Witam! :D
Przepraszam, że tak późno :( ale jak już miałam wenę to pisanie mi jakoś nie szło i w ogóle nie mogłam się skupić. No, ale ważne, że już jestem ;)
Serdecznie zapraszam do czytania i komentowania! <3
*******
Ochroniarze znosili na dół walizki, a
ja próbowałam siedzieć niewzruszona w salonie i udawać
zainteresowaną obrazkiem na ekranie telewizora. Był wczesny ranek,
specjalnie wstałam szybciej, żeby przed wyjazdem Michaela olewać
wszystko co do mnie mówi i ogólnie ignorować całą jego osobę.
Jak na razie dobrze mi to wychodziło, za to on chodził wkurzony z
kąta w kąt i na wszystkich warczał.
-Victoria porozmawiaj ze mną do
cholery.- warknął, przerzuciłam oczami.
-Ale o czym? Nie pomogę Ci w
poszukiwaniu Twoich ulubionych koszul. Nie mam czasu.- odpowiedziałam
obojętnie kładąc nogi na stole. W tym momencie podszedł do
telewizora i wyłączył go po czym rzucił pilot na stoliczek. Aż
podskoczyłam. O nie, tak nie będziemy się bawić. Stanął przede
mną z poważną miną czekając zapewne na moją reakcje.
Westchnęłam tylko i podniosłam się z kanapy. Odruchowo położyłam
dłonie na moim już dość sporym brzuchu i spojrzałam na niego
podnosząc brew do góry.
-Słucham.- jego twarz momentalnie
złagodniała. Podszedł do mnie powoli.
-Zaraz wyjeżdżam i chciałbym się z
Tobą pożegnać. Możemy przestać się kłócić? Nie powinnaś się
stresować w tym stanie...- mruknął kładąc dłonie na mojej
talii.
-Nie będę się tyle stresować jak w
końcu pojedziesz.- odparłam ze spokojem. Spuścił wzrok.
-Nie mów tak… Ile razy mam Cię
przepraszać? Muszę jechać…
-Nie no jasne, Michael. Przecież ja
wszystko rozumiem.- wzruszyłam ramionami- Tylko ciekawe… a zresztą
nieważne.- machnęłam ręką- Widzę, że Ci się spieszy więc nie
wiem co Ty tu jeszcze robisz.- odwróciłam się napięcie z zamiarem
opuszczenia pokoju. Nie pozwolił mi jednak na to. Przytulił mnie
nagle. Zamknął wręcz w żelaznym uścisku. Przymknęłam oczy
kiedy poczułam zapach jego otumaniających perfum. Powinny być
zakazane, czuję się po nich jak na narkotykach.
-Kocham Cię… Was.- dodał po chwili,
westchnęłam tylko. Trwaliśmy w tym uścisku bardzo długo, dopóki
do środka nie wpadł Tom z informacją, że muszą już jechać.
Jednak nie zwróciliśmy na niego uwagi, a raczej ja, bo w ogóle nie
chciałam się odrywać od Michaela.
-Vicki skarbie...- mruknął kiedy nie
reagowałam na nic. Moje oczy oczywiście były już w łzach i nie
chciałam żeby Michael to widział. Nie mogłam robić żadnych
scen, bo wtedy by nie pojechał. A musiał. Westchnęłam i
niechętnie odsunęłam się od niego spuszczając głowę. Michael
uklęknął przede mną i podwinął moją bluzkę do góry po czym
przytknął policzek do mojego brzucha. Zacisnęłam wargi i wplotłam
palce w jego loki. Coraz trudniej przychodziła mi rozłąka z nim.
Wytrzymałabym kilka dni, dwa tygodnie, ale miesiąc? To stanowczo za
dużo. A zapewne czekają nas w przyszłości dłuższe rozstania.
Męczyło mnie to, ale nie mogłam stawać pomiędzy nim, a jego
pierwszą miłością - muzyką. Mimowolnie po moim policzku już
spłynęła łza tęsknoty, ale zdążyłam już wytrzeć nim Michael
to zobaczył. Stanął przede mną i spojrzał mi w oczy z bólem.
-Będę strasznie za Tobą tęsknić.
Pamiętaj, że masz o siebie dbać i się nie przemęczać. Gdyby coś
się działo dzwoń nawet w nocy, dobrze?- pokiwałam głową. Złapał
mój podbródek i przysunął się bliżej, a ja wpiłam się w jego
wargi. Znowu było nam trudno się od siebie oderwać.
