Heeej!
<3
Na
koniec dowiecie się dlaczego o to ten straszny rozdział (aż
normalnie mi się śmiać chce xD) wstawiłam tak późno.
Kochani
moi, zabierając się do tego rozdziału zwątpiłam w to co chce tu
napisać xD Po ostatnich komentarzach, ale tak na serio. Jak
przeczytałam, że idę w kierunku Mody na sukces to już wgl załamka
XD Nie no Mody na sukces to tu nie będzie :D pragnę przypomnieć,
że jeszcze się nikt tu nie pierdolił i to każdy z każdym jak w
tym serialu xD I naprawdę nie wiedziałam czy mam napisać to co
sobie na początku założyłam...ale jednak stwierdziłam, że nie
będę odbiegać od pierwotnej wersji. Chociaż mnie pewnie
zlinczujecie, bo pokomplikowałam wszystko jeszcze bardziej, ale
jakoś to przeżyję xD
Zapraszam
:)
*********
W
napiętych emocjach i z mieszanymi uczuciami dojechałam w końcu na
miejsce. Pod klubem było raczej mało samochodów, więc liczyłam,
że w środku tłumów też nie będzie. Wzięłam kilka głębszych
oddechów i oparłam ręce o kierownicę patrząc przed siebie. W tym
momencie usłyszałam jakieś krzyki i zobaczyłam przed wejściem
dwóch facetów, którzy się szarpali. Od razu rozpoznałam
Jacksona...Wysiadłam szybko z samochodu i pobiegłam tam. Zrobiło
się małe zbiegowisko, ale na szczęście nie widziałam nikogo z
aparatem i kamerą. Jakiś ochroniarz chyba, próbował ich
rozdzielić. Dorwałam się do Michaela natychmiast.
-Co
Ty wyprawiasz?!- krzyknęłam trzymając go za koszule, a raczej
szarpiąc. Przetarł usta ręką i spojrzał na mnie, a jego wzrok
momentalnie złagodniał. Nieźle musieli się pobić, z wargi ciekła
mu krew i miał ogólnie zaczerwienioną twarz. Nie wspominając, że
waliło od niego wódką na kilometr. Spojrzałam tylko za siebie,
jak dwóch ochroniarzy ciągnie tego drugiego faceta gdzieś na tyły,
nie wiem kto to był, nie wiem co chcieli z nim zrobić i nie
obchodziło mnie to w tym momencie.
-Vicki...-
mruknął i chciał się do mnie przytulić, ale złapałam go za
rękę i zaczęłam ciągnąć w stronę samochodu. Miałam nadzieję,
że nie widziało tego zdarzenia za wielu ludzi, nie potrzebne są mu
kłopoty z prasą. Żeby to tylko nie dostało się do gazet –
pomyślałam. Wpakowałam go jakoś do auta, chociaż ledwo szedł i
gdybym go porządnie nie trzymała to by kilka razy już zaliczył
glebę. Znaleźliśmy się w końcu w środku. Westchnęłam i
spojrzałam na niego.
-Dlaczego
tak się uchlałeś?- spytałam w miarę spokojnie, a on zaczął
mruczeć coś pod nosem.
-Z
miłości do Ciebie...- chciał jeszcze coś powiedzieć, ale dostał
czkawki. Wywróciłam oczami i podałam mu butelkę wody, która była
na tylnym siedzeniu. Zanim się jej napił połowę rozlał na siebie
i wokół siebie. Boże trzymaj mnie... Już więcej nic nie mówił,
bo tylko oparł się głową o szybę i momentalnie zasnął z czego
się cieszyłam, bo jakoś nie miałam ochoty z nim rozmawiać kiedy
był w takim stanie. Ruszyłam w stronę Neverlandu. Co chwilę
jednak zerkałam na niego tylko kręcąc głową. Co on wyprawia...
Ulice
LA były niemalże puste więc droga nie zajęła dużo czasu.
Stanęłam na podjeździe i już miałam wysiąść, ale po chwili
złota brama otworzyła się więc wjechałam na posesję. Kiedy
tylko zatrzymałam samochód z domu wyleciała rozgorączkowana
Jessica i George, byli wkurzeni. Odwróciłam się do Michaela i
zaczęłam go budzić. Dotknęłam jego ramienia.
-Wstawaj,
jesteśmy już na miejscu. Słyszysz?- zero reakcji. Wysiadłam
zrezygnowana z auta. Jessica podleciała do mnie zdyszana.
