji.- uśmiechnął się jakby co najmniej oferował mi wakacje na Majorce. Już chciałam powiedzieć, że nawet mi się nie śni tutaj zostawać, ale jak zwykle...
-Oczywiście, że zostanie.- ścisnął moją rękę całując mnie w policzek. Czy ja w ogóle miałam coś do powiedzenia? Byłam taka wściekła na Michaela, że tylko jak wyszliśmy z tego gabinetu odepchnęłam go i powiedziałam mu dosłownie, że ma się walić. Nie dość, że mówi za mnie to jeszcze decyduje. Nie mam pięciu lat, a on mnie tak traktuje. Pewnie powiecie, że to zwykła troska. Nie, troska wygląda inaczej. Ja muszę robić to co on chce, bo ON uważa, że właśnie tak będzie DLA MNIE najlepiej. Jeszcze nie wyjaśniłam z nim sprawy naszego domniemanego małżeństwa, ale na pewno o tym nie zapomnę. Kiedy już leżałam w jednej z tych „lepszych” sal szpitalnych i gapiłam się w cholernie biały sufit, do pomieszczenia wszedł mój „mąż”. Odwróciłam się do niego dupą, kiedy usiadł przy moim łóżku. Westchnął.
-Vicki dalej się gniewasz?- ignorowałam go.- Ja po prostu się o Ciebie martwię i chcę wiedzieć co się z Tobą dzieje, bo nie wątpliwie coś się dzieje, a Twój stan zdrowia do idealnego nie należy. Czy to coś złego, że się o Ciebie troszczę?- oho mówiłam, no przecież on się tylko TROSZCZY.
-A gówno prawda.- warknęłam. Poczułam jego ciepłą dłoń na ramieniu, zaczął mnie po nim smyrać.
-Vickuś...- odwróciłam się do niego, ale z miną „zaraz Ci przywalę”. Zaczął się śmiać.
-Zaraz zabijesz mnie wzrokiem.- nie przestawał się chichrać. Pokręciłam głową i sama nie mogąc już wytrzymać uśmiechnęłam się delikatnie.
-No od razu lepiej!- wyszczerzył się.
-I tak jestem zła.
-Dobrze, dobrze.
-Serio.
-Nawet bardzo.
-W ogóle mam zostać tutaj tydzień, a nie mam ze sobą żadnych rzeczy. Jak Ty to sobie wyobrażasz?
-Zaraz wyślę Lucasa...- przerwałam mu.
-Wiesz nie chciałabym, żeby Twój ochroniarz grzebał w moich gaciach.
-Jesteś trochę zbyt dosłowna.
-To nie ja jestem dosłowna, tylko Ty jesteś zboczony Jackson.- wywróciłam oczami.
-Oj tam od razu zboczony...Dobrze więc ja pojadę po Twoje rzeczy, a najlepiej to wezmę pięć walizek, bo potem będzie, że czegoś Ci nie wziąłem.- w tym momencie sobie o czymś przypomniałam...
-Michael...
-Jeszcze jakieś specjalne życzenia ma Panna Lancaster?- rzucił z uśmiechem.
-Nie, chodzi o to, że...- nie wiedziałam jak mam mu to powiedzieć.- Ja już nie mieszkam u Niny.
-A u kogo?- spytał podejrzliwie. Nie wiedziałam o co mu chodzi.
-Raczej nie u kogo, a gdzie. W...hotelu.- zauważyłam, że trochę odetchnął z ulgą, bo chyba spodziewał się czegoś innego, ale po jego minie i tak wiedziałam, że jest zły. Do sali nagle weszła pielęgniarka, kiedy zobaczyła Michaela trochę się speszyła.
-Eeem ja przepraszam bardzo, ale pani Victoria musi iść teraz na kolejne badania, a poza tym czas odwiedzin już się skończył.- powiedziała to bardziej do Michaela niż do mnie dając tym do zrozumienia, że musi wyjść. Podszedł do mnie i nachylił się nade mną, zmrużył oczy.
-Potem dokończymy tą rozmowę. Postaram się wrócić jak najszybciej.- spojrzał na moje usta, ale pocałował mnie w czoło. Widziałam jak walczył sam ze sobą, gdyby nie ta pielęgniarka....jestem pewna, że by to zrobił. Spojrzał na mnie ostatni raz i wyszedł. Wtedy zeszło ze mnie całe napięcie. Tak się się ze mną dzieje, gdy chociaż za blisko do mnie podejdzie, wystarczy jedno jego spojrzenie, a mi odbiera mowę. Zawsze tak na mnie działał, ale teraz to już w ogóle.
Zebrałam się w końcu z tego łóżka i poszłam na badania. Właściwie to nawet nie wiem co dokładnie mi robili, zgodziłam się na wszystko byle tylko jak najszybciej wrócić do sali i mieć święty spokój. Zrobili mi nawet USG, nie wiem po co i szczerze mówiąc to nawet nie chciałam wiedzieć. Najchętniej bym stąd uciekła...Ale znając Michaela po korytarzu kręcili się jego „goryle”, wiem, że jest do tego zdolny i to pewnie dał tutaj ludzi, których nie znam, albo zbytnio nie kojarzę, żebym się niczego nie domyśliła. Ale chyba zapomniał o tym, że nie jestem głupia. Tak więc moja ucieczka nie mogła się udać. Michaela nie było już ponad 4 godziny, fakt że hotel jest trochę daleko stąd, ale...nudziło mi się strasznie, nie wiedziałam już co mam ze sobą zrobić. W końcu włączyłam telewizor i oglądając jakiś nudny serial przysnęło mi się. Obudziło mnie dopiero pukanie do drzwi, przetarłam oczy i spojrzałam przed siebie.
-O przepraszam, spała pani?- to był doktor Feldman.
-Niee, jestem tylko trochę zmęczona.- zobaczyłam, że w ręce trzyma jakieś kartki, domyślałam się, że to zapewne moje wyniki. Dopiero teraz zaczęłam się denerwować.
-Mam już pani wyniki i wiem co jest przyczyną tych wszystkich dolegliwości.- uśmiechnął się siadając przy moim łóżku. Zmarszczyłam czoło, jestem na coś chora, a ten się cieszy?
-Więc...co mi dolega?- starałam się brzmieć normalnie.
-Proszę się nie stresować, to żadna choroba, powiedziałbym wręcz, że stan błogosławiony.- że co? Patrzyłam się na niego jak na kretyna, zaśmiał się.
-Już wszystko tłumaczę. To jest to co podejrzewałem od samego początku i aż dziwne, że pani sama wcześniej się nie domyśliła.- znów się zaśmiał, no miałam mu ochotę przywalić.
-Może pan mówić jaśniej?
-Oczywiście, już przechodzę do sedna sprawy. Po zrobieniu badań krwi, wiedziałem już, że jest pani w ciąży...-przerwałam mu natychmiast.
-Że przepraszam w czym?!- wywaliłam na niego oczy. Momentalnie oblał mnie zimny pot, poczułam jak wszystko mi drętwieje, nie wspominając o tym, że zrobiło mi się słabo.
-No właśnie...spodziewałem się, że może być pani zdziwiona, ale nie aż tak...Dlatego kazałem wykonać jeszcze USG, dla stu procentowej pewności. I tak, jest pani w dziesiątym tygodniu ciąży i jak na razie z płodem wszystko w porządku, ale gdyby dalej prowadziłaby pani taki tryb życia...Strasznie się pani zaniedbała pod względem zdrowotnym. Podejrzewam, że nie zauważyła pani niczego dlatego, że pani schudła, a dlaczego to chyba wiadomo. Do tego ma pani niedobór magnezu i kilku witamin, stres też zrobił swoje . Ma pani trochę za wysokie ciśnienie jak na tak młody wiek, a przypominam, że stres bardzo szkodzi ciąży. Chce pani zobaczyć zdjęcie USG?- patrzyłam na niego z niedowierzaniem trzymając się za głowę. Wszystko co do mnie mówił dochodziło do mnie w zwolnionym tempie, czułam się jak odurzona. Ciąża...ciąża...ja jestem w ciąży....JA JESTEM W CIĄŻY! To nie możliwe...
-Ale jak...- wyjąkałam kulawo.
-No chyba nie muszę pani tłumaczyć jak zachodzi się w ciążę.- uśmiechnął się. Spojrzałam na niego.
-Mogę...mogę zobaczyć to zdjęcie?- podsunął mi czarno-białą fotografię. Drżącymi dłońmi wzięłam ją od niego.
-Widzi pani tutaj jest główka, tu nóżki...ooo a tu rączki.- zaczął mi wszystko pokazywać. Nawet się nie spostrzegłam, a po policzku spłynęło mi kilka łez.
-Mam nadzieję, że to łzy szczęścia.- widząc moją minę dotknął mojego ramienia- Rozumiem, że pani się tego nie spodziewała i jest teraz w szoku, ale niech mi pani uwierzy, że dziecko noszone pod sercem to najwspanialszy dar jaki tylko można sobie wyobrazić i...- przerwałam mu.
-Pan nic nie rozumie...Michael nie jest moim mężem jak to zapewne zaznaczył na samym początku, zrobił to specjalnie żeby mieć informacje na bieżąco o stanie mojego zdrowia. To co jest między nami jest tak...skomplikowane, a teraz jeszcze dziecko...Ja nie wiem co mam robić.- rozpłakałam się na dobre. Mężczyzna w fartuchu widząc to przytulił mnie delikatnie.
-Nie będę pani pouczać, ale myślę, że jest pani silną jak i mądrą kobietą i poradzi sobie pani ze wszystkim.
-Doktorze...- spojrzałam na niego- Błagam, niech mu pan tego nie mówi...- westchnął.
-Jeśli taka jest pani decyzja, to nie pozostaje mi nic innego niż ją uszanować.
-Dziękuję...- poklepał mnie po ramieniu i wyszedł. Zostałam sama. Skuliłam się na łóżku, a moje ręce powędrowały na brzuch.
-Boże co ja najlepszego zrobiłam...