-Dzieciaki, zachowujecie się jakbyście
się mieli już więcej nie zobaczyć. To tylko miesiąc.- rzucił
Tom na luzie. Oderwałam się od Michaela. Miałam ochotę po prostu
zdzielić jego menadżera za to jaki ma stosunek do naszego
małżeństwa. Nie cierpiałam go od samego początku, mimo że mój
mąż miał go za wiernego przyjaciela. Szczerze? To już Saul jest
lepszym przyjacielem, a Jackson jest po prostu naiwny jak dziecko.
*Miesiąc później*
-Bardzo się cieszę, że przyjechałaś.
Normalnie umieram tutaj z nudów.- powiedziałam stawiając przed
moją szwagierką ciasto i dzbanek soku pomarańczowego. Posłała mi
promienny uśmiech.
-Chciałam się z Wami koniecznie
pożegnać zanim wyruszę w trasę. No, ale widzę, że na mojego
braciszka to nigdy nie można liczyć.- powiedziała z przekąsem po
czym z uśmiechem na ustach rzuciła się na ciasto.
-Na ile wyjeżdżasz?- pominęłam temat
Michaela.
-Na rok.- uśmiechnęła się smutno- Ale
powiedz mi w ogóle jak się czujesz? Nie powinnaś leżeć w łóżku?
Może czegoś potrzebujesz?- wstała nagle gotowa spełnić każdą
moją zachciankę.
-Janet spokojnie usiądź.- zaśmiałam
się, brunetka po chwili usiadła- Doktor Rose zaleciła mi
odpoczynek i najlepiej nie opuszczanie łóżka, ale od tego leżenia
już mnie dupa boli.- ta jedynie się zaśmiała. A dlaczego wszyscy
tak się nade mną trzęsą? Na ostatniej wizycie kontrolnej
zdiagnozowano u mnie zatrucie ciążowe. Na początku byłam
delikatnie mówiąc przerażona, bo brzmiało to dość groźnie, ale
po rozmowie z moją panią doktor uspokoiłam się. Miałam tylko
stosować się do jej zalecać, chodzić na kontrolne wizyty i to
wszystko. Jednak kiedy Michael o wszystkim się dowiedział… zaczął
panikować jak nienormalny i gotów był rzucić wszystko żeby
przyjechać tutaj i osobiście zamknąć mnie w najlepszej klinice w
LA. Nasza rozmowa wyglądała tak:
-Wracam dzisiaj do Neverland.-
zaznaczył stanowczo.
-Co?! Nigdzie nie wracasz, masz zostać
i nakręcić ten zasrany teledysk, rozumiesz?
-Ale nie daruje sobie jak coś się
Wam stanie!
-Ale co ma się niby stać?!- ja też
zaczęłam już krzyczeć.
-Zatrucie
ciążowe grozi niedotlenieniem lub śmiercią płodu, poronieniem,
porodem przedwczesnym lub urodzeniem dziecka z zaburzeniami
rozwojowymi, m.in. z upośledzeniem umysłowym.-
wyrecytował mi na jednym wydechu.
-Jak
upośledzony to na razie Ty się zachowujesz.- i się rozłączyłam.
On
był po prostu przewrażliwiony i naczytał się jakiś pierdół w
internecie. Doktor Rose wszystko dokładnie mi wytłumaczyła i
jeżeli leczenie zacznie się wcześnie i przebiegnie pomyślnie to
nic nie grozi mi, ani dzieciom. Jeżeli mówi to lekarz to dlaczego
więc mam się martwić? No, ale Michael to co innego…
Na
czym polega to leczenie? Na początku musiałam zostać kilka dni w
szpitalu, zrobiono mi odpowiednie badania, podano
jakieś leki
i dostałam wyspecjalizowaną dietę -
czyli same ohydztwa zwane „zdrową żywnością”. Tak naprawdę
czułam się jak jakiś królik, tyle, że króliki chętnie jedzą
zielsko i marchewki. A ja nie mogłam sobie pozwolić nawet
na mojego kochanego snickersa. Chowałam się po
kątach
ze słodyczami przed Jess, poważnie. Oprócz
tego, że ciągle wymiotuję, jestem cała opuchnięta, ciągle
zmęczona, i ogólnie czuję się do dupy, Michael zakazał mi
pracować. Tak, ZAKAZAŁ. No, bo przecież Król od siedmiu boleści
rozkazuje nawet własnej żonie. Nie mogę nawet ruszyć się nigdzie
z tego cholernego domu, Robert ciągle mnie pilnuje. Jestem dosłownie
przykuta
do łóżka.