-Vicki
jak dobrze, że jesteś, ale w zasadzie co Ty tutaj robisz?
-Michael
zadzwonił do mnie pijany z tego baru więc pojechałam po niego.-
George skutecznie go obudził i już ciągnął go do domu- Pobił
się z kimś...
-Boże
co za idiota.- złapała się za głowę- Już ja mu jutro pokażę
gdzie raki zimują! Mam nadzieję, że będzie miał ostrego kaca!-
zaczęła krzyczeć, spuściłam głowę niewiedząc co powiedzieć.
-Mam
rozumieć, że zostajesz tutaj?- spojrzała na mnie z nadzieją.
-Chciałam
go tylko przywieźć, zaraz zajrzę do niego na chwilę i wracam do
siebie.- wzrok miałam wbity w ziemię.
-No
dobrze...- mruknęła po chwili. Wiem, że liczyła na inną
odpowiedź, ale ja nie mogłam tutaj zostać.
-To
chodź, ja zaparzę jakąś herbatę, a Ty idź do tego barana.-
pokiwałam głową i kiedy tylko znalazłyśmy się już w środku ja
ruszyłam od razu na piętro. Minęłam po drodze ochroniarza, który
tylko posłał mi współczujące spojrzenie na co wymusiłam się na
lekki uśmiech. Weszłam do naszej...a raczej jego sypialni. Siedział
na łóżku i podpierał się na rękach. Ta krótka drzemka w
samochodzie chyba trochę mu pomogła, bo jakoś siedział i o dziwo
się nawet nie kiwał, ale mruczał coś pod nosem niezrozumiałego
dla mnie. Westchnęłam i podeszłam do niego. Bez słowa zaczęłam
go rozbierać. Rozpięłam mu koszulę i chyba dopiero wtedy
zorientował się co robię, bo spojrzał na mnie.
-Ale...co
Ty robisz..
-Rozbieram
Cię, musisz się położyć.- dziwnie się na mnie patrzył, ale
zignorowałam to. Rękoma sięgnęłam do paska jego spodni. Akurat
tą część garderoby chciałam ściągnąć z niego jak
najszybciej. Kiedy rozpinałam mu rozporek zaczął się głupio
śmiać, spojrzałam na niego.
-Michael
proszę Cię...- kucałam przed nim, bo taka pozycja była
najwygodniejsza dla mnie, ale on pochylił się lekko nade mną i
wyszeptał mi do ucha:
-Mam
na Ciebie ochotę...- otworzyłam szeroko oczy, zagryzł płatek
mojego ucha, oprócz dreszczy, które przebiegły mi po całym ciele
poczułam coś jeszcze...Perfumy. Nie należały do niego, miały
zbyt słodki zapach. One były...kobiece. Spojrzałam na kołnierz
jego koszuli, która leżała na łóżku, był tam krwistoczerwony
ślad. Chyba wiadomo od czego... Poczułam się jakbym dostała
czymś ciężkim w łeb, oblał mnie zimny pot i myślałam, że
dostanę drgawek. Tak się zawiesiłam, że nawet nie spostrzegłam
kiedy on zaczął majstrować przy mojej bluzce, ale odsunęłam się
od niego i wstałam natychmiast. Ruszył od razu za mną i stanął
przede mną opierając się o drzwi jakby wiedział co chcę właśnie
zrobić.
Ta
kobieta w słuchawce....to pewnie z nią się zabawiał. Nie mogłam
znieść myśli, że on TO zrobił. Że zrobił to mi...Nie ważne,
że nie byliśmy już razem, mimo to zabolała mnie ta świadomość.
Świadomość, że pojawiła się inna kobieta. W tym momencie
przypomniałam sobie jeszcze ten cholerny artykuł z nim i Madonną w
roli głównej. Teraz pewnie to ma kilka naraz. Prychnęłam w duchu.
-Przepuść
mnie.- warknęłam.
-Kochanie,
ale co się stało? Dlaczego chcesz wyjść?- przyciągnął mnie do
siebie.
-Zdradzasz
mnie?!- wykrzyknęłam mu prosto w twarz, na co wybuchnął śmiechem.
To pytanie musiało brzmieć bardzo dziwnie tym bardziej, że
przecież go zostawiłam...ale inaczej nie umiałam tego nazwać. Za
to Michael raczej do końca nie wytrzeźwiał, bo zaczął coraz
bardziej się do mnie kleić.