************
 
No jak wrażenia? XD Tak wiem, że pewnie większość się spodziewała tej ciąży po samym stanie Vicki, każdy debil by się domyślił XD No tylko nie ona i Michael xD Ogólnie to tej ciąży miało wgl teraz nie być, ale że Basia lubi sobie komplikować życie to jest :D
Teraz pytanie za sto punktów. Jak myślicie, przyszła mama podzieli się tą informacją, ze swoim „mężem” czy nie? XD No powiem wam, że...a nic wam nie powiem, nie mogę no XD Dowiecie się niebawem, jak to wszystko się potoczy ;)
Nie wiem kiedy pojawi się następny rozdział, ale jak zawsze będę się starać w miarę możliwości napisać go szybko.
Pozdrawiam <3

4 czerwca 2017

Rozdział 34. Najbardziej boli nas to, że nigdy już nie będzie tak jak kiedyś.

Witam! <3
Rozdział jak zwykle planowo miał być max dwa tygodnie po poprzednim, ale mi nie pykło JAK ZWYKLE xD W maju miałam praktyki zawodowe i myślę, że to dlatego tak wyszło. Kiedy wróciłam do szkoły zaczęło się zaliczanie mojego ulubionego i kochanego przedmiotu zwanego matematyką :D I tak wyszło, że jestem dopiero teraz, ale ważne, że jestem!
Kochani mam nadzieję, że rozdział Wam się spodoba :) W sumie jest taki pomiędzy, może przez ten początek, który nie wróży raczej nic dobrego xD a zresztą co ja będę gadać! Sami zobaczycie :D
PS: Pod koniec rozdziału polecam włączyć sobie Give in to me, ale w wersji demo :) Może lepiej będzie Wam się czytać, bo mi super pisało się z tą piosenką.
Zapraszam <3 