-Ale wiesz, że jak Michael się
dowie...- zaczęła i pokręciła głową.
-A wiesz gdzie ja go mam?- uśmiechnęłam
się- Nie będzie mi rozkazywać ktoś kto lata sobie za pół nagą
panienką i świeci dupą w tv, a swoją żonę ma w tym samym czasie
gdzieś.
-Widziałaś teledysk?- spytała
ostrożnie.
-A jakże.- zaśmiałam się- Telewizji
JESZCZE nie zakazał mi oglądać.- prychnęłam zakładając nogę
na nogę. Janet położyła dłoń na moim ramieniu.
-Vicki… wiesz, że to tylko durny
teledysk. On nic nie znaczy.
-Łatwo Ci mówić, bo to nie twój facet
ociera się o jakąś lafiryndę na oczach innych ludzi.- westchnęła
tylko. Klip, który wydał teraz Michael czyli In The Closet był
bardzo popularny, w stacjach muzycznych i radiu ciągle to puszczali,
a mnie za każdym razem trafiał szlag kiedy to oglądałam. Ja muszę
siedzieć w zamknięciu, kompletnie odcięta od świata, a mój
kochany mąż obmacuje się z jakąś tanią modeleczką z uśmiechem
na ustach.
-Żadna
Naomi Campbell nie
jest w stanie Ci dorównać. Michael kocha tylko Ciebie.- Janet jak
zwykle próbowała podnieść mnie na duchu, ale w tej chwili chyba
nic nie było w stanie tego zrobić. Uśmiechnęłam się tylko
smutno. Wieczorem moja
szwagierka wróciła do
siebie, a ja znowu zostałam
sama. Teoretycznie Michael miał wrócić tego dnia, ale że on
rzadko dotrzymywał obietnic to wcale się na to nie nastawiałam.
Kiedy chciałam iść na górę i położyć się do łóżka do domu
wszedł Robert.
-Victoria ktoś do Ciebie.- zeszłam ze
schodów- Grayson Kent, ponoć razem pracujecie. To prawda?
-Tak...- bardzo się zdziwiłam.
-Czyli mogę go wpuścić?
-No
tak.- skinął tylko głową i wyszedł. Po chwili wrócił z moim
kolegą z pracy. Brunet
uśmiechnął się na mój widok. Podeszłam
do niego, a on nagle mnie przytulił. Przez
chwilę stałam nieruchomo. Co
jak co, ale tego się nie spodziewałam. No, bo przez kilka miesięcy
mnie olewa odkąd ponownie zeszłam się z Michaelem, a teraz nagle…?
Żeby jednak nie wyjść na jakąś nienormalną delikatnie
odwzajemniłam jego gest.
-Co
Ty tutaj robisz?- spytałam z uśmiechem, kiedy tylko się od niego
oderwałam.
-Wiesz,
tak
nagle przestałaś chodzić do pracy…
Wszystko u Ciebie w porządku?- wzrokiem zjechał na mój brzuch, na
którym cały czas trzymałam dłonie.
-Oczywiście, że wszystko w porządku.-
po co robić sensację? Nic mi przecież nie jest.
-Nie będziemy tak stać w korytarzu…
zapraszam do salonu.- uśmiechnął się.
-No dobrze, ale ja tylko na chwilę.-
udaliśmy się do pokoju.
-Napijesz się czegoś?
-Nie, dziękuję.- stał w miejscu i
starał się dyskretnie wszędzie rozglądać, ale średnio mu to
wychodziło. Zaśmiałam się cicho. -Piękny dom.- pochwalił i usiadł na
kanapie, zrobiłam to samo.
-Dziękuję.- uśmiechnęłam się.
-Słynny
Neverland...- widać było, że posiadłość zrobiła na nim ogromne
wrażenie. Zresztą jak na
każdym.- A właśnie… jesteś sama?- jego
wyraz twarzy diametralnie się zmienił. Doskonale wiem o kogo mu
chodziło.