-A
co to ma do rzeczy? Przecież mnie rzuciłaś.- w tym momencie oczy
zaszły mi mgłą, a obraz stał się rozmazany. Czułam, że zaraz
nie wytrzymam i się tam przy nim poryczę.
-Jesteś...
-Jaki?-
podszedł do mnie z uśmiechem na ustach.
-Obrzydliwy.-
wycedziłam, a on zwyczajnie znowu zaczął się śmiać.- Dobrze się
bawisz?
-Wyśmienicie.-
i nagle przywarł do moich ust, nie zdążyłam nawet zareagować.
Zacisnęłam usta i nie oddałam tego pocałunku, ale on nie
zrezygnował i żadne moje próby oderwania się nic nie dały.
Przycisnął mnie do siebie zsuwając dłonie na moje pośladki. Jego
usta smakowały tylko i wyłącznie mocnym alkoholem. Nie czułam w
tym pocałunku uczucia, a jedynie chęć wyżycia się na mnie. Kiedy
zobaczył, że nic na mnie nie działa i nie poddam mu się zaczął
robić się coraz bardziej nachalny, a to mnie przerażało. Bałam
się jak to wszystko może się skończyć. Kiedy już naprawdę
brakowało mi tlenu z całych sił oderwałam się od niego. Na całym
moim ciele czułam miliony dreszczy i to bynajmniej nie z
podniecenia, a po prostu ze strachu. Jego wzrok cały był
przepełniony pożądaniem i właśnie wtedy postanowiłam się
ewakuować, na co on oczywiście mi nie pozwolił.
-Michael
zostaw mnie do cholery, bo zacznę krzyczeć!- zaczęłam się z nim
szarpać, ale w pewny momencie pchnął mnie mocno na ścianę i
przyszpilił do niej ściskając mocno moje nadgarstki.
-Krzyczysz...i
co? Ktoś przyszedł Ci z pomocą? Jesteś tutaj sama ze mną i nie
wypuszczę Cię stąd.- jego słowa coraz bardziej wprawiały mnie w
osłupienie. Nigdy tak się do mnie nie odzywał. Chyba był
zadowolony z tego, że wywołał u mnie taki strach, bo uśmiechnął
się i kciukiem głaskał po policzku. Próbowałam jakoś wbić się
w tą ścianę, żeby trzymać dystans między nami, ale on ciągle
na mnie napierał. Nie odzywałam się, wolałam nic nie mówić,
żeby go nie zdenerwować, albo sprowokować. Poczułam jego rękę
na brzuchu, a usta na szyi. Stałam cała sztywna nie wiedząc co mam
teraz zrobić, kiedy on się do mnie dobierał. Wiedziałam, że był
pijany, ale...nawet kiedy trochę wypił nigdy mnie do niczego nie
zmuszał.
Nagle
rozległo się pukanie do drzwi, a po chwili usłyszałam głos Jess.
-Victoria,
Michael jesteście tam? Wszystko w porządku?- odetchnęłam z ulgą.
Korzystając z chwili nieuwagi Michaela, który trochę się ode mnie
odsunął wyślizgnęłam się z jego uścisku. Kiedy byłam już
„wolna” do pokoju weszła gosposia, a ja zaczęłam rozmasowywać
nadgarstki. Spojrzała na nas podejrzliwie, a ja bez żadnego słowa
opuściłam sypialnię. Nie patrząc nawet na Michaela. Wołali mnie
oboje, ale nie zwracałam na to uwagi. Biegiem wręcz ruszyłam do
wyjścia. Mój samochód cały czas stał pod domem, w tym samym
miejscu więc jak najszybciej się do niego dostałam. Oparłam głowę
o zagłówek fotela i westchnęłam. Musiałam tak chwilę posiedzieć
żeby jakoś się uspokoić, cała dygotałam. Nie mogłam w takim
stanie prowadzić, ale nie miałam wyjścia. Chciałam jak
najszybciej opuścić to miejsce. Wzięłam się w końcu w garść i
z łzami w oczach odpaliłam silnik. Czułam, się jakbym żegnała
się z tym miejscem...tak na zawsze. Nie było już odwrotu.
Żałowałam,
że w ogóle tu przyjechałam, że odebrałam telefon od niego,
mogłam go zignorować. Przynajmniej nie cierpiałabym tak
odjeżdżając stąd.
************
Podpierając
się o ściany doczłapałem się jakoś do kuchni. Był już ranek,
ale chyba wszyscy jeszcze spali, bo w domu panowała kompletna cisza.