***********

Czy żałowałam, że kazałam mu odejść? Oczywiście, że tak. Zrobiłam to wbrew swojej woli. Brzmi to irracjonalnie, ale właśnie tak było. Serce chciało co innego, a rozum i tak zrobił po swojemu. Chociaż...gdybym miała rozum nie powiedziałabym tego wtedy...Ale nie cofnę już czasu. Michael odszedł i to chyba na dobre, w końcu takie było moje „życzenie”. Chyba wziął sobie do serca moje słowa, bo nie dał znaku życia od trzech tygodni. Wszystko zaczęło się, a raczej skończyło dwa miesiące temu, a ja dalej nie potrafię się z tym pogodzić i żałuję wszystkiego. Począwszy od tego, że pozwoliłam na to by Jermaine z nami zamieszkał, nie wybaczyłam Michaelowi, nie uwierzyłam mu kiedy zapewniał, że mnie kocha i jestem jedyną kobietą w jego życia, aż po to, że kazałam mu odejść...Do końca życia będę to sobie wszystko wyrzucać. Czemu ludzie mają tendencję do utrudniania sobie życia? Wystarczyła by zwykła rozmowa, bez tych krzyków i nerwów, a wszystko by się jakoś ułożyło, ale ja nie chciałam tej rozmowy...Odpychałam go na wszelkie możliwe sposoby, a potem ryczałam w poduszkę i krzyczałam, że za nim tęsknię i chcę by do mnie wrócił.
Więc skoro tego chciałam dlaczego do tego nie doprowadziłam? Tylko zrobiłam zupełnie na odwrót. Sama tego nie rozumiem. Chyba taka już jestem...a może zwyczajnie się bałam, że to się nie uda. Znowu się nie uda, że znowu coś się stanie i wszystko się spieprzy, pewnie przez jakąś głupotę. Może dlatego, że nie jestem zdolna do związku? Nie wiem dlaczego to wszystko tak się potoczyło. Ale wiedziałam, że nie ma już żadnej nadziei, żadnego światełka w tunelu...nic. Mogłabym teraz do niego pojechać i powiedzieć, że byłam głupia i nie chcę żyć bez niego, ale to było by mega żałosne. Poza tym wątpię by chciał mnie teraz widzieć, wystarczająco zraniliśmy siebie nawzajem, tego było już za dużo. A nie chciałam mu dokładać cierpień i sobie też, jeśli powiedziałby mi, że jest już za późno, a zapewne tak by właśnie było.
Stanęłam na wadze i głęboko westchnęłam. Ważyłam coraz mniej, a wszyscy wokół mówili, że wyglądam jak anorektyczka. Ale co ja mam na to poradzić, że nie mam nawet czasu na porządne jedzenie? Ani ochoty...Pracuje od rana do wieczora, żeby jakoś zająć głowę ciągłymi myślami o Michaelu. Jeszcze zachowanie Greyson'a mnie nie pokoi. Od jakiegoś czasu jest...dziwny. A raczej od momentu kiedy ktoś go pobił. Pamiętam, że kiedy przyszłam wtedy do pracy w poniedziałek byłam przerażona, gdy go zobaczyłam, ale bardzo szybko mnie zbył bajeczką, że miał wypadek. Tyle, że to nie wyglądało na wypadek...Coraz mniej spędzał ze mną czasu, wykręcał się, że jest zajęty pracą, ale to było coś innego. Wcześniej przecież też miał pracę, a mimo to często proponował mi gdzieś wspólne wyjście, nawet na głupi lunch. A teraz nic...Nie wiem, może mi się tylko zdaje, ale chyba mnie unika. Tylko pytanie dlaczego.
Znów poczułam mdłości, więc podleciałam do okna i szybko otworzyłam je na oścież. Dlaczego znów? Bo zdarza mi się wymiotować coraz częściej, może to jest reakcja organizmu na stres albo brak jedzenia. Miałam tylko nadzieję, że jak najszybciej mi to przejdzie, bo jeśli nie to będę musiała iść do lekarza, a nienawidzę chodzić do lekarzy...Kiedy poczułam, że mdłości już mi przechodzą zamknęłam okno i wzięłam łyk kawy. Zabrałam klucze z szafki i torebkę, tak gotowa wyszłam z pokoju hotelowego. Wsiadłam do swojego samochodu. Do niedawna jeździłam taksówką, ale pewnego dnia nie wiadomo jak i skąd mój samochód stał, zaparkowany pod domem Niny. Na pewno to zasługa Michaela, chyba się domyślił, że sama go stamtąd nie zabiorę...
Ah i znowu o nim myślę. I tak jest cały czas. Kiedy byłam w drodze do pracy zadzwonił mój telefon, odebrałam chociaż nie powinnam.
-Halo?
-Vicki muszę Ci coś powiedzieć, jedziesz do pracy no nie? Ja niedługo u Ciebie będę.- nie brzmiała zbyt wesoło.
-Matko Nina, ale co się stało?- aż się wystraszyłam.
-To nie rozmowa na telefon tym bardziej, że jak się o tym dowiesz to nieźle się wkurwisz.- westchnęłam.
-Okej, ja za dziesięć minut będę w firmie. Czekam na Ciebie. Do zobaczenia.
-Paa.- o co mogło chodzić? Nie brzmiała jakby chciała sprzedać mi jakąś świeżą ploteczkę za pewne z wytwórni, w końcu tam zawsze się coś dzieje. Coś się wydarzyło i czuję, że to raczej nic dobrego. Martwiłam się, ale z drugiej strony cieszyłam, bo nie widujemy się za często, a to dlatego, że wyprowadziłam się od nich w końcu. Nina za miesiąc ma termin porodu i tak wystarczająco siedziałam im na głowie, mają własne życie. Od jakiegoś czasu mieszkam w hotelu, w następnym tygodniu jestem umówiona na oglądanie mieszkań. Zobaczymy jak to będzie...
Kiedy dotarłam już do firmy mojej przyjaciółki jeszcze nie było więc w oczekiwaniu na nią zaparzyłam dwie herbaty.
-Mogę zająć Pani chwilę?- usłyszałam jej głos wraz z pukaniem w drzwi, kiedy stałam przy oknie wpatrzona w ulicę zapełnioną ludźmi. Uśmiechnęłam się i odwróciłam od razu.
-Ty zawsze. Witaj.- przywitałam się z nią porządnym miśkiem.
-Boże, ale się stęskniłam...- wyszeptałam.
-A mówiłam Ci, że możesz mieszkać u nas ile tylko chcesz.- przypomniała mi, machnęłam ręką nie chcąc znów zaczynać tego tematu.
-Rozbierz się i siadaj.- usiadłam za biurkiem, uśmiechnęła się widząc kubek z jej ulubioną herbatą.
-Powiedz mi dlaczego Ty zawsze pamiętasz co lubię, a Stefano nie? A potem się dziwi, że mu aferę robię.
-Och biedny ten Twój chłopak...- prychnęła.
-Pfff biedny? Czy Ty wiesz co on ostatnio zrobił?
-Aż boję się zapytać.- zaśmiałam się.
-Wysłałam go do sklepu, bo zachciało mi się czekolady, ale chciałam dwie z nadzieniem truskawkowym i dwie z nadzieniem wiśniowym. A wiesz jaką on mi kupił?
-Nie mam pojęcia.
-Noż kuźwa białą! I jeszcze się ze mną kłócił, że to prawie to samo.- zaczęłam się śmiać- Nie odzywałam się do niego przez kilka dni, no dopóki nie skończyły mi się banany i znowu musiałam wysłać go do sklepu.
-I co pewnie kupił ci jabłka?
-No na jego szczęście nie.- zaczęłyśmy się teraz obie śmiać.
-Powiedz lepiej jak u Ciebie.- spytała kiedy już w miarę się uspokoiła. Spoważniałam momentalnie.
-No cóż...Praca, dom, praca, dom i tak w kółko. A raczej hotel.- zaśmiałam się- Ostatnio też nie za dobrze się czuję, ale to pewnie przejściowe, zdarzy mi się wymiotować czasami. Co ten stres robi z ludźmi.- upiłam łyk herbaty.
-A żebyś wiedziała! Jak mnie ten mój baran wkurzy to potrafię spędzić pół dnia nad muszlą klozetową.- zaśmiałam się.