-Tak.-
jakby odetchnął z ulgą na te słowa. Może Michael wygląda na
groźnego, ale w rzeczywistości jest potulny jak baranek. Grayson
jednak dziwnie reaguje na mojego męża, w zależności od sytuacji.
-Co
słychać w firmie?- uśmiechnęłam
się w jego stronę. Minął zaledwie miesiąc od mojej „przerwy”,
a ja już tęsknię za pracą.
-A dobrze, chociaż bez Ciebie jest nudno
i sztywno.- zaśmiał się, a ja wraz z nim.
-Dacie sobie radę beze mnie.
-No
cóż, nie mamy innego wyjścia. A
co u Ciebie? Kiedy masz termin porodu?- zrobiło
mi się bardzo miło, że pofatygował
się aż tutaj aby zapytać się co u mnie słychać, tym samym
narażając się Michaelowi.
-Czternastego
lutego.
-Ooo w Walentynki.- zaśmiał się,
pokiwałam głową nie przestając się uśmiechać- Pięknie
wyglądasz, ciąża Ci służy.
-Dzięki, że chcesz mnie pocieszyć.-
westchnęłam.
-Nie, mówię prawdę. To co widzę.-
uśmiechnęłam się tylko. W tym momencie usłyszałam, że ktoś
wszedł do posiadłości, a następnie dość głośne rozmowy
ochroniarzy i… mojego męża. Automatycznie cała się spięłam i
spojrzałam na Graysona, który udawał jednak niewzruszonego. W
progu salonu po chwili pojawił się Michael z ogromnym uśmiechem na
twarzy, jednak kiedy jego wzrok spoczął na moim koledze mina od
razu mu zrzedła i od razu zacisnął szczękę. Reakcja Graysona
była wręcz natychmiastowa.
-Na mnie już czas. Miło się
rozmawiało, mam nadzieję, że będziesz odwiedzać od czasu do
czasu firmę. No i mnie przy okazji.- dodał po chwili, uśmiechnęłam
się.
-Odprowadzę Cię.- skutecznie
ignorowałam Michaela, który wręcz był cały czerwony ze złości.
Kiedy go mijałam złapał mnie nagle za nadgarstek, który jednak
udało mi się jakoś wyrwać tak, żeby Grayson niczego nie widział.
Nie chciałam robić przy nim żadnych scen. A wiedziałam, że mało
brakuje do awantury. Brunet przytulił mnie na pożegnanie, po czym
wyszedł. Zostałam tylko ja i Michael. Odwróciłam się w jego
stronę. Myślałam, że zabije mnie wzrokiem. Wolnym krokiem
ruszyłam w stronę schodów ignorując go oczywiście co nie mogło
ujść mi na sucho. Stanął mi na drodze.
-Urządzasz
sobie schadzki pod moją nieobecność w MOIM DOMU?- spojrzałam na
niego z politowaniem. No tak, kiedy się kłócimy
to wtedy wszystko należy
do niego.
-Przypominam Ci, że to też mój dom i
mogę się tutaj spotykać z kim chcę. A Ty co, obmacujesz obcą
babę, a potem śmiesz prawić mi morały? Idealny mężu?-
wysyczałam, zacisnął szczękę.
-Nie
życzę sobie, żebyś
spotykała się z tym dupkiem rozumiesz?- warknął łapiąc mnie
mocno za łokieć kiedy chciałam odejść. Skrzywiłam
się lekko, w tym momencie mnie puścił robiąc przerażoną minę.
-Vicki…- zaczął spokojnym głosem.
-Pieprz się Jackson. Idź sobie do
Naomi!- i ruszyłam na górę zostawiając go za sobą. Zamknęłam
się w sypialni i spędziłam w niej cały wieczór. Nie sądziłam,
że tak będzie wyglądać nasze spotkanie po miesiącu. On robi mi
jakieś chore sceny zazdrości, z powodu zwykłej rozmowy z kolegą
kiedy sam maca się z pół nagą dziewczyną w teledysku? To jest
chore. Zrezygnowana rzuciłam książką na stoliczek nocny. Moje
czytanie w takim stanie było kompletnie bez sensu, gdyż w głowie
ciągle miałam Michaela. Myślałam, że jak posiedzi chwilę sam to
mu przejdzie i do mnie przyjdzie… Ale jak widać jest za dumny na
głupie przeprosiny. Nie chce się przyznać, że ma jakąś chorą
obsesję kiedy widzi mnie z jakimś mężczyzną. Wstałam powoli z
łóżka i ślimaczym krokiem ruszyłam na korytarz. Udałam się
najpierw do sali tanecznej, ale tam było pusto, potem odwiedziłam
bibliotekę, ale tam też go nie było więc obrałam kierunek jego
gabinetu. Nieźle musiałam się nałazić, wkurzały mnie już te
schody, milion pokoi i tak zakręcone korytarze, że można stracić
orientację. Bez pukania pchnęłam dębowe drzwi i co ujrzałam?