Moja głowa była jedną wielką bombą i czułem, że zaraz
wybuchnie. Jak można się domyślać po tej „wspaniałej”
imprezie wczoraj, czułem się koszmarnie.
Od
razu dopadłem się do szafki z lekarstwami, wziąłem kilka różnych
opakowań i nalałem sobie kubek kawy po czym usadowiłem się przy
wyspie kuchennej. Nie patrzyłem na nazwy, ani ilość, wziąłem
garść prochów przeciwbólowych. Jęknąłem kładąc głowę na
blacie i czując jak skronie pulsują przy każdym moim ruchu.
-A
Król co tak wcześnie robi na nogach?- moją męczarnię przerwał
głos gosposi. Podniosłem głowę i spojrzałem na nią mrużąc
oczy.
-Daj
spokój Jess, chociaż Ty mnie nie dobijaj.
-Co
kacyk męczy nie?
-Jak
widać...- zanurzyłem usta w czarnej kawie.
-I
bardzo dobrze, to kara Boska za to, że jesteś takim dupkiem.-
powiedziała jak gdyby nigdy nic, grzebiąc sobie beztrosko w
szufladzie. Wyprostowałem się.
-O
czym Ty mówisz?
-Ty
już dobrze wiesz.- stwierdziła.
-Oświeć
mnie.
-Nie
pamiętasz niczego z wczoraj?- odwróciła się w moją stronę.
-Chodzi
Ci o to, że nachlałem się jak świnia i podrywałem jakąś
małolatę?- wywaliła na mnie oczy, okej...tego nie musiała
wiedzieć. Przekląłem w duchu.
-No
proszę ciekawych rzeczy się tutaj dowiaduje...Tylko mi powiedz, że
miałeś numerek w kiblu z tą małolatą to wybuchnę śmiechem.
-Nie
miałem...
-Ale
pewnie było blisko.- zaśmiała się, wywróciłem oczami.
-Jess
nie mów o tym nikomu proszę...
-A
co boisz się, że Victoria się o tym dowie? To Cię rozczaruje, bo
chyba już wie.
-Co?!-
stanąłem od razu na równe nogi, zapominając nawet o bólu głowy.
-Nie
wiem co się stało w waszej sypialni, ale wyleciała stamtąd jak
torpeda i nikt nie mógł jej zatrzymać. Była przerażona i...nie
wiem, ale chyba zła.- usiadłem z powrotem...Boże ja nic nie
pamiętam, złapałem się za głowę. Znaczy pamiętam...ale tylko
do momentu kiedy Victoria przywiozła mnie do Neverlandu, to co
działo się potem pamiętam jedynie jak przez mgłę.
-Aha
i ty byłeś w pół nagi, a ona była cała rozczochrana i miała
rozpiętą bluzkę. No sama raczej jej sobie nie rozpięła.-
zasugerowała, ale wcale nie musiała. Byłem w szoku po tej dawce
informacji. Niby nie wiadomo co zrobiłem, ale wszystko wskazywało
na to, że...no nie nie mogłem przecież tego zrobić. Ale z drugiej
strony...byłem nieźle nawalony, cholera wie co mi mogło strzelić
do głowy. Jedno już wiem, na pewno się do niej dobierałem, a co
było potem...tego muszę się dowiedzieć. I oczywiście czy wie o
tej dziewczynie z baru. Zresztą nad czym tu się zastanawiać? Na
pewno wiedziała...
Zerwałem
się z krzesła zostawiając zdezorientowaną Jess w kuchni.
Chwyciłem w biegu kapelusz i okulary i tak wyszedłem z domu, a
raczej wybiegłem. Już byłem w garażu i miałem wsiadać do
swojego Rolls Royce'a, kiedy oczywiście zatrzymał mnie George.
-Gdzie
Ty się wybierasz?- spytał zamykając mi drzwi przed nosem. Tak, był
na mnie zły. Nie odpowiedziałem tylko założyłem dłonie na
piersiach.
-Znowu
jedziesz się nachlać i narobić sobie wstydu? Gdyby nie Victoria
wczoraj...nie wiem gdzie byś wylądował, ale pewnie na policji, a
może dlatego, że pobiłeś się z jakimś gościem mhm?
-Odwalcie
się wszyscy ode mnie.- warknąłem.
-Zadałem
Ci pytanie.- nie odzywałem się.
-Po
co Ty chcesz do niej jechać?- najwyraźniej się domyślił,
westchnęłam.
-Muszę.-
spojrzałem mu w oczy, myśląc że jakoś go to przekona.
