Witam serdecznie! ♥
Oto
przybywam do Was z kolejnym rozdziałem :D Ah jestem tak ciekawa
jakie będą Wasze reakcje po przeczytaniu xD Wgl to trudno mi było zacząć, zawsze mam problemy z początkiem jak coś pisze xD no ale jakoś to poszło :) Mam nadzieję, że rozdział przypadnie Wam do
gustu :) Osobiście jestem z niego nawet zadowolona.
Każdy
komentarz wywołuje u mnie uśmiech i chęć do dalszego pisania,
pamiętajcie :)
Zapraszam
♥
********
Milion
wiadomości. Milion telefonów. I dalej nic. Minął kolejny tydzień.
Pisałem, że kocham, że przepraszam, że się zmienię, że chcę
aby wróciła, że obiecała mnie nigdy nie opuścić. Nagrywałem
się na sekretarkę powtarzając ciągle to samo. Ale to nic nie
dało. Od kiedy wiedziałem, że Victoria mieszka teraz u Niny
jeździłem tam codziennie i za każdym razem równie szybko stamtąd
odjeżdżałem. Byłem rozżalony, wściekły, zdołowany i
kompletnie bezsilny. Byłem zły na to, że mnie olewa, że nie daje
sobie nic wytłumaczyć, a ja nie miałem już siły. Nie wiedziałem
co mam już zrobić, żeby mi wybaczyła. Czułem się w tej chwili
paskudnie. Mimo to postanowiłem odbyć swój codzienny rytuał.
Wykonałem pewien telefon i kazałem kupić bukiet różowych lilii.
To jej ulubione kwiaty. Od Niny dowiedziałem się, że je
zatrzymuje, nie wyrzuca ich. To chyba dobry znak? Zresztą to tylko
kwiaty, są ładne więc ich nie wywala, w przeciwieństwie do mnie.
Dlaczego ona musi być taka uparta? Dlaczego nie da sobie nic
powiedzieć?
'Ty
nie jesteś lepszy, sam miałeś ją w dupie kiedy chciała Ci się
wytłumaczyć, to teraz spadaj' – powiedziała moja podświadomość.
Och zamknij się...
Ktoś
zapukał do sypialni, a potem wszedł do niej. Nawet nie spojrzałem
kto to, byłem tak pochłonięty myślami, że gdyby nie JEJ krzyk
to...
-Jackson
cholera!- aż podskoczyłem na tym łóżku. Podniosłem się do
pozycji siedzącej i spojrzałem wielkimi oczami na wkurzoną Jess,
która w jednej ręce miała chochlę a w drugiej ścierkę. Mam się
bać...?
-Ta
broń to an mnie?- próbowałem zażartować, ale chyba mi nie
wyszło.
-W
sumie o tym nie pomyślałam, ale to dobry pomysł.- opadłem na
poduszki ignorując ją.
-Mówiłam
do Ciebie chyba z dwadzieścia razy, głuchy jesteś?
-Najwidoczniej.-
odparłem patrząc w sufit.
-Wstawaj
w końcu z tego wyra.- warknęła i ściągnęła ze mnie kołdrę,
wręcz mi ją wyrwała.
-A
co jeśli byłbym nagi?- podniosłem jedną brew do góry. Wywróciła
oczami.
-Raczej
bym z zachwytu nie padła.- dowaliła mi.
-Po
co przyszłaś?- odezwałem się po chwili.
-A
po to żeby Cię stąd wyciągnąć. Ja nie wiem chyba powinnam
zażądać podwyżki, bo od pewnego czasu robię nie tylko za Twoją
gosposię, ale niańkę, sekretarkę, matkę, notes i budzik.-
wywróciłem oczami.
-Nie
rób tak gówniarzu!- wywaliłem na nią oczy. Pfff myśli, że jak
jest kilka lat starsza to może tak do mnie mówić?
-Jess
ja rozumiem, że brakuje Ci faceta, ale nie musisz z tego powodu
wyżywać się na mnie, naprawdę.- dogryzłem jej, otworzyła
szeroko buzię ze zdziwienia.
-Jak
ja Cię zaraz pizgnę w tą pustą makówkę to smak życia stracisz!
-Już
straciłem...- mruknąłem. Nie skomentowała tego, tylko odsłoniła
zasłony i cały pokój wypełniło rażące światło. Zasłoniłem
twarz. Boże, za jakie grzechy?
-Zaraz
będzie obiad, a Ty wstań w końcu bo odleżyn dostaniesz, a ja Cię
masować nie będę. Poza tym Tom przyjechał i czeka na dole,
powiedział, że jak sam do niego nie przyjdziesz to Cię przytarga
za te kręcone kudły.
-Czego
on chce?
-Nie
wiem, powiedział, że ma jakąś ważną sprawę. Ruszaj się.- i
wyszła. Jęknąłem chowając twarz w poduszkę. Taa ważną sprawę,
ostatnio też miał do mnie sprawę. Dostałem zaproszenie na Galę
rozdania Oscarów i oczywiście miałem to w dupie. Ale Tom mnie
wręcz zmusił, żebym tam poszedł. Byłem wściekły jak cholera.
Wyglądałem jak półtora nieszczęścia i tak miałem wyjść do
ludzi? Nie miałem ochoty na jakieś durne szopki i sztuczne
uśmiechy. Nawet wymyśliłem, żeby pojechał tam mój sobowtór.
Śpiewać ani tańczyć nie musiałem więc nikt by się nawet nie
zorientował, ale nieee to musiałem być ja we własnej osobie.
Pamiętam, że byłem tak zły, że zacząłem nawet gadać o
rzuceniu kariery, myślałem że Tom to mnie tam chyba rozszarpie.
-Ocipiałeś
do reszty?- spytał wtedy.
-Nie,
mówię jak najbardziej poważnie. Ciągle wszyscy mi mówią co mam
robić. A ja mam tego dosyć rozumiesz?! Ileż można?!- chodziłem
po całym pomieszczeniu- Dobrze wiesz, że nie mam teraz siły i
potrzebuje czasu. Victoria ode mnie odeszła, a ja mam udawać, że
jest fajnie?
-Dokładnie
tak.- ręce mi opadły- Michael przesadzasz wiesz? Ja rozumiem, że
masz tam jakieś swoje sprawy, ale co to za problem iść, pozować
do zdjęć i walnąć kilka tych Twoich Hollywoodzkich uśmiechów?
Pokręcisz się tam trochę i po kilku godzinach możesz się zwijać
do domu.
-ALE
JA NIE MAM OCHOTY.- po raz kolejny powtórzyłem.
Żadne
moje krzyki nic nie pomogły. Po prostu musiałem. Co chwilę tylko
słyszałem „musisz to, musisz tamto” , „powinieneś zrobić
tak, a nie inaczej”. To moje życie, a czuję się jak marionetka w
rękach innych. Nie miałem już siły się z nim kłócić więc w
końcu odpuściłem i pojechałem tam. Ale uśmiechać się i udawać,
że wszystko jest cacy nie miałem zamiaru. Gdyby tego było jeszcze
mało, na miejscu spotkałem moją BYŁĄ DZIEWCZYNĘ. Kiedy ją
zobaczyłem prosiłem Boga, żeby w tym momencie walnął we mnie
piorun. Niestety nic takiego się nie stało.
Kiedy
tylko Madonna mnie zobaczyła wydarła się na cały korytarz tym
swoim przesłodzonym głosikiem.
-Mike
kochanie!- dla lepszego efektu jeszcze zapiszczała, aż mi się
rzygać zachciało. Wszyscy ludzie na nas spojrzeli, próbowałem się
uśmiechnąć, ale chyba wyszedł mi jakiś grymas. Zmierzyłem ją
wzrokiem, oczywiście kilo tapety na ryju i cycki na wierzchu, nic
nowego prychnąłem w duchu. Ktoś by powiedział, że wyglądała
jak milion dolarów, jej suknia była biała i długa aż do ziemi,
zdobiona zapewne najdroższymi kryształami. Ale dla mnie to ona nie
wyglądała jak przysłowiowe 'milion dolarów' tylko jak coś
zepsutego i owiniętego w ładny papierek. Zauważyłem nawet, że
jej strój pasuje do mojego, również miałem białą marynarkę
wysadzaną diamentami i tego samego koloru koszulę, do tego skórzane
czarne spodnie i złoty pas. Nim się spostrzegłem ona wisiała mi
już na szyi. Fotoreporterzy się do nas dopadli.
Zajebiście....pomyślałem. Będą mieli z nas używanie nie ma co.
W środku aż kipiałem ze złości, ale nie dawałem po sobie tego
poznać. Paparazzi robili nam zdjęcia, a ta wiedźma ciągle się do
mnie lepiła jak jakaś pijawka. Potem przez cały wieczór nie
mogłem się od niej odpędzić. Próbowała wszystkiego, nawet
zaciągnąć mnie do kibla. Serio? Pomyślałem wtedy, aż mi się
jej żal zrobiło. W końcu już tak się wkurzyłem, że
powiedziałem jej:
-Jak
się ode mnie w końcu nie odwalisz to oskarżę Cię o napastowanie
i molestowanie rozumiesz? A potem pójdę do byle jakiego brukowca
i zrobię z Ciebie ostatnią dziwkę, chcesz tego?- uważnie mi się
przyglądała- Chociaż w przeciwieństwie do Ciebie ja nie będę
kłamać.- zdziwiła się i to bardzo, chociaż nie dawała po sobie
tego poznać, ale ja znałem ją dobrze. Ogólnie nigdy nie
odezwałbym się w ten sposób do żadnej kobiety, ale jej ta zasada
już dawno nie obowiązywała. Nie działały na mnie już jej
słodkie słówka, dotyk i widok jej pół nagiego ciała. Po prostu
nie czułem do niej już nic, a tym bardziej pożądania. Nawet nie
czekałem na jej reakcję, wyszedłem od razu zostawiając ją samą na
pustym korytarzu. Pożegnałem się z kilkoma osobami i opuściłem
galę niezauważony przez dziennikarzy.
Ponoć
ludzie już gadają, że do siebie wróciliśmy, a nigdy w życiu!
Choćby mi groziła śmiercią, nie wrócę do niej. Jak to się mówi
„nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki”. A w
jej rzece to ja i tak już za długo siedziałem.
Wkładając
na siebie koszulkę zastanawiałem się czego może chcieć ode mnie
Tom. Jeśli myśli, że znowu pójdę na jakąś galę, bankiet albo
inne gówno to jest w ogromnym błędzie. Ogarnąłem się w końcu i
zszedłem na dół. W salonie zastałem swojego menadżera, który
oglądał telewizję i popijał kawę.
-Cześć.-
przywitałem się z nim, po czym usiadłem w fotelu naprzeciwko
niego. Spojrzał na mnie, ale raczej to jego spojrzenie do
przyjacielskich nie należało, westchnąłem czekając na jakąś
reakcje z jego strony.
-Od
dwóch tygodni nie było Cię w studiu.- wywróciłem oczami, już
wiedziałem czego będzie dotyczyć ta rozmowa.
-I
co w związku z tym?- mruknąłem podpierając się na ręce.
-Michael
nie denerwuj mnie nawet. Jak możesz być tak obojętny? To Twoja
praca. Zapomniałeś kim jesteś?
-Niestety
nadal pamiętam, nikt nie pozwala mi jakoś o tym zapomnieć nawet na
pięć minut.- westchnął, wyłączył telewizor i znowu spojrzał
na mnie.
-Wszyscy
wiemy co Cię spotkało, rozumiem, że jest Ci trudno bo Victoria Cię
zostawiła.- te słowa bardzo bolały- Ale to nie jest powód, żebyś
przez to zaprzepaścił swoją karierę, bo do tego właśnie
dążysz.- nie odzywałem się, jedynie analizowałem jego słowa.
-Wiem,
że Ci trudno po tym wszystkim...- przerwałem mu.
-Nic
nie wiesz.- pokręciłem głową.
-Może
mogę coś dla Ciebie zrobić?
-Tak,
nie wysyłaj mnie więcej na żadne gale. Wiesz co teraz ludzie
gadają?- zaśmiał się.
-Ciesz
się, że w ogóle jeszcze o Tobie gadają. Bo gdyby nie ta gala to
słuch by o Tobie zaginął, a na to nie możemy pozwolić.-
otworzyłem szerzej oczy.
-Ty
wiedziałeś, że ona tam będzie?- to było raczej stwierdzenie niż
pytanie.
-No
wiesz...- urwał chyba nie wiedząc jak się z tego wytłumaczyć.
-Tom
do cholery! Dlaczego mi nie powiedziałeś?!- automatycznie ciśnienie
mi się podniosło.
-Bo
byś tam nie pojechał. W ogóle to dramatyzujesz, trzeba było ją
kopnąć w dupę jak nikt nie widział i miałbyś spokój.
-Człowieku,
ona ciągle za mną łaziła. Myślałem, że mnie tam wzrokiem
przeleci!- zaczął się śmiać.
-Słuchaj,
czym Ty się przejmujesz? Im więcej mówią tym lepiej.
-To
Madonna wyznaje taką zasadę, gdzieś ma czy mówią o niej dobrze
czy źle, ważne żeby w ogóle coś mówili. Ale ja taki nie jestem,
mi na tym nie zależy. Uwierz naprawdę olewam to co wszyscy sądzą
na mój temat i że teraz gadają bzdury o mnie i niej, ale do jasnej
anielki mogłeś mnie przynajmniej ostrzec.- powiedziałem z pretensją.
-Daj
spokój, pogadają i przestaną. -machnął ręką, jak zwykle.
-Tak
na marginesie to Quincy u mnie wczoraj był. Nikt z wytwórni nie
może się z Tobą skontaktować, nikt nie ma prawa wstępu na Twoją
posiadłość. Twoi ochroniarze nawet mnie nie chcieli wpuścić.
Możesz mi powiedzieć dlaczego?
-Bo
nie mam ochoty się z nikim widzieć ani gadać?- miałem już dość
i najchętniej bym go stąd wyprosił. Tylko niestety pracą nie
mogłem się wymigać...
-Jutro
widzę Cię o 7 rano w studiu, to już nie są żarty.- powiedział
stanowczym głosem.
-O
7 rano przewracam się drugi bok.- zacząłem oglądać swoje
paznokcie, chciałem zrobić wszystko by go wkurzyć i żeby już
sobie poszedł.
-Jeśli
nie przyjdziesz...załatwię Ci kontrakt na trasę.- wytrzeszczyłem
na niego oczy.
-Co?!
Jaka trasa?!- aż wstałem z tego fotela -Dopiero co ją miałem!
-Miałeś
oczywiście, ale nie zapominaj, że ją przerwałeś.
-I
co z tego? To moja sprawa, poza tym już wszystko dawno załatwiłem,
nie musieliśmy zapłacić żadnej kary.
-Nie
ważne, trasę trzeba w końcu skończyć.- pieprzył głupoty.
Niczego nie będę dokańczał, na pewno nie teraz.
-Obiad
gotowy, Tom zostaniesz?- do salonu weszła Jess.
-Nie,
Tom się bardzo spieszy i już wychodzi.- odpowiedziałem od razu nie
dając mu dojść do słowa. Spojrzałem na niego wkurzony. Moja
kucharka skakała tylko oczami na mnie to na niego.
-Tak
Michael ma rację, powinienem się już zbierać, może innym razem
Jessico.- rzucił mi krótkie spojrzenie, zabrał marynarkę i
wyszedł. Jess spojrzała na mnie pytająco.
-No
co?
-Nic.-
pokręciła tylko głową wzdychając i wróciła do kuchni.
Podszedłem do okna.
Poważnie
zacząłem zastanawiać się nad zmianą menadżera, a nawet
wytwórni. Może w ogóle powinienem wszystko zmienić? Wszyscy mi
tylko rozkazują i dyktują warunki, a tak naprawdę beze mnie są
nikim. Pójdę sobie do studia kiedy ja będę miał na to ochotę, a
nie Tom albo ktoś inny. Żeby sobie pośpiewać nie muszę nawet
wychylać głowy poza teren posiadłości. Mogę to robić tutaj i
nikt mi tego nie zabroni.
-Siemasz
Jackson!- usłyszałem za swoimi plecami. Odwróciłem się i
ujrzałem Slasha. O matko Boska, po co on tu przyszedł?
-Ta
siema.- mruknąłem i z powrotem odwróciłem się w stronę okna.-
Nie słyszałem, żebyś pukał albo coś.
-Bo
nie pukałem.- no tak, normalne- Pukać to ja wiesz co lubię nie?-
szturchnął mnie w bok szczerząc kły. Wywróciłem oczami, już
się zaczyna.
-Mhm
wiem, wiem.- ściągnął ten swój cylinder z łba i sięgnął po
paczkę fajek.
-Nawet
się nie waż.- ostrzegłem zanim zdążył włożyć papierosa do
ust, jednak nic sobie z tego nie zrobił i zapalił.
-Bo
mi rozkazuje ciągle, a ja będę robić to co mi się podoba.-
warknąłem.
-Kurwa
jaki z Ciebie buntownik się zrobił, wcześniej wszyscy mogli Ci
nasrać na głowę i Ci to nie przeszkadzało, a teraz co?
-Oh
daj mi spokój...- mruknąłem.
-Ej
Misiek co Ty taki chujowy jakiś jesteś?- nim się spostrzegłem on
już kończył papierosa i właśnie postanowił go zgasić w
doniczce z kwiatem.
-To
znaczy?- wyminąłem go i usiadłem na kanapie, a sam zaraz walnął
się obok mnie.
-No
kurwa taki...taki dziwny jesteś, że jak na Ciebie tak patrzę to mi
się aż żal robi.- parsknąłem śmiechem.
-Smutny?
Tego słowa szukałeś?
-No
coś w ten deseń. To gadaj co tam się u Ciebie takiego dzieje.
-Saul
Ty dobrze wiesz co się dzieje.- mruknąłem.
-No
nie pierdol, że jeszcze beczysz za tą dziunią!- nie kurwa skaczę
z radości, powiedziałem sobie w myślach.
-Nie
mam ochoty o tym gadać...-powiedziałem na razie spokojnie.
-Ja
wiem co Ci humor poprawi! Ruszaj ten swój królewski zad.- wstał i
klepnął mnie w ramię.
-Ja
Cię zaraz klepnę.- warknąłem patrząc na niego ostrzegawczo.
-Kurwa
zluzuj bokserki nie. Dawaj pojedziemy do klubu się zabawić, tak jak
kiedyś.- rzucił podekscytowany.
-Do
klubu? A obudzę się w burdelu jak Axl?- zaczął się brechtać.
-Nie
no Misiek Tobie bym tego nie zrobił.
-Mhm
dobra, dobra. Ja Cię znam. Wolę z Tobą nie balować, bo to się
może źle skończyć. Poza tym już siedemnasta, muszę jechać do
Victorii.
-Co?
Na chuja Ty do niej jedziesz?- spojrzał na mnie jak na debila.
-Z
nadzieją, że w końcu ze mną porozmawia.
-Ej
Ty, bo ja tutaj kurwa czegoś nie rozumiem. Ty do niej tak codziennie
latasz, kwiatki wysyłasz, jakieś chuje muje, a ona ma na Ciebie
wyjebane?- nie odpowiedziałem więc sam się domyślił.
-Ja
pierdole, ale Ty jesteś pojebany.
-Dzięki.-
mruknąłem- Więc Twoim zdaniem co powinienem zrobić? Jak taki
mądry jesteś to mi powiedz, proszę bardzo.
-Ja
Ci kurwa zaraz powiem co Ty masz zrobić. Weź znajdź se jakąś
młodą dupę i pokaż się z nią publicznie. Twoja królowa jak was
zobaczy w gazecie albo telewizji to spazmy dostanie i zaraz do Ciebie
przyleci i zacznie błagać na kolanach, żebyś do niej wrócił.-
chyba go coś boli.
-Mam
w niej wzbudzić zazdrość?- podniosłem wysoko brwi.
-No
tak!- powiedział jakby co najmniej dokonał jakiegoś odkrycia-
Słuchaj ja się znam na laskach w przeciwieństwie do Ciebie i wiem
co na nie działa.
-I
myślisz, że na nią to podziała?
-Oczywiście.
-Głupi
jesteś.- stwierdziłem po chwili- Nie będę jej zdradzał.
-Ale
ona wcale nie musi wiedzieć, że bzykasz tą dupeczkę.- puścił mi
oczko.
-Bzykać
też nie mam zamiaru.
-Cipa
z Ciebie, a nie facet.- walnąłem rękoma o kolana i podniosłem
się.
-No
i dobrze! Wolę być cipą, a nie tak jak Ty...- ugryzłem się w
język w ostatniej chwili.
-Ale
co Ty się wkurwiasz od razu? No ja wiem, że prawda boli, ale bez
przesady.- ludzie zabierzcie go ode mnie błagam, bo zaraz komuś
stanie się krzywda.
-Nie
bądź takim sztywniakiem, ja nie wiem ile będziesz tu siedzieć i
ryczeć w poduszkę? Przepraszam w jej ciuchy.- skąd on o tym wie?
Skrzywiłem się- Pojedziemy do najlepszego klubu w LA, zabawisz się
trochę, wyluzujesz, a nie siedzisz tu jak jakiś dziad i czekasz
chuj wie na co.
-Nie
dasz mi spokoju?- spytałem po chwili.
-Nie.-
odchyliłem głowę wzdychając ciężko.
-Dobra...ale
nie będę chlać ani tańczyć z pół nagimi laskami.- zaśmiał
się i podszedł do mnie.
-To
się jeszcze zobaczy.- puścił mi oczko, pokręciłem głową.
-Tylko
weź Ty się kurwa ubierz jak człowiek błagam.- zmarszczyłem czoło
i spojrzałem na swoją koszulkę z Myszką Miki.
-A
teraz jak niby wyglądam?
-Jak
debil.
-Wyglądam
normalnie, nie wiem o co ci chodzi.- wzruszyłem ramionami.
-Jackson!
Ile ja będę na Ciebie czekać?- w pokoju znowu pojawiła się moja
kucharka, była wkurzona, nie dało się nie zauważyć.
-Ale
ja nie jestem głodny...- niemalże wyszeptałem oczekując wybuchu z
jej strony i nie myliłem się i tym razem.
-A
co mnie to obchodzi?! Dla kogo ja to żarcie gotuje pół dnia?! Co
Ty sobie wyobrażasz?! Albo zaczniesz normalnie jeść, albo będę
Cię karmić!- zaczęła wymachiwać mi ścierą przed oczami.
Spojrzałem wystraszony na przyjaciela.
-Dobra
skarbie nie wydzieraj się tak bo nam kurwa bębenki popękają nie.
Misiek idzie się przebrać, a ja zeżre za niego ten obiad. Może
być? No to super.- powędrował do kuchni zacierając ręce, a Jess
rzuciła mi swoje ostatnie, wściekłe spojrzenie i poszła za nim.
-Pierogi!
Zajebiście.- usłyszałem zadowolony głos Slasha. Uśmiechnąłem
się pod nosem i poszedłem się przyszykować. Nie zamierzałem się
jakoś specjalnie stroić. Zmieniłem tylko ten T-shirt na koszulę i
zarzuciłem na siebie marynarkę. Ogarnąłem trochę swoje potargane
włosy i wrzuciłem do kieszeni telefon, portfel i ciemne okulary.
Tak gotowy zszedłem na dół gdzie oparty o framugę czekał na mnie
Slash, a obok niego...z założonymi rękami Jessica. Oho zaraz
będzie kazanie - pomyślałem.
-Idziemy?-
rzuciłem do przyjaciela.
-Stój.-
odezwała się kiedy już miałem już nacisnąć na klamkę,
westchnąłem. Spojrzałem na nią pytająco.
-Nie
nachlej się tylko jak świnia.- zaczęła poprawiać mi koszulę,
jak jakiemuś dziecku i jeszcze zapięła mi ją po samą szyję- I
żadnych dziwek.- pogroziła mi palcem.
-To
się jeszcze zobaczy.- trzepnęła mnie w łeb, a Slash ryknął
śmiechem.
-Ała...-
jęknąłem.
-Moja
krew!- spojrzała na niego i od razu się zamknął.
-Michael
ja mówię poważnie, nie rób głupstw i nie wracaj nad ranem.-
spojrzała na mnie tak...z troską.
-Dobrze
mamo.- uśmiechnąłem się pod nosem.
Zabraliśmy
się w końcu do wyjścia. Wsiedliśmy do samochodu Slasha, tak na
marginesie zastanawiałem się kto będzie z powrotem prowadził.
Pewnie ja, jakoś nie zamierzałem pić, za to oczami wyobraźni
widziałem już jak zbieram pijanego Hudsona z parkietu, zawsze tak
jest. Jechaliśmy w ciszy, wzrok wbiłem w widoki za oknem. Droga nie
zajęła nam dużo czasu, tak jak Saul obiecał pojechaliśmy do
najlepszego klubu w LA. Można powiedzieć, że jest dla vip-ów.
Dlatego też nie musiałem się kamuflować, przychodziły tam sławne
osoby albo po prostu bogate. Jak to powiedział mój przyjaciel „ful
wypas”. Słyszałem nawet, że wieczorami jest tam striptiz, a za
klubem znajduję się hotel chyba nie muszę mówić po co. Panie
pracujące tam spełniają nie tylko rolę kelnerek i tancerek.
Miałem tylko nadzieję, że nikt mnie nie rozpozna, w końcu będzie
tam ciemno. Slash zatrzymał samochód, wyprostowałem się i
spojrzałem przed siebie. Natychmiast oślepił mnie neonowy napis
„Power House”.
-A
Ty co masz taką minę jakbyś na ścięcie szedł?- przyjaciel
szturchnął mnie w ramię.
-Bo
jakoś czarno to widzę.- powiedziałem odpinając pas.
-E
tam przestań pierdolić i zabaw się w końcu!- jego standardowa
gadka. Założyłem tylko okulary i ruszyliśmy w stronę wejścia.
Stało tam dwóch ochroniarzy, Slash się z nimi przywitał i
weszliśmy bez problemu. Od razu uderzył mnie smród papierosów i
głośna muzyka.
-O
patrz Kevin tam stoi!- zaczął do kogoś machać- Ooo z laseczkami
jest, chodź Mike poznam Cię. Wyrwiesz jakąś lalunię to od razu
Ci się humor poprawi.
-Nie
mam ochoty...idź sam.- zatrzymałem się.
-Kurwa
no weź nie bądź taki dzikus! Mówię Ci weź się za tą blondynę,
gapi się na Ciebie.
-Wiesz...większość
ludzi tutaj się na mnie gapi.- zwróciłem mu uwagę co było
prawdą. Rozejrzałem się dookoła. Niby przyzwyczajeni do
celebrytów, a niektóre kobiety to mnie chyba zaraz zeżrą
wzrokiem.
-No
i powinieneś to wykorzystać! Oj chodź będzie fajnie.
-Saul
nie mam ochoty, odpuść. Będę przy barze.- i odszedłem. Na moje
nieszczęście za barem nie spotkałem faceta, tylko kobietę. Czy
tutaj tylko one pracują? Niby miałem nie pić, ale przecież nie
będę siedział jak ten kołek.
-Whiskey
poproszę.- zwróciłem się do barmanki, na marginesie była nawet
ładna i mogła mieć nie więcej niż 25 lat. Brunetka zmierzyła
mnie tylko wzrokiem uśmiechając się tak...nie wiem jak to nazwać,
a po chwili postawiła przede mną szklaneczkę z bursztynowym
napojem.
-Możesz
ściągnąć okulary i tak wszyscy Cię już rozpoznali Michael.-
otworzyłem szerzej oczy, no proszę jaka otwarta obsługa. Zaśmiałem
się.
-W
okularach czuję się pewniej.- wziąłem spory łyk alkoholu.
-Masz
za ładne oczy, żeby je zakrywać.- powiedziała jakby mówiła
najbardziej oczywistą rzecz na świecie. Oho już się zaczyna,
zmrużyłem oczy przyglądając się jej. W sumie nie wyglądała
jakby chciała mnie poderwać. Nie wiem, może to fanka? Bo raczej
znikąd jej nie kojarzyłem.
-Dziękuję.-
mruknąłem, ale okularów nie ściągnąłem. Obserwowałem ją i
tak nie miałem nic innego do roboty.
-Za
takie rzeczy się nie dziękuję.- uśmiechnęła się i odeszła
gdzieś. Całkiem miła dziewczyna. Spojrzałem na swoją prawie
pustą szklankę. Zacząłem się zastanawiać co teraz robi
Victoria...Czy chodzi już do pracy, czy dostała moje kwiaty, może
tym razem by mnie wysłuchała? Wpuściła do mieszkania? Już nie
miałem pojęcia jak to wszystko naprawić. Przetarłem twarz dłońmi
i zamówiłem tym razem setkę. I tak mijały kolejne godziny. Slash szalał
z jakimiś dziewczynami na parkiecie, a ja siedziałem przy barze i
rozmawiałem ze Stacy, tak miała na imię ta barmanka. Piłem coraz
więcej i czułem jak alkohol buzuje mi w żyłach. Czułem jak cały
się rozluźniam. Dosiadła się do mnie nawet jedna dziewczyna,
kobietą jej nazwać nie mogłem, bo pomimo dużej ilości makijażu
wyglądała bardzo młodo, ale nie chciałem wtedy o tym myśleć.
Jakoś nie miałem nic przeciwko temu. Wszystko było już mi
obojętne. Wiedziała kim jestem i nie ukrywała radości z tego
powodu. Zacząłem z nią flirtować. Mimo, że gdzieś przeszło mi
przez myśl, że to może się źle skończyć, odłożyłem to na
bok. Nie myślałem o tym. Miałem się zabawić? To właśnie się
bawiłem.
-I
jak Michael zabierzesz mnie do swojej Nibylandii?- spytała kładąc
dłoń na moim udzie, nie przeszkadzało mi to, a wręcz przeciwnie.
Zlustrowałem ją wzrokiem oblizując wargi po czym wyszczerzyłem
zęby w uśmiechu. Wyzywająco ubrana to za mało powiedziane, miała
na sobie małą czarną z głębokim dekoltem, który miałem
niemalże przed nosem.
-Oczywiście
kotku, zabiorę Cię wszędzie.- i jaki otwarty się zrobiłem.
Nieudolnie próbowałem ściągnąć marynarkę, ale zbytnio mi to
nie wychodziło. Za to moja towarzyszka od razu ruszyła z pomocą.
-Ja
Ci pomogę.- uśmiechnęła się słodko i ściągnęła ze mnie
część garderoby. Przytrzymałem jej ręce i spojrzałem w oczy.
Alkohol nieźle uderzył mi do głowy, bo przez głowę zaczęły
przelatywać mi różne, dziwne obrazy z udziałem tej dziewczyny.
Pewnie bym ją pocałował, gdyby nie Stacy sprowadziła mnie na
ziemię.
-Kochaniutka,
a Ty nie masz lekcji do odrobienia?- odsunęliśmy się od siebie.
-Nie
wiem o co ci chodzi...
-Spadaj
stąd gówniaro zanim zadzwonię po Twoją matkę.- powiedziała już
bardziej dosadnie, nie odzywałem się. Dziewczyna przeklęła pod
nosem i przeniosła wzrok na mnie.
-Sorry
Romeo muszę spadać, ale miło było.- cmoknęła mnie
niespodziewanie w usta, zabrała swoją skórzaną kurtkę i po
prostu sobie poszła. Wychyliłem się lekko za nią, ale od razu
zniknęła w tłumie ludzi.
-Super...Żadna
mnie już nie chce. Polej mi, bo na trzeźwo tego nie zniosę.-
powiedziałem do brunetki, ale ta tylko patrzyła na mnie zabijając
swoim wzrokiem.
-No
co?
-Jajco,
Ty wiesz ile ta małolata ma lat?
-A
Ty co znasz ją?
-Tak
znam...jest z mojego osiedla. Wredna, pyskata i sprawia same kłopoty,
lepiej trzymać się od niej z daleka.
-Co
mi taka gówniara może zrobić?- prychnąłem pod nosem i chlustem
opróżniłem kolejny kieliszek, który mi podała.
-A
chociażby zaciągnąć Cię do łóżka i naciągnąć na dzieciaka.
-Pfff
przestań.- machnąłem ręką.
-Co
przestań? Wyglądałeś jakbyś miał ją tu zaraz przelecieć na
tym barze. I to jeszcze takie dziecko, 16 lat. Wstydziłbyś się.-
wywaliłem na nią oczy.
-I...ile?-
byłem w szoku.
-A
tyle.- warknęła i zabrała się za wycieranie szklanek. Złapałem
się za głowę. Czułem jak coraz bardziej alkohol uderza mi do
głowy. Resztę pamiętam już jak przez mgłę, tym bardziej, że
nie przestawałem wlewać w siebie wódki. Usłyszałem nawet głos
Victorii...a może mi się tylko wydawało?
*********
Kiedy
około trzynastej wróciłyśmy z Sydney z lunchu do biura, zastała
mnie nie zbyt miła niespodzianka.
-To
chodź, od razu dam Ci te dokumenty, powinnam mieć je na biurku.-
powiedziałam do sekretarki wchodząc do swojego gabinetu. Stanęłam
przed tym biurkiem i w oczy od razu rzuciła mi się pewna rzecz.
Kiedy stąd wychodziłam nie było tu żadnej gazety. Chwyciłam ten
magazyn do ręki i...wszystko było by okej gdyby nie to co tam się
znajdowało. „Królowa i Król Pop'u znów razem!”, od razu
wywaliłam oczy.
A
kiedy zobaczyłam ich wspólne zdjęcie...myślałam, że szlak mnie
jasny trafi. Ta tleniona lafirynda lepiła się do MOJEGO FACETA!
Trzymali się za rączki jak jakaś zakochana para! Nie wspominając
o tym jacy byli z tego zadowoleni!
-Vicki...wszystko
okej?- ocknęłam się dopiero na głos Sydney. Przeniosłam swój
wzrok na nią, a po chwili znowu na tą gazetę.
-Ty
to tu przyniosłaś?!- wydarłam się na nią, machając jej tym
przed oczami.
-Co...?
Przecież cały czas byłam z Tobą...-powiedziała cicho jakby się
mnie wystraszyła. No tak...Zastanowiłam się na chwilę i
prychnęłam pod nosem. Tylko jedna osoba tutaj mnie nie lubi,
przynajmniej z tego co wiem i to z wzajemnością. Kimberly...
-Mogę
się dowiedzieć kto to tutaj przyniósł.- podleciała do mnie, a ja
opadłam z bezsilnością na fotel.
-Nie
musisz, wiem kto to.
-Kto?-
spytała zaciekawiona.
-Wracaj
do pracy, zaraz przyniosę Ci te papiery.- pokiwała głową na znak,
że rozumie i po chwili wyszła. Lubiłam ją, ale czasami była za
bardzo wścibska.
Mój
wzrok ciągle przykuwała ta cholerna gazeta, ciekawość jednak
wzięła górę i po chwili odnalazłam stronę na której był
artykuł o NICH.
„Ponoć
stara miłość nie rdzewieje. Czy tak jest i tym razem? Wszyscy
wiemy jakie gorące uczucie łączyło jeszcze dwa lata temu Madonnę
i Michaela Jacksona. Wiemy również, że piosenkarza nie dawno
rzuciła dziewczyna zrywając tym samym zaręczyny z nim. Jak widać
panna Lancaster postanowiła zabawić się kosztem artysty.
Pokazywała się publicznie i korzystała z wszelkich luksusów jakie
zapewniał jej Jackson, aż do momentu kiedy to jej się znudził i
rzuciła go w kąt jak zużytą zabawkę. Ciekawe z iloma celebrytami
już tak postąpiła. Nie mniej jednak sam Michael Jackson również
ma wiele za uszami. To właśnie przez jego notoryczne zdrady rozpadł
się jego związek z Madonną. W ubiegłą sobotę jednak była para
pokazała się na gali rozdania Oscarów, wyglądali zjawiskowo jak
zawsze, ale dostrzegliśmy również coś. Byli niezwykle zadowoleni
ze swojego towarzystwa, trzymali się za ręce i ciągle się
uśmiechali. Czy to oznacza, że ich drogi znów się skrzyżowały?
A może to tylko zmylenie mediów i chęć zrobienia szumu wokół
siebie? Dobrze wiemy jakimi kontrowersyjnymi artystami są Królowa i
Król Pop'u', możemy spodziewać się naprawdę wszystkiego.”
Przestałam
czytać. Obrzuciłam tylko ich zdjęcie wściekłym spojrzeniem i
podarłam tą gazetę, a potem wywaliłam do kosza. Podeszłam do
okna. To już nawet nie chodziło o to co napisali o mnie, miałam to
gdzieś. Chodziło tylko i wyłącznie o Michaela. I jeszcze jak
słyszę „Królowa Pop'u” to mną normalnie trzepie, Królową to
ona jest, ale skandalu. Musiałam sobie na nią poprzeklinać w
myślach, żeby mi jakoś ulżyło.
On
mnie kocha tak? Tak mnie kocha, że spotyka się z tą wiedźmą?! W
środku mnie po prostu nosiło, musiałam się jakoś uspokoić, ale
to nie było łatwe. No co ja miałam sobie pomyśleć? Michael
ciągle do mnie dzwoni, wypisuje, przychodzi pod dom, wysyła kwiaty,
ale po co skoro za moimi plecami spotyka się z NIĄ? Myślał, że
to się nie wyda? I ja mam mu wybaczyć i zaufać, po czymś takim?
Cholernie za nim tęskniłam przez ostatni czas, nie spałam nocami,
mało jadłam, nie wychodziłam z domu, czułam się jak zombie. Nie
umiem bez niego żyć, to mnie zabija. Chciałam mu wybaczyć,
odpuścić w końcu, bo widziałam że żałuje i bardzo się stara.
Ale po tym co zobaczyłam...to już koniec. Przekreślił wszystko,
ja już nie widzę żadnej szansy na odbudowanie tego co było.
Żadnego światełka. Nic. Jak on może mówić mi prosto w oczy, że
mnie kocha, że jestem tą jedyną i to się nigdy nie zmieni, a
zaraz potem spotykać się z Madonną? Jak on może mi to robić?
Pewnie to trwa już od dawna, a ja głupia niczego nie zauważyłam.
Po policzku spłynęła mi pojedyncza łza, ostatnia wypłakana przez
niego...Przed oczami ciągle miałam ich obraz, tacy
szczęśliwi...Nikt nigdy nie sprawił mi takiego bólu, a mimo to
nadal go kochałam, to było nie do zniesienia. Postanowiłam jednak
odłożyć te wszystkie myśli na bok i ogarnąć się, w końcu
byłam w pracy. Tutaj nie mogłam sobie pozwolić na chwilę
słabości. Zajęłam się swoimi obowiązkami, co było cholernie
trudne, ale tylko w ten sposób chociaż na chwilę mogłam zapomnieć
o NIM.
Tak
więc kolejne godziny spędziłam na robieniu kosztorysów – to w
tym zawodzie jest najgorsze, nienawidziłam tego. Tym bardziej, że
matematyka nigdy nie była moją mocną stroną. W firmie zostałam
do wieczora jako jedyna, przynajmniej tak mi się wydawało. Zresztą
nie miałam ochoty wracać do domu i psuć wszystkim humoru. Nina i
Stefano i tak mają już wystarczająco problemów przeze mnie. Jakby
tego było mało, moja przyjaciółka za trzy miesiące rodzi, a ja
dalej siedzę im na głowie. Ale dokąd mam pójść? Kiedy
wyprowadziłam się do Michaela, wynajęłam swoje mieszkanie młodej
parze z dzieckiem. Alex też miała męża i córkę, więc pierwsza
na myśl przyszła mi wtedy Nina. Ale chyba czas w końcu to zmienić.
Nie wiem...może wynajmę coś w następnym tygodniu, a jak będzie
trzeba to przeniosę się do hotelu. Nie miałam innego pomysłu.
Spojrzałam zegar wiszący na ścianie i mocno się zdziwiłam kiedy
zobaczyłam że wybiła już 21. Nieźle się wkręciłam w te
kosztorysy. Wyłączyłam laptopa, a wszystkie papiery schowałam do
teczek i segregatorów. Westchnęłam odchylając głowę do tyłu i
ułożyłam bolące stopy na biurku. W tym momencie ktoś zapukał
cicho w drzwi. Otworzyłam oczy i spojrzałam przed siebie.
-Nie
przeszkadzam?- spytał z uśmiechem Grayson wchodząc w głąb
pomieszczenia. Natychmiast ściągnęłam nogi ze stołu i
wyprostowałam się. Kim jest Grayson? Od niedawna tutaj pracuje i
zajmuje aktualnie moje poprzednie stanowisko. Znamy się ze studiów.
Można powiedzieć, że był takim moim dobrym kumplem. Niestety
kiedy skończyliśmy szkołę nasze drogi się rozeszły i
straciliśmy kontakt, tak jak z większością osób, z którymi się
uczyłam. Jakieś dwa miesiące temu zobaczyłam jego CV na biurku
szefa. Miło się zaskoczyłam i postanowiłam załatwić mu tą
pracę, chociaż myślę, że i bez mojej pomocy by ją tutaj dostał.
Miał świetne referencje.
-Nie.-
odwzajemniłam uśmiech- Myślałam, że jestem tutaj sama.- podszedł
do mnie bliżej, dopiero wtedy zauważyłam, że ma na sobie kurtkę
więc pewnie zaraz wychodzi.
-Widzisz,
nie tylko Ty lubisz zostawać po godzinach.- taaaak uwielbiam.
Zaśmiałam się.
-Bardziej
chciałam zająć czymś głowę.- pokiwał głową, a ja zaczęłam
się zbierać.
-Wiesz
tak sobie pomyślałem...- kiedy wkładałam notes do torebki,
zamachnęłam się i mój telefon spadł na podłogę, całe
szczęście na dywan. Oboje w tym samym czasie schyliliśmy się po
niego, Grayson przez przypadek dotknął mojej dłoni, wtedy
spojrzałam w jego oczy i stwierdziłam, że jesteśmy zbyt blisko
siebie...Kucaliśmy tak w kompletnym bezruchu i patrzyliśmy się na
siebie. Był bardzo przystojnym mężczyzną, ale nie tak jak
Michael, jemu nikt nie dorówna. Jakby na myśl o NIM natychmiast się
ocknęłam.
-Eghem...co
sobie pomyślałeś?- wstałam nagle z klęczek zabierając szybko
telefon, na który przelotnie spojrzałam. Widniało na nim 20
połączeń nieodebranych i 10 sms-ów . Boże...nie odpuści –
pomyślałam.
-Może
wybralibyśmy się na drinka? Chyba nie jest za późno? Odreagujesz
dzisiejszy dzień, widzę, że nie był dla Ciebie zbyt dobry.- jaki
on spostrzegawczy. Uśmiechnęłam się.
-Wiesz
bardzo chętnie, ale może innym razem. Jestem...- przerwał mi.
-Tak
wiem, zmęczona.- eh pewnie pomyślał, że chcę go spławić.
-To
nie tak...Naprawdę jestem zmęczona i nie mam zbytnio nastroju, a
nie chcę psuć go i Tobie.- wyjaśniłam najdelikatniej jak
potrafiłam.
-Nie
jesteś w stanie zepsuć mi humoru.- uśmiechnął się siadając na
moim biurku, odwzajemniłam go, dalej kręcąc się po swoim
gabinecie- Ale niech będzie, że tym razem Ci odpuszczę. Może
chociaż dasz odwieźć się do domu?- miałam ochotę się
przejść...ale nie umiałam mu znowu odmówić. Rano
przyjechałam taksówką, bo przecież mój samochód dalej był u
Michaela, a jakoś nie uśmiechało mi się tam w najbliższym czasie
wracać.
-Nie
chcę Ci robić kłopotu.- próbowałam się jeszcze jakoś grzecznie
wymigać.
-Victoria
to żaden kłopot, daj spokój.- zapewnił od razu.
-Skoro
tak mówisz.- uśmiechnęłam się delikatnie i założyłam swój
płaszcz.
-Możemy
iść.- powiedziałam kiedy byłam już gotowa. Szybko opuściliśmy
wieżowiec i znaleźliśmy się przy samochodzie, stanęłam przy
nim jak jakaś idiotka czekając...No właśnie, na co czekałam?
Czekałam aż mój towarzysz otworzy mi drzwi, to może wydać się
śmiesznie, albo ktoś może pomyśleć, że zachowuje się jak jakaś
damulka, ale to po prostu zwykłe przyzwyczajenie. Michael zawsze
otwierał mi drzwi, nawet do durnego samochodu, kiedy mówiłam mu,
że mogę to zrobić sama, bo mam ręce, odpowiadał wtedy:
-I
co z tego? Ale ja Cię kocham i do końca życia będę otwierał Ci
drzwi, odsuwał krzesło i przepuszczał w przejściu.- uśmiechnęłam
się na to wspomnienie.
-Vicki
wszystko w porządku?- spytał Grayson widząc moje „zawieszenie”.
Potrząsnęłam głową i spojrzałam na niego.
-Eee
tak, tak. Przepraszam po prostu...coś mi się przypomniało.-
wsiedliśmy do środka.
-Od
jakiegoś czasu wydajesz się być...-włożył kluczyki do stacyjki
i ruszyliśmy z parkingu.
-Jaka?-
podchwyciłam zapinając pas.
-Zamyślona,
smutna, taka bez życia. Coś się dzieje? Wiesz ja nie chcę być
wścibski, ale znamy się szmat czasu i mi możesz powiedzieć. Może
jakoś Ci pomogę.
-Myślę,
że Ty dobrze wiesz co się dzieje, wszyscy wiedzą, a media dalej
huczą.- odwróciłam twarz w stronę ona.
-Więc
chodzi o Michaela?
-Tak.-
nie chciałam ciągnąć tego tematu, w ogóle nie miałam ochoty o
tym rozmawiać. Zapadła cisza, chyba zrozumiał, że nie chciałam
żadnych dyskusji na jego temat.
-Może
jednak mogę coś dla Ciebie zrobić, jakoś pomóc?- chyba jednak
nie zrozumiał...
-Dziękuję
Ci naprawdę, ale tutaj już nic nie da się zrobić.-powiedziałam
bardzo cicho wpatrzona w swoje dłonie.
-Rozumiem.-
w jego spojrzeniu dostrzegłam głębokie współczucie. Jakby co
najmniej było mu przykro z powodu utraty przeze mnie bliskiej osoby,
nie wątpliwie tak było. Owszem Michael żyje, ale ja go straciłam.
A to jest jeszcze gorsze, bo muszę nauczyć się żyć obok niego.
To będzie bardzo trudne.
-W
następny piątek organizuję domówkę. Miałabyś ochotę
wpaść?-mój kolega chyba widząc mój nastrój choć w małym
stopniu postanowił mi go poprawić. Czy miałam ochotę iść na
imprezę? Nie za bardzo...Wolałam zamknąć się w domu na cztery
spusty, potem zakopać się w pościeli, z kubłem lodów i dobrym
filmem. Na nic innego nie miałam ochoty, ale z drugiej
strony...miałam znowu mu odmówić? Dosyć długo zastanawiałam się
nad odpowiedzią, ale w końcu podjęłam decyzję.
-Z
miłą chęcią przyjdę.- starałam się by to brzmiało dość
przekonująco i chyba mi się udało, bo od razu się uśmiechnął.
-Wspaniale.
Zaprosiłem wszystkich z firmy, no prawie.- zaśmiał się pod nosem,
spojrzałam na niego.
-Jak to prawie?
-Oprócz
Kim.- niezmiernie ucieszyło mnie, że nie będę musiała jej tam
oglądać.
-A
to dlaczego?- mimo wszystko byłam ciekawa powodu, dla którego jej
nie zaprosił.
-Jest
przemądrzała, niemiła i przystawia się do mnie.- zaśmiałam się
głośno zwłaszcza na ostatnie słowa.
-Powinieneś
się cieszyć, że masz powodzenie.
-Może,
ale nie lubię TAKICH kobiet.
-A
jakie lubisz?- podchwyciłam.
-Takie
jak Ty.- zerknął na mnie, nigdy nie owijał w bawełnę, to w nim
uwielbiałam. Mimo, że jego odpowiedź nieco zbiła mnie z tropu nie
dałam po sobie tego poznać. Postanowiłam nie brać tego na serio i
znowu skomentowałam to śmiechem.
Zauważyłam,
że w końcu dojechaliśmy pod dom Niny. Grayson zatrzymał samochód
i spojrzał na mnie.
-Dziękuję
za podwózkę.
-Dla
Ciebie wszystko.- uśmiechnęłam się- Jeśli chcesz mogę
przyjechać po Ciebie w poniedziałek
rano, pojedziemy razem do pracy.
-Nie
chcę Ci robić kłopotu naprawdę...- pokręciłam głową.
-Ależ
to żaden kłopot. Mam po drodze.- znowu posłał mi uśmiech. W
ogóle ciągle się uśmiechał. Jak Michael...Boże znowu ON. Ciągle
siedział mi w głowie i na każdym kroku coś mi go przypominało,
to było już naprawdę męczące.
-Skoro
tak mówisz, to nie będę się upierać.
-Wspaniale,
zatem przyjadę o 8, może być?
-Tak
i jeszcze raz dziękuję...za wszystko.
-Naprawdę
nie ma za co.- dotknął mojej dłoni, co mnie trochę zdziwiło...No
dobra, trochę bardzo, ale nie skomentowałam tego.
-Dobranoc
Grayson.
-Dobranoc
Victorio.- ostatni raz wymieniliśmy się spojrzeniami i wysiadłam z
samochodu. Ruszyłam w stronę domu i w tym momencie zadzwonił mój
telefon. Kto to mógł być o tej godzinie? Spojrzałam na
wyświetlacz, no tak Michael Jackson we własnej osobie.
Automatycznie przypomniał mi się ten cholerny artykuł i od razu
odechciało mi się odbierania. Więc zignorowałam ten telefon, a z
torebki wyciągnęłam klucze, którymi próbowałam trafić do
zamka, ale dźwięk komórki chyba zbyt bardzo mnie rozpraszał.
-Noż
cholera jasna!- tupnęłam nogą, wzięłam to irytujące urządzenie
do ręki i zamiast nacisnąć czerwoną słuchawkę nacisnęłam tą
zieloną. TO BYŁO NIECHCĄCY. Nie musiałam przykładać telefonu do
ucha, żeby usłyszeć te krzyki, a raczej ryki...
-Vicki....Vickuś..ko...kochnieee..ja
pierdole...prosz..od...odezwij się do m...mnie..- rozpoznałam jego
głos od razu, w ogóle ledwo go rozumiałam. Nie wiedziałam co ja
mam teraz zrobić, rozłączyć się czy...odezwać?
-Jeśli
mnieee..ah odezwij się..bo ja się zabije...i...inaczej i nie
żartuje.- byłam pewna, że jest pijany jak świnia, jego
przekręcanie wyrazów w piosenkach było niczym w porównaniu do
TEGO. Słyszałam też jakieś hałasy i głośną muzykę.
-Michael
gdzie Ty jesteś?- mimo wszystko martwiłam się o niego...
-Nie
wiem...- jęknął. Dotknęłam czoła.
-Skup
się, jeśli mi powiesz to przyjadę po Ciebie.- palnęłam pierwsze
co mi przyszło do głowy i chyba podziałało, bo od razu odłożył
telefon nie rozłączając się i chyba kogoś się spytał, ale nie
zrozumiałam za bardzo, strasznie bełkotał. Za to odpowiedź pewnej
pani jak wywnioskowałam po głosie, zrozumiałam aż za dobrze.
-Power
House kotku.- usłyszałam przesłodzony głos jakiejś pindy. KOTKU?
Kto to w ogóle był?! Znowu poczułam jak zalewa mnie fala złości,
ale nie było co się teraz na niego wydzierać, bo i tak by nie
zrozumiał.
-Nie
ruszaj się stamtąd.- warknęłam i rozłączyłam się. Weszłam w
końcu do domu. Zabrałam tylko klucze z komody do samochodu Niny i
jak najciszej potrafiłam opuściłam go. Oczywiście, że wiedziałam
gdzie jechać. Kto nie zna tego klubu? Najdroższy i najlepszy w LA,
głównie przebywały tam gwiazdy, których było stać na takie
przyjemnostki. Jak byłeś Michaelem Jacksonem to wejściówkę tam
miałeś za darmo. A właśnie Michael...Już nawet zapomniałam o
tym artykule i o tym, że pewnie jest tam z jakąś babą, nie myślałam już o tym. Teraz liczył
się tylko on. Musiałam go stamtąd jak najszybciej wyciągnąć.
Martwiłam się o niego mimo wszystko. Bałam się co ujrzę na
miejscu. Wpadłam do tego samochodu i ruszyłam dając gazu. Jechałam
naprawdę bardzo szybko, nie przejmowałam się znakami, policją ani
niczym innym, w głowie miałam już tylko JEGO.
*******
No
i jak? :D Matko myślałam, że nie skończę już tego rozdziału
taki długaśny xD Aż 13 stron zapisałam. Ogólnie to w tym
rozdziale miało się coś wydarzyć, na końcu, ale jak zobaczyłam
ile już tego jest to zwątpiłam i stwierdziłam, że jak jeszcze
dopiszę ze cztery strony to będzie zdecydowanie za dużo. Nie
chciałam żeby mi jakiś zapychacz wyszedł (chociaż i tak pewnie
wyszedł). Zawsze sobie zaplanuje co i ile ma być, a na końcu i tak
wychodzi zupełnie inaczej i zwykle dwa razy dłuższe xD Dzisiaj
pojawiła się nowa postać, a mianowicie Grayson (kocham to imię
xD) co o nim myślicie? Bo mi się tak spodobał, że chyba na jakiś
czas go tutaj zostawię xD A co myślicie o Michaelu i Madonnie? Ja
mówiłam, że ona tu jeszcze namiesza i to nie raz xD Piszcie
wszystko co Wam do głowy przychodzi, jakieś pytania nwm, odpowiem
na wszystko!
♥
Pozdrawiam :)