-A jak u...niego?- zapytałam nieśmiało. Od razu wiedziała o kogo mi chodzi, nie sposób się nie domyślić.
-No wiesz od tygodnia jestem na macierzyńśkim, czas w końcu trochę odpocząć od tej roboty. Ale kiedy ostatnio go widziałam...wyglądał raczej normalnie, niby chodzi do studia, nagrywa, ale wszystko robi tak jakby chciał, a nie mógł. Często zamyka się sam w pokoju nagraniowym i nie wiadomo co tam robi, ale potrafi nagrywać do nocy.- pokiwałam głową.
-A czy...ma kogoś?- przygryzłam wargę.
-Nie zauważyłam, żeby się z jakąś prowadzał więc raczej nie.- znowu pokiwałam głową.
-Vicki nie możesz o nim zapomnieć widzę to.
-Wiesz...a zresztą nie ważne. Miałaś przecież mi coś powiedzieć i ponoć się wkurzę więc zamieniam się w słuch.- spięła się trochę.
-Chciałam to przedłużyć jak najdłużej, ale...Dobra.- wzięła wdech- Dowiedziałam się, że Sebastian leży w szpitalu od dwóch miesięcy, a może i nawet trochę dłużej. Jest...w ciężkim stanie, cały połamany z obrażeniami wewnętrznymi...- czułam jak wszystko wywraca mi się w żołądku. Mimo, że nieźle namieszał w moim życiu i go szczerze nienawidzę to ta wiadomość...ruszyła mnie i to nawet bardzo.
-Wiesz niby nie wiadomo kto go tak załatwił, ale...-urwała i chyba czekała aż się domyślę. Zaczęłam się zastanawiać i łączyć fakty. Dzień kiedy spotkałam go w centrum handlowym, kiedy mnie uderzył i na parkingu próbował wciągnąć do swojego auta, potem o mały włos nie spowodowałam wypadku. Wróciłam do domu i Michael zmusił mnie, żebym powiedziała mu co się stało i powiedziałam. Obiecał, że nigdy więcej nie pozwoli by on mnie skrzywdził i zniknął wtedy prawie na całą noc...Pamiętam to wszystko jak dziś.
-Vicki...
-Jackson!- poczułam jak puszczają mi nerwy.- To na pewno on! Nigdy nie chciał mi powiedzieć jak załatwił sprawę z Sebastianem i gdzie zniknął na całą noc!- wstałam zdenerwowana, Nina się nie odzywała czym tylko potwierdziła moje domysły. Jakie domysły zresztą, to jest logiczne! Rozumiem, że był wkurzony, że nie chciał żeby coś mi się jeszcze stało, rozumiem to wszystko, ale żeby doprowadzać do takiego stanu drugiego człowieka?! To jest chore, on ma poważne problemy ze sobą i agresją.
-Boże co za palant...Przecież on może iść za to do więzienia! A na koniec dojdzie to do mediów, a on skończy w sądzie z wyrokiem! Czy on jest do cholery nie poważy?!- no chyba nie wytrzymam zaraz.
-Vicki uspokój się, za bardzo się tym przejmujesz.- spojrzałam na nią niedowierzająco.
-Ja się za bardzo przejmuje? On go prawie zabił! A Ty jakbyś zareagowała? Oooo nie ja mu zaraz pokaże, wygarnę mu przysięgam.- zaczęłam pakować swoje rzeczy do torby.
-Victoria gdzie Ty się wybierasz?
-Do tego idioty!
-Boże nie potrzebnie Ci o tym mówiłam...- załapała się za głowę.
-Właśnie bardzo dobrze, że mi powiedziałaś, dziękuję Ci. A teraz idę, odezwę się później.- i wyszłam z biura. Postanowiłam jeszcze tylko zajść na chwilę do Sydney.
-Powiedz szefowi, że musiałam pilnie wyjść. Sprawy prywatne, powinien zrozumieć...A i nie będzie już mnie dzisiaj. Dzięki, pa.- odeszłam nim zdążyła mi cokolwiek odpowiedzieć. Byłam wkurzona i nie chciałam tracić czasu. Ruszyłam z piskiem opon w wiadomym kierunku. Miałam tak naprawdę teraz gdzieś czy będzie chciał się ze mną widzieć czy nie, wygarnę mu tak czy inaczej. To co on robi...przechodzi ludzkie pojęcie.
Kiedy dotarłam już na miejsce, mocno zdziwiłam się kiedy zobaczyłam auto Slash'a, trudno najwyżej będzie świadkiem. Zaparkowałam samochód pod samym domem. Szybko dostałam się do środka. Powolnym krokiem udałam się na piętro, postanowiłam pójść najpierw do jego gabinetu, ale kiedy usłyszałam muzykę zmieniłam kierunek do pokoju nagraniowego. Weszłam bez pukania i żadnego wahania. Przez pierwszą chwilę Michael ani Slash mnie nie zauważyli. Ale kiedy moje i jego spojrzenie w końcu się spotkało...zdziwił się i to bardzo.
Od razu wyłączył muzykę, ściągnął słuchawki i razem z Hudson'em wyszli z tego małego, ciasnego pomieszczenia, przez które widzieli mnie tylko przez odgrodzoną szybę.
-Slash zostaw nas na chwilę.- zwrócił się do przyjaciela, ale ten nie reagował. Ja stałam oparta ścianę i czekałam.
-Ej no, ja też chcę się pobawić. Może jakiś trójkącik?- puścił oczko, nie mogłam się nie odezwać.
-Wypad!- powiedziałam to równocześnie z Michaelem...zmierzyliśmy się wzrokiem.
-Już dobra dobra, co się kurwa drzecie? Ja nie wiem co wy wszyscy tacy pospinani, seksu Wam brakuje czy jak?- wywróciłam oczami, nie mogłam już słuchać jego durnej gadki.
-Przyjdę za pięć minut i macie być ubrani.- pomachał mi palcem przed oczami i wyszedł. Pajac.
I co teraz? No właśnie...Moja odwaga malała coraz bardziej. Nie wiedziałam co powiedzieć i jak w ogóle zacząć, miałam się tak na niego wydrzeć? Czy raczej...rzucić mu się w ramiona i krzyczeć jaką to jestem idiotką...Przez ten czas kiedy myślałam co powinnam powiedzieć, on świdrował mnie wzrokiem dlatego nie byłam w stanie się na niego spojrzeć. W końcu jednak odważyłam się to zrobić.
-Możesz mi wytłumaczyć dlaczego Sebastian jest w szpitalu?- starałam się brzmieć dość...stanowczo i poważnie. A co on zrobił? Zaśmiał się i to z jaką kpiną...Chyba spodziewał się po mojej wizycie zupełnie czego innego, no cóż...
-Powiedziałam coś śmiesznego?- już samym swoim zachowaniem wytrącił mnie z równowagi.
-Bardzooo.- oparł się o konsolę i uśmiechnął się do mnie. Jackson nie prowokuj...
-Dlaczego to zrobiłeś?!- nie wytrzymałam i podeszłam do niego, prawie stykaliśmy się nosami.
-Nie ja, tylko moi ludzie.- zaznaczył i to z jaką dumą.
-Och...to Ty już masz ludzi od takich rzeczy? No brawo.- zaklaskałam.
-A co, aż tak bardzo Ci go żal?
-Nie, jak dla mnie on mógłby nawet zdechnąć, wiesz? Ale chodzi mi tylko i wyłącznie o Ciebie kretynie.- podniósł wysoko brwi- Nie pomyślałeś oczywiście o tym, że możesz mieć przez to poważne problemy co nie? Nie potrafisz zrozumieć, że on może Cię wsadzić do więzienia za takie coś? Może Cię do cholery zniszczyć! Jak tylko odzyska świadomość i sobie przypomni kto go tak załatwił! Ale oczywiście nieee, przecież Ty musisz zrobić po swojemu! Zawsze taki byłeś, tylko szkoda, że myśląc o sobie zapomniałeś pomyśleć o mnie, czy chciałabym Cię oglądać za...ałaaa...-w tym momencie poczułam silny ból przeszywający mnie na wylot, w podbrzuszu. Zgięłam się w pół, a Michael zareagował natychmiast. 
-Vicki co Ci jest?- spytał przerażony. Przytrzymał mnie jakby bał się, że zaraz upadnę. Poczułam kolejny skurcz, a jedyne co potem pamiętam to to, że odleciałam i jego przestraszony głos...

********** 
 
Wszedłem do sypialni i zamknąłem za sobą cicho drzwi.
-I jak doktorze?- spytałem mojego osobistego lekarza siadając na brzegu łóżka. Jess położyła dłoń na moim ramieniu dla otuchy, widziała że się martwię.
-Jest wszystko w porządku Michael, nie musisz się denerwować. Twoja dziewczyna...-już raczej nie moja..- tylko zemdlała, dokładnego powodu nie jestem w stanie określić, może to być stres, przemęczenie lub za mało dostarczanych posiłków organizmowi. Musiałbym z nią porozmawiać i dokładniej zbadać, ale nie ma sensu jej teraz budzić, powinna odpocząć. Sytuacja jest opanowana więc nie widzę potrzeby podania żadnych leków.
-Ale jest pan pewien? Zanim zemdlała zauważyłem, że boli ją chyba brzuch, bo się za niego trzymała.
-Ból również może być powodem omdlenia. Posłuchaj, jeśli coś by się jeszcze działo, pojawiły się jakieś wymioty, zawroty, bóle głowy bądź brzucha koniecznie musicie jechać do szpitala. Nawet jeśli nic się takiego nie wydarzy i tak radziłbym zwykłe badania kontrolne. Takich rzeczy nie wolno bagatelizować. No, więc ja będę się już zbierał. W razie czego dzwoń do mnie.- chwycił swoją walizkę i wstał.
-Odprowadzę Pana.- zaoferowała się Jessica za co byłem jej wdzięczny, bo chciałem teraz zostać tylko z Victorią.
-Do widzenia i dziękuję.- uścisnąłem doktorowi dłoń.
-Trzymaj się Michael.- uśmiechnął się do mnie i chwilę potem zostałem sam, a raczej z "moją" dziewczyną, która wyglądała jakby miała zaraz umrzeć...Była bardzo blada. Westchnąłem i przysunąłem się jej bliżej, złapałem ją delikatnie za rękę.
Wystraszyła mnie na śmierć...kiedy zemdlała naprawdę nie wiedziałem co mam robić, postawiłem cały dom na nogach. Całe szczęście doktor Morris przyjechał dzisiaj do mnie z wizytą więc nie musiałem wzywać pogotowia. Choć byłem tak przerażony, że nie wiem czy byłbym w stanie to zrobić. Cały trzęsłem się z nerwów i tylko krzyczałem na wszystkich...Doktor bardzo szybko się nią zajął, gdyby nie on...nie wiem co bym zrobił. Niby już jest dobrze, sam tak powiedział, ale ja dalej się martwię. Victoria wygląda bardzo źle, do tego jest wychudzona. Nie widziałem jej prawie miesiąc, już wcześniej zdawało mi się, że schudła, ale teraz? Jak mogła się doprowadzić do takiego stanu?
To chyba raczej Ty doprowadziłeś ją do takiego stanu – odezwał się jakiś głos w mojej głowie. Byłem zły. Na siebie i na nią.
-Dlaczego Ty mi to robisz? Dlaczego każesz mi tak cierpieć? Za co? Wiem, że jestem najtrudniejszym człowiekiem chodzącym po tej Ziemi, ale chciałem mieć tylko kobietę u swojego boku, którą kocham nad życie. Nic więcej...Chciałem Twojej miłości, ale może to jednak nie było nam pisane...Może tak właśnie miało być. Mimo wszystko nie chcę Cię stracić na zawsze i nigdy nie przestanę Cię kochać.- postanowiłem zakończyć ten mój bezsensowny monolog...przecież i tak mnie nie słyszy. Zacząłem spacerować wzrokiem po całej jej twarzy, kiedy spała była taka spokojna i piękna. Nie mogłem przestać się jej przyglądać. Dobrze, że spała, bo pewnie już by mnie za to opieprzyła. Zaśmiałem się pod nosem. Wysunąłem dłoń i kciukiem zacząłem kreślić niewidzialne linie na jej rumianym policzku, uwielbiałem dotyk jej skóry i nie mogłem sobie odmówić tej przyjemności, której od tak dawna nie zaznałem. Jakaś dziwna siła ciągnęła mnie do niej. Zjechałem wzrokiem w końcu na jej słodkie usta. Zagryzłem wargę, pokusa była silna. Nie mogłem tego zrobić, ale bardzo chciałem... Po pewnej chwili moje serce wygrało walkę z rozumem. Cały czas, nie odrywając wzroku od jej ust przysuwałem się coraz bliżej mojego celu. Przymknąłem powieki i pozwoliłam rozkoszować się tą chwilą. Trwała ona bardzo krótko, ale dla mnie to była wieczność. Kiedy poczułem, że lekko drgnęła oderwałem się od niej przerażony. Kilka sekund potem patrzyła na mnie zdezorientowana. Odetchnąłem z ulgą, że niczego nie poczuła...przynajmniej miałem taką nadzieję.
-Michael? Jezu co ja tu robię?- zmrużyła oczy rozglądając się po sypialni, chciała się podnieść, ale powstrzymałem ją gestem ręki.
-Leż, musisz odpoczywać.
-Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
-Zemdlałaś kiedy...- spuściłem wzrok.
-Się kłóciliśmy.- dokończyła za mnie- Czyli w sumie nic nowego.- odwróciła głowę w stronę okna. Nie wiedziałem co powiedzieć, żeby jeszcze bardziej nie pogorszyć sytuacji między nami więc siedziałem cicho. Chociaż...czy ją da się jeszcze bardziej pogorszyć? Zauważyłem, że Victoria próbuje się podnieść, a raczej wstać z łóżka.
-Co Ty robisz? Nie wolno Ci chodzić, bo jesteś osłabiona.
-Ta? A kto tak powiedział? Bo ja jakoś czuję się wyśmienicie.- warknęła. Wstała nagle i lekko się zachwiała, od razu znalazłem się przy niej i złapałem ją w pasie. Zastygliśmy w bezruchu. Po prostu czułem się jak w filmie. Zwykle na takiej scenie bohaterowie się całują...ale w tym przypadku szanse na to były raczej nikłe.
Staliśmy bardzo blisko siebie. I jakoś żadne z nas nie było w stanie się odsunąć, ani wykonać jakiegokolwiek ruchu. Czułem wielką gulę w gardle. Dosłownie słyszałem jak Victoria nerwowo przełknęła ślinę, czuła to samo co ja...Oblizałem usta.
-Możesz mnie już puścić.- spojrzała szybko w dół byle nie w moje oczy.
-Co?- szepnąłem.
-Puść mnie!- teraz usłyszałem to dosadnie. Odsunąłem się zmieszany. Przetarłem wierzchem dłoni, lekko spocone czoło.
-Nie musisz być dla mnie wredna. I właśnie widzę jak czujesz się wyśmienicie.- powiedziałem kiedy złapała się za głowę i stanęła w bezruchu. Podałem jej rękę, którą po chwili zastanowienia chwyciła i pomogłem jej usiąść, a następnie ją położyłem. Już się nie opierała, tyle dobrego.
-Od razu mówię, że nie wypuszczę Cię stąd dopóki nie poczujesz się lepiej.
-Co?- spytała z kpiną. Ciągle była na mnie zła...Myślałem, że chociaż to jej już przeszło.
-Mówię chyba wyraźnie.
-Nie będziesz mi rozkazywać.- prychnęła.
-Ja Ci nie rozkazuję tylko mówię, eh...Był tutaj mój lekarz i obejrzał Cię.
-Po co? Nie życzę sobie...- przewróciłem oczami.
-A po to, że jak zemdlałaś chciałem dzwonić po karetkę, bo Twój puls był mało wyczuwalny? Może po to mhm?- wstałem wkurzony i podszedłem do okna.
-A może jeszcze dlatego, że się do cholery o Ciebie martwię? Nie wiem to jest takie dziwne? Nie mówię, że masz mi za to pokłony składać, ale...co byś zrobiła gdybyś zemdlała w domu i byłabyś zupełnie sama?- chyba dotarły do niej moje słowa, bo jej wyraz twarzy złagodniał.
-Przepraszam...- powiedziała w końcu spuszczając wzrok.
-Nie ważne.- powiedziałem próbując się uspokoić. Nie chciałem na nią krzyczeć, ale sam byłem zły. Wszystko mnie już denerwuje.
-Proszę Cię tylko żebyś została tutaj na kilka dni, aż będę mieć pewność, że czujesz się już lepiej. Proszę Cię tylko o to.- spojrzałem na nią.
-Dobrze tylko...nie mam tutaj żadnych swoich rzeczy.- przygryzła wargę.
-Masz...Nie zabrałaś wszystkiego kiedy...się wyprowadziłaś.- odchrząknąłem. Zapadła cisza. Tak chyba ta niezręczna. Nie chciałem przypominać sobie tamtych chwil, ale te wspomnienia bez mojej zgody nawiedziły mój umysł. Przed oczami miałem obraz jak Victoria upychała ciuchy do walizki...Potrząsnąłem głową.
-Poszukam Ci zaraz czegoś.- potarłem ręką kark próbując go jakoś rozmasować- Przyniosę Ci jeszcze coś do jedzenia i nie chcę słyszeć odmowy.- wyjątkowo nie zaprzeczała rzucając swoim standardowym tekstem „nie jestem głodna”, w rękach trzymała skrawek satynowej pościeli i bawiła się nim, wzrok miała wbity w dłonie. Uznałem to za zgodę albo po prostu nie chce rozmawiać. Ruszyłem w kierunku drzwi, ale zatrzymało mnie jej ciche wołanie:
-Michael?
-Tak?- odwróciłem się od razu.
-Dziękuję.- uśmiechnąłem się delikatnie. Pokiwałem głową i opuściłem sypialnię. Mały krok, ale za to w dobrym kierunku. Może nie wyznała mi miłości, ale...zawsze to coś. Udałem się do swojego pokoju a następnie garderoby, skąd wziąłem spodnie i zwykłą koszulkę. Tak wiem...to chore, że trzymam jej ciuchy w swojej szafie. A jeszcze bardziej chore jest to, że potrafię z nimi spać. No cóż...Każdy ma jakieś fetysze - tak próbowałem pocieszyć sam siebie, że niby nie jest ze mną jeszcze tak źle. Ale kogo ja chciałem oszukać? Do usranej śmierci będę przytulał się do jej bluzek, żeby choć na chwilę poczuć jej zapach i obecność. Chyba, że to się w końcu skończy, a na to są małe szanse.
Postanowiłem więcej nie użalać się nad sobą i w podskokach ruszyłem do kuchni.
-Jess jesteś tutaj?- spytałem rozglądając się po pomieszczeniu. Niestety nie było jej nigdzie, ale za to poczułem piękne zapachy. Podszedłem do kuchenki i zauważyłem garnek z rosołem. Tak, Jessica wiedziała, że uwielbiam polską kuchnię. Nalałem całą miskę zupy i postawiłem ją na dużej tacy. Ubrania przewiesiłem sobie przez ramię, a tacę chwyciłem w obie dłonie. Miałem tylko nadzieję, że po drodze na trzecie piętro nie zaliczę gleby. Jezu kto kazał tutaj wybudować tyle pięter? Kiedy zdałem sobie sprawę jakie pytanie właśnie sobie zadałem miałem ochotę walnąć się w czoło i zapewne tak bym zrobił, gdyby tylko nie to, że miałem zajęte ręce.
Bez tragicznego wypadku udało mi się dojść w końcu do sypialni, gdzie leżała Victoria. Kiedy znalazłem się już w środku, zacząłem gorączkowo wszędzie się rozglądać, bo nie było jej w łóżku.
-Cholera.- położyłem zupę na komodzie, a ubrania na materacu. Szybko wyjąłem telefon z kieszeni spodni i wykręciłem numer.
-George kurwa czy ja wyraziłem się niejasno?! Jak to o co mi chodzi?...- w tym momencie usłyszałem skrzypnięcie drzwi za sobą, odwróciłem się natychmiast. Z łazienki wyszła wystraszona Victoria.
-Coś się stało? Dlaczego krzyczałeś?- po prostu kamień spadł mi a serca kiedy ją zobaczyłem...Nie maiłem już telefonu przy uchu, ale krzyki ochroniarza sprowadziły mnie na ziemię.
-Nie drzyj się.- powiedziałem do słuchawki.- Już nic...fałszywy alarm.- i rozłączyłem się.
-Myślałem, że Ty...- zacząłem machać ręką.
-Uciekłam?- podniosła jedną brew do góry.
-Ta...
-Wiesz, nawet jeśli bym chciała to zbytnio nie mam siły, a w całym domu są Twoi ludzie więc i tak by mi się nie udało.- to mnie nieco uspokoiło. Widziałem jak się uśmiecha pod nosem, no tak pajaca to umiem z siebie zrobić, nie ma co. Minęła mnie i usiadła na łóżku, przykrywając się lekko kołdrą.
-Przyniosłem Ci zupę a tu masz ubrania, mam nadzieję że mogą być.- powiedziałem chcąc jakoś zmienić temat.
-Tak, w końcu są moje i jeszcze raz dziękuję.- poprawiła sobie poduszkę.- Powiedz mi...dużo masz jeszcze moich rzeczy? Bo jeśli tak to chciałabym je zabrać.
Musiałem aż usiąść...Teraz po niej nie zostanie mi już kompletnie nic. Przez dłużą chwilę się nie odzywałem.
-Michael wszystko okej?- dotknęła mojej ręki, nieźle musiałem się zawiesić... Spojrzałem na jej dłoń, a potem na nią i w tym momencie cofnęła rękę jakby bała się, że zrobiła coś złego. A wcale tak nie było.
-Eghem...Jasne, przyniosę Ci tutaj potem wszystkie rzeczy.- położyłem jej tacę z zupą na kolanach.
-Jedz, bo wystygnie.- wstałem z zamiarem wyjścia.
-Zostań ze mną.- poprosiła.
-Skoro chcesz...- usiadłem z powrotem.
-Chcę.- uśmiechnąłem się na te słowa.
-Co to za zupa? Pięknie pachnie.
-Rosół.
-Ro...co?- zaczęła się śmiać, a ja z nią.
-Ro-sół.- próbowałem jej to jakoś podzielić na sylaby.
-Niech zgadnę...To polska potrawa?
-Tak.- wyszczerzyłem się.
-Słychać.- powiedziała z uśmiechem i zabrała się za jedzenie. Patrzyłem się na nią cały czas, nie mogłem oderwać wzroku. Chyba to w końcu zauważyła, bo kaszlnęła znacząco.
-Michael...krępujesz mnie.
-Przepraszam.- wyprostowałem się i spuściłem wzrok dając jej w spokoju zjeść. W tym czasie zacząłem bawić się moją bransoletką na nadgarstku. Siedzieliśmy w ciszy, ale niedługo. Nagle zadzwonił mój telefon, wyciągnąłem go z kieszeni i odebrałem.
-I jak tam?- usłyszałem głos przyjaciela.
-Zależy o co pytasz Slash...
-No kurwa jak to o co pytam, o Twoją królową nie.
-Po pierwsze...- chciałem powiedzieć „nie moją” ale z tego względu, że ten dureń nie mówił tylko darł się przez telefon Vicki na pewno wszystko słyszała.
-Już wszystko w porządku.
-Ale jesteście w szpitalu czy jak?
-Nie, jesteśmy u mnie.
-No to jak Pani Jackson żyje i nic jej nie jest, to zaraz przyjadę i dokończymy nagrywanie nie?- Victoria się na mnie spojrzała, miałem ochotę zabić go za te durne teksty.
-To gdzie Ty teraz jesteś?
-Pojechałem po fajki do sklepu.- wywróciłem oczami.- Bo przecież u Ciebie nikt nie pali i musiałem zapierdalać specjalnie 30 kilosów do byle jakiego sklepu, po kilka głupich fajek. Bo na tej Twojej pipidówie nawet monopolowego nie ma.- powiedział jakby miał do mnie pretensje.
-Trzeba było to już dawno rzucić to teraz nie miałbyś problemu.- stwierdziłem spokojnie.
-Jackson Ty i te Twoje pierdolamento. Nigdy się nie zmienisz. Dobra będę zaraz w Neverlandzie.
-Okej.- rozłączyłem się i odłożyłem telefon.
-Slash Cię pozdrawia.-uśmiechnąłem się głupio.
-Taaa słyszałam. Dzięki, powiedz Jess, że była pyszna.- uśmiechnęła się, a ja zabrałem od niej pusty talerz.
-Wiesz...- zacząłem.
-Tak wiem, słyszałam, idź. Nie musisz tutaj cały czas ze mną siedzieć.- zdziwiłem się, naprawdę jej nie rozumiałem. Najpierw pokazuje, że jej zależy, a potem robi się obojętna, albo udaje. I weź tu człowieku zrozum kobiety, są jedną wielką zagadką. Nigdy nie wiadomo tak naprawdę o co im chodzi. Westchnąłem.
-Dobrze, jeśli będziesz czegoś potrzebować to będę w pokoju nagraniowym, na dole jest Jess. Gdybyś się nudziła na półce są książki i filmy. Jeśli czegoś by Ci brakowało w łazience możesz iść do mojej sypialni i wziąć co chcesz...A i jeśli chciałabyś wyjść na świeże powietrze to wolałbym...- przerwała mi gestem ręki.
-Michael nie musisz mi tego wszystkiego mówić, ja to wszystko wiem. Bez obaw znam ten dom jak własną kieszeń.- no tak...
-No dobrze, ale jakby coś się...
-Będę krzyczeć na cały dom.- zaśmiała się. Mi nie było do śmiechu, martwiłem się. Była teraz obok mnie, miałem ją dla siebie, wręcz na wyciągnięcie ręki. Chciałem zadbać o wszystko, a przede wszystkim o to, aby czuła się tutaj dobrze i została ze mną jak najdłużej...
-No to idę. Zajrzę do Ciebie potem.
-Dobrze.- uśmiechnęła się i wzięła do ręki swój telefon. Zanim wyszedłem z sypialni spojrzałem w jej stronę ostatni raz, jakbym już tęsknił. To głupie, wiem. Cicho zamknąłem drzwi i udałem się piętro niżej. Kiedy wszedłem do dźwiękoszczelnego pomieszczenia, Saul już na mnie czekał. Próbował mnie wypytać o szczegóły związane z omdlęciem Victorii, ale zbyłem go szybko. Nie musi wszystkiego wiedzieć. Zabraliśmy się w końcu do pracy. To, że nie mogłem się kompletnie skupić nie było niczym zaskakującym. Znowu myślałem o NIEJ. Nawet Slash stwierdził, że coś ze mną nie tak, nie trzeba być dźwiękowcem, żeby zauważyć, że śpiewanie dzisiejszego dnia zdecydowanie mi nie szło. Ale nie odpuściłem, ćwiczyliśmy bardzo długo. Musiałem przygotować porządne demo do piosenki „Give in to me”. Wszystko musiało być perfekcyjne, a denerwowało mnie, że pomimo moich starań wcale takie nie było.
 
-Misiek wiesz co? Ja bym radził koniec na dzisiaj, bo z tego wyjdzie jakieś gówno, a nie hit.- Slash zawsze był typem człowieka, który szybko odpuszczał, za szybko. Wierzyłem, że po wielu próbach w końcu nam się uda, a raczej mi, bo jego gra na gitarze była jak zawsze świetna. On w tym wszystkim miał łatwiejszą rolę do odegrania. Ja śpiewając musiałem być skupiony i oddać emocje, które towarzyszyły piosence, a nie aktualnym stanie mojej duszy. Gdy śpiewałem o miłości to nie mogłem śpiewać jakbym chciał kogoś zabić, tak to właśnie wygląda. W mojej głowie kłębiło się wiele myśli, czułem wiele emocji, górę brały jednak te negatywne. Byłem przygnębiony, chociaż próbowałem to ukryć. Powinienem śpiewać z czystym umysłem, zapomnieć o wszystkim i zając się tworzeniem piosenki, ale czasami same chęci nie wystarczą.
-Daj spokój, zagramy jeszcze max pięć razy i wyjdzie idealnie.- zaciągnął się papierosem.
-Kurwa ile?!- wstał z krzesła.- Co Ty tu chcesz do nocy siedzieć? Nagrywamy już pięć godzin. Pojebało Cię do reszty?
-Nie, chcę po prostu skończyć to już dzisiaj. Ile chcesz nagrywać to demo? Miesiąc?
-No kurwa sorry, ale to nie ja mam problem tylko Ty.
-W sensie?- założyłem ręce na biodra.
-W takim sensie, że zachowujesz się jakbyś pierwszy raz mikrofon do ręki dostał.
-Przesadzasz. Po prostu mam gorszy dzień.
-Ta, gorszy dzień odkąd Twoja Królowa zabrała manatki i kopnęła Cię w dupę.
-Nie wiesz jak było.- zirytowałem się. Wchodził w strefę, w którą nie powinien był wchodzić. Dobrze wiedział, że dla mnie to drażliwy temat.
-Wszyscy wiedzą jak było tyle Ci powiem. Gramy czy co? Bo ja dzisiaj jeszcze mam zamiar iść na imprezę.- wieczny student się znalazł. Nie odezwałem się już, tylko założyłem słuchawki na uszy.


Znaczyło to, że zaczynamy kolejną próbę. „Give in to me” to piosenka, którą napisałem po rozstaniu z Victorią. Chciałem wtedy wyrzucić wszystkie negatywne emocje, które zagnieździły się w mojej głowie. Mówiąc w prost chciałem się wyżyć. Przez słowa, można by zrozumieć, że o wszystko obwiniam Victorię, ale wcale tak nie jest. Po prostu wtedy wszystko wyglądało zupełnie inaczej...Włączyłem muzykę, zamknąłem oczy, a z moich ust zaczęły wydobywać się słowa:

Ona zawsze znosi to z kamiennym sercem
Bo wszystko, co robi, to zrzucanie tego z powrotem na mnie
Spędziłem całe życie na szukaniu kogoś

Nie próbuj mnie zrozumieć
Po prostu rób to, co ci każę

Miłość to uczucie
Daj mi to, kiedy tego chcę
Bo płonę
Ugaś me pragnienie

Daj mi to, kiedy tego chcę
Mów do mnie, kobieto
Ulegnij mi
Ulegnij mi

Zawsze wiedziałaś jak doprowadzić mnie do płaczu
A ja nigdy nie pytałem cię dlaczego
Wygląda na to, że kręci cię krzywdzenie mnie

Nie próbuj mnie zrozumieć
Bo twoje słowa nie wystarczą
Miłość to uczucie
Ugaś me pragnienie
Daj mi to, kiedy tego chcę
Unosząc mnie wyżej

Miłość to kobieta
Nie chce tego słuchać
Ulegnij mi
Ulegnij mi

Ty i twoi przyjaciele śmialiście się ze mnie w mieście
Ale jest... Dobrze
Tak, jest... Dobrze

Nie będziesz się śmiać, dziewczyno, gdy nie będzie mnie w pobliżu
Będzie ze mną... Dobrze
I ja... Nigdy nie znajdę
Muszę... Spokoju umysłu
Och

Nie próbuj do mnie mówić
Bo twoje słowa nie wystarczą

Miłość to uczucie
Ugaś me pragnienie
Daj mi to, kiedy tego chcę
Unosząc mnie wyżej

Mów do mnie, kobieto
Miłość to uczucie
Ulegnij mi
Ulegnij mi

Och

Miłość to uczucie
Nie chce tego słyszeć
Ugaś me pragnienie
Unosząc mnie wyżej
Powiedz to kaznodziei
Zaspokój uczucie
Ulegnij mi
Ulegnij mi
Ulegnij mi

Przeżywałem tą piosenkę, każdy wers, każde słowo. Śpiewałem z bólem, który nadal gościł w moim sercu, ale też i z miłością, która nie wygasła i nadzieją, która pozostała. Nadszedł moment na solówkę Slasha, ale ja nie przestawałem, ciągle śpiewałem te same słowa: „Give in to me”. Moje usta nie zamykały się nawet na moment, cały czas wydobywał się z nich jakiś dźwięk. Nadszedł koniec piosenki, wyszeptałem ostatnie: „Give in to the feeling” i zacisnąłem szczękę, żeby nie wybuchnąć. Po kilku sekundach otworzyłem oczy, które były już mokre i spojrzałem na przyjaciela. Pierwszy raz w jego spojrzeniu dostrzegłem zrozumienie. Nie musiałem mu nic mówić, on wiedział. Podszedł do mnie i po prostu mnie uściskał, dając tym ogromne wsparcie.
-Mamy to Mike, mamy.- poklepał mnie po plecach.- Będzie dobrze, zobaczysz.
Czy rzeczywiście, będzie? Teraz nie mogłem tego stwierdzić, ale wkrótce miałem przekonać się na własnej skórze. 
 
*********** 

No i jak wrażenia? :D Powiem Wam szczerze, że ja mam mieszane uczucia co do tego rozdziału, bo tak: podoba mi się początek i koniec, a środek tak nie za bardzo XDD Ale z tego względu, że musieliście się trochę naczekać, aż łaskawie wstawię to o to „dzieło” nie chciałam już przedłużać i „ulepszać”, bo i tak lepiej bym już chyba tego nie napisała XD Dałam fragment Give in to me wyjątkowo po polsku, bo sobie tak pomyślałam...Jak mi wejdzie tutaj jakiś NIEFAN Michaela to nie będzie wiedział o co chodzi xD A zresztą osobiście ja wolę czytać po polsku niż po angielsku, nie wiem jak Wy xD
Od razu mówię, że nie wiem kiedy pojawi się następna część, trudno mi to stwierdzić, ale postaram się sprężyć naprawdę. Udało mi się napisać przyzwoitej długości rozdział więc liczę na takie same komy! :D Przy okazji chciałabym podziękować Wam, czytelnikom za te wszystkie miłe komentarze, które naprawdę podnoszą mnie na duchu :) Dzięki Wam to opowiadanie istnieje, pamiętajcie :*
Pozdrawiam <3