-Ale
po co? Narobić sobie znowu bigosu? Jeszcze tego pierwszego nie
zjadłeś. Poza tym nic się nie dzieje, pod jej domem cały czas
jest młody, pilnuje jej. Chociaż nie wiem po co, ale...
-George
ja muszę z nią porozmawiać, przeprosić za wczoraj, nie wiem
no...cokolwiek. Mam dość tej chorej sytuacji. Kocham ją do cholery
i chcę...
-Już
dobrze Romeo.- przerwał mi- Ale jadę z Tobą- zaznaczył od razu.
Niechętnie, ale się zgodziłem. Mój ochroniarz prowadził, a ja
siedziałem obok wpatrzony w widoki za oknem. W pewnej chwili
zawibrował mój telefon, który odebrałem od razu.
-Tak?
-Misiek,
a Ty w pierdol chcesz?- wywróciłem oczami słysząc głos Slasha.
-Chcesz
coś? Bo zajęty jestem.
-No
co Ty żeś wczoraj tak szybko do domu spierdolił?- spytał z
pretensją w głosie.
-Bo
upiłem się jak świnia, podrywałem jakąś gówniarę, której o
mały włos nie przeleciałem i pobiłem się z kimś, mało tego
zadzwoniłem Do Victorii, która po mnie przyjechała. Wystarczy?-
wycedziłem, przypominając sobie o tym wszystkim. W słuchawce
usłyszałem tylko jego głupkowaty śmiech.
-Nooo
widzę, że nieźle się bawiłeś. Normalnie jestem z Ciebie dumny
nie. Musimy wychodzić częściej.- powiedział rozentuzjowany.
-Nie,
nigdzie z Tobą więcej nie pójdę. Wystarczy mi po wczorajszym.
Cześć.- rozłączyłem się nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć.
Nawet nie spojrzałem na George'a, który wszystko słyszał i pewnie
był w szoku. Resztę drogi spędziliśmy w kompletnej ciszy, nawet
bez radia, które zawsze włączałem podczas jazdy. Tabletki
przeciwbólowe zaczynały powoli działać co mnie bardzo cieszyło,
teraz w spokoju mogłem ułożyć w głowie monolog, który mam
zamiar wygłosić przed Victorią...A może od razu padnę na kolana,
dla lepszego efektu. Zacznijmy w ogóle od tego, że nie wiadomo czy
mi otworzy, prychnąłem pod nosem. Nie wiem ile to będzie jeszcze
trwać, ja który ciągle coś muszę durnego odwalić, a potem
błagać ją o wybaczenie i ona, która jest nie ugięta i wydaję mi
się, że coraz bardziej ma mnie dość. Kiedy to wszystko się skończy?
-Jesteśmy.-
powiedział George przerywając moje rozmyślania. Przetarłem twarz
dłońmi i wysiadłem z samochodu, a on wraz ze mną. Poszedłem od
razu do drzwi, a George rozmawiał w tym czasie z ochroniarzem, który
na moje zlecenie pilnuje Vicki. Zadzwoniłem dzwonkiem do drzwi. Po
chwili ujrzałem Ninę, miała niezaciekawą minę.
-Mike
ona nie chcę się z Tobą widzieć, daj już spokój.- powiedziała
na wstępie. Zlustrowałem ją wzrokiem, ciąża niezaprzeczalnie jej
służyła. Wyglądała kwitnąco, a jej brzuszek był już spory,
cóż się dziwić jeśli był to 6 miesiąc. Trzymała na nim dłonie
i głaskała go co chwilę. Byłem wpatrzony w nią jak w obrazek.
Patrzyłem na nią rozmarzony...nie dawno jeszcze żyłem
świadomością, że może niedługo sam będę ojcem, ale teraz...
-Michael
słyszysz mnie?- potrząsnęła mną lekko, na co się ocknąłem.
-Eee
co?
-Patrzysz
się na mnie jakbyś chciał mnie zjeść. Wiesz nie miałabym nic
przeciwko, gdybym nie miała chłopaka i dziecka w drodze, trochę się
spóźniłeś.- powiedziała to bardzo poważnie. Zaśmiałem się
cicho.
-Po
prostu pięknie wyglądasz, ciąża naprawdę Ci służy. Jak się w
ogóle czujesz? Może czegoś potrzebujesz? Jestem w stanie załatwić
wszystko.
-Jackson
nie przekupisz mnie.- westchnąłem.
-Dlaczego
uważasz, że chcę Cię przekupić. Ja tylko...