Michaela siedzącego na biurku, który sobie świergotał do telefonu
cały uchachany niczym Saul na koksie. Dopiero kiedy trzasnęłam za
sobą drzwiami odwrócił się w moją stronę, już się tak nie
uśmiechał. Zakończył szybko rozmowę i spojrzał na mnie.
Założyłam ręce na biodra mrużąc oczy.
-Z kim rozmawiałeś?- zszedł z biurka i
usiadł na fotelu biorąc w dłonie jakieś papiery. Tak, teraz
będzie udawać wielce zapracowanego.
-Ze Slashem.- odpowiedział po dłuższej
chwili. Dlaczego wiem, że kłamał? A to bardzo proste. Po pierwsze
długo się zastanawiał i nie patrzył mi w oczy, a po drugie wątpię
aby takie słowa: „Niedługo się zobaczymy, przecież obiecałem
Ci wino” były skierowane do Hudsona.
-Michael chcę z Tobą porozmawiać.
Możesz to odłożyć?- spytałam w końcu wkurzona tym, że mnie
ignoruje kiedy ja próbuję pierwsza wyciągnąć rękę. Nic nie
odpowiedział, podeszłam do niego po czym wyrwałam mu kartki i
rzuciłam za siebie. Byłam zła i chciało mi się płakać.
Spojrzał na mnie zdezorientowany, a ja wepchnęłam się na jego
kolana i przytuliłam się do jego torsu.
-Victoria mam dużo pracy.- nawet nie
odwzajemnił mojego uścisku tylko poklepał mnie lekko po plecach
jakby chciał tym powiedzieć „dobra złaź już ze mnie i mi nie
przeszkadzaj”. Wstałam od razu na równe nogi. On zrobił to samo
i podszedł do komody za sobą, w której zaczął coś grzebać. Ja
w tej chwili chwyciłam jego telefon i weszłam w ostatnie
połączenia. Tak jak myślałam… prychnęłam pod nosem. Jego
Slash okazał się być kobietą, a dokładnie Naomi.
-Co robisz?- warknął i wyrwał mi nagle
telefon.
-Saul tak?- spytałam z pretensją w
głosie, nic nie powiedział- Pieprzysz ją, przyznaj się.- no po
prostu nerwy mi puściły, a ten idiota patrzył na mnie w
osłupieniu.
-Co to w ogóle za bzdury?!- oburzył się
nagle- Może to ja powinienem się zapytać co wyrabiasz z innymi
facetami pod moją nieobecność. Jest tylko Grayson czy Roberta też
wciągnęłaś do zabawy?- powiedział to tak lekko i spokojnie jakby
pytał o pogodę.
-Zachowujesz się jak skurwiel w tym
momencie.- na te słowa na mnie spojrzał, ale tak poważnie, bez
żadnej kpiny czy zazdrości.
-Nie będziesz się z nim więcej
spotykać.- powiedział stanowczo, ignorując moje wcześniejsze
słowa. -Tak? A ja zabraniam Ci rozmawiania z
innymi kobietami i obmacywania ich w teledyskach!
-To jest zupełnie co innego.- podniósł
ton głosu. Zaśmiałam się.
-Jasneeee, skoro dla Ciebie to takie
normalne i nic nie znaczy to ja właśnie ci oznajmiam, że dostałam
propozycję okładki w Playboy’u.- wywalił na mnie oczy, znów się
zaśmiałam- Tak, dobrze słyszysz i mam zamiar przyjąć to
propozycję!- założyłam ręce na biodra. Podszedł do mnie
natychmiast. Czy to prawda? Tak, dostałam od nich taką propozycję
i nie tylko od nich. To było już jakiś rok temu. Oczywiście nie
miałam zamiaru zrobić żadnych rozbieranych zdjęć, chcę tylko
dać nauczkę Michaelowi, żeby wiedział jak ja się czuję kiedy
muszę oglądać go z pół nagimi kobietami.