-Nina
kto to?!- urwałem w pół zdania kiedy usłyszałem głos Victorii,
chwilę potem pojawiła się obok swojej przyjaciółki. A ja stałem
i nagle odebrało mi mowę, a chciałem jej tyle
powiedzieć...Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to to jak zaciąga
rękawy swetra, jakby chciała ukryć siniaki na nadgarstkach.
-W
porządku.- powiedziała do Niny dając jej do zrozumienia, że może
nas zostawić samych. Oparła się o framugę i spojrzała w bok.
-Czy
te siniaki na rękach to...Czy ja...- nie potrafiłem się w ogóle
wysłowić. Przeniosła w końcu na mnie swoje spojrzenie, miała przekrwione oczy zapewne od płaczu i wyglądała na zmęczoną.
-Nie,
ale było blisko gdyby nie Jess.- to mnie wcale nie pocieszyło.
-Kochanie
posłuchaj...- złapałem ją za dłoń.
-Nie
mów tak do mnie.- wyrwała mi ją.
-Eh...ja
byłem pijany, coś mi odwaliło po prostu. Nie byłem sobą,
przecież wiesz, że nigdy bym Cię nie skrzywdził.- to byłam
najprawdziwsza prawda.
-A
jednak to zrobiłeś.
-Co?
-Jak
ma na imię ta suka co? Na pewno to jakaś gówniara, a może jedna z
groupie mhm? Może tym razem się jakiejś dałeś? Nooo chyba, że
to Twoja kochana Madonna. A zresztą...gówno mnie to obchodzi.-
prychnęła. Czyli nie chodziło jej to co wczoraj między nami
zaszło, a o...
-Nie
zdradziłem Cię. Z nikim, z Madonną tym bardziej.- zaznaczyłem
twardo.
-A
ja jestem dziewicą wiesz?- powiedziała z sarkazmem. Za wszelką
cenę próbowała pokazać, że ma mnie gdzieś i ją to nie
obchodzi, ale widziałem, że jest inaczej. Więc może jeszcze nie
jest za późno, jeśli jej na mnie zależy, a zależy, bo jest
zazdrosna i to bardzo.
-Victoria
kocham Cię naprawdę, nie mógłbym tego zrobić. Proszę uwierz mi.
Skończmy tą szopkę w końcu. Po co to wszystko? Wróć ze mną do
Neverlandu, chcę żeby było tak jak dawniej. Wiem, że Ty też tego
chcesz.
-To
co ja chcę akurat nie ma nic do rzeczy, a szopkę to na razie
odwalasz Ty. Wiesz co? Nie chce mi się tego wszystkiego słuchać,
to już się robi nudne. Ja mam Ci w to wszystko uwierzyć? W te
bajeczki? A Ty mi uwierzyłeś kiedy przyrzekałam Ci, że między
mną, a Jermain'em do niczego nie doszło, że to on mnie zmusił?!
Skoro Ty mi nie ufasz to dlaczego wymagasz tego ode mnie? Tym
bardziej, że ja mam wystarczające dowody, najpierw gala na której
pojawiłeś się z tą zdzirą za rączkę normalnie jak zakochana
para.- zaśmiała się kpiąco- A potem jakaś laska w telefonie,
która ci kotkuje, damskie perfumy i szminka na Twojej koszuli!-
dźgnęła mnie palcem w pierś. Nie no tego było za dużo...jak
miałem z tego wybrnąć?
-Proszę
Cię, jestem w stanie Ci to wszystko wytłumaczyć tylko mnie
wysłuchaj do cholery.
-Nie
ufam Ci, rozumiesz? Chcesz do mnie wrócić, błagasz o wybaczenie,
ale prowadzisz się z innymi kobietami? To chore.
-Dlaczego
nie chcesz mi wybaczyć tego jednego błędu do cholery?! Co mam
jeszcze zrobić?! Jak mam Ci udowodnić, że mówię prawdę?!-
krzyknąłem ściskając ją za ramiona, kiedy zobaczyłem strach w
jej oczach zdałem sobie sprawę, że przesadziłem...
-Michael
idź już...
-Naprawdę
tego chcesz?
-Tak.-
miała spuszczony wzrok.
-Powiedz
mi to prosto w twarz. Powiedz, że mam odejść, a odejdę, ale już
na zawsze. Dam Ci spokój...- kosztowało ją to naprawdę dużo, ale
zrobiła to z łzami w oczach.
-Odejdź,
proszę.- nie czekałem na nic więcej, po