-Po moim trupie.- powiedział przez
zaciśnięte zęby, uśmiechnęłam się.
-To ja Ci właśnie mówię, że jutro do
nich zadzwonię!
-Jesteś do cholery moją żoną i nie
pozwalam Ci na takie zdjęcia!- prychnęłam.
-No właśnie. Żoną, a nie jakimś
pieprzonym robotem, który będzie wykonywać Twoje polecenia i się
Ciebie słuchać. Chyba sława za bardzo uderzyła Ci do główki,
nie będziesz mi rozkazywać.- warknęłam. Ta wymiana zdań męczyła
mnie coraz bardziej więc postanowiłam to jak najszybciej zakończyć
wiedząc, że i tak nic dobrego nie wskóram. Moja wypowiedź wyraźnie
go zatkała, bo zwyczajnie nie wiedział co ma mi powiedzieć.
-A teraz żegnam.- odwróciłam się z
zamiarem opuszczenia jego gabinetu.
-Victoria wracaj tu!- pomachałam mu i
zniknęłam za drzwiami. Na dole zarzuciłam na siebie płaszcz i
chwyciłam torebkę, po czym jak najszybciej opuściłam posiadłość
kierując się samochodem w stronę domu mojej przyjaciółki. W
pewnym momencie ujrzałam w lusterku, znajome auto, które cały czas
za mną podążało. Pewnie Robert, albo od razu cały sztab goryli z
Jacksonem na czele. Dodałam gazu i wjechałam nagle w uliczkę aby
zgubić za sobą czarne BMW. Samochód zatrzymał się gwałtownie,
bo prawie uderzyłby w inne auto tym samym spowodował, że zrobiło
się spore zamieszanie na głównej drodze, a ja mogłam jechać
dalej w spokoju. Usłyszałam nagle dzwonek mojej komórki, co
oczywiście zignorowałam.
Nie chciałam się z nim kłócić. Nie
dość, że nagrał ten wulgarny teledysk, który dla niego nic nie
znaczy, bo przecież to tylko jego PRACA. Wszystkiego mi zabrania, a
traktuje wręcz jak niewolnika, ciągle słyszę tylko „zabraniam
Ci”, „nie pozwalam”, „nie możesz tego zrobić”. To jeszcze
urządza sobie potajemne rozmowy z Naomi Campbell i bezczelnie kłamie
mi w twarz. A mnie czepia się głupiego spotkania z kolegą. Nie
widzę w swoim zachowaniu nic złego, za to on przegina do tego
stopnia, że mam go po prostu dość. Kocham go, ale coraz bardziej
mnie męczy. Może jak posiedzi jakiś czas sam to w końcu zrozumie
i się ogarnie, bo ja tym razem nie wyciągnę pierwsza ręki.
Chciałam się pogodzić i porozmawiać na spokojnie, a on mnie zbył
więc skoro ma mnie gdzieś i potrafi się tylko czepiać i robić mi
jakieś chore sceny to niech się w ogóle nie odzywa. Zobaczymy ile
wytrzyma...
*******
Szczerze? Mi ten rozdział tak średnio się podoba, żeby nie powiedzieć 'wcale' :( To chyba przez ten nastrój panujący między głównymi bohaterami XD Co do ich zachowania... to może wy to skomentujcie xD Jeśli chodzi o In the closet, no to tą akcję planowałam tutaj od dawna. Wiem, że lata się nie zgadzają, bo w opowiadaniu aktualnie jest 1988, a ITC to era Dangerous, ale no. To nie literatura faktu w końcu ;p
Coś chciałam jeszcze napisać... ale oczywiście zapomniałam XD Przepraszam za błędy, ale jest już późno i wiecie :/ Aaa! Już wiem xD Chciałam powiedzieć, że w poprzednim rozdziale pisałam o menadżerze MJ'a "FRANK" tyle, że tutaj on ma na imię TOM i przepraszam Was, zaraz to poprawię. Po prostu pomyliło mi się z Bleeding Love (na które oczywiście serdecznie zapraszam tych, którzy jeszcze go nie czytają! więcej info w zakładce u góry).
Liczę na jakieś komentarze i Wasze opinie, które zmotywują mnie do dalszego pisania :)
Pozdrawiam kochani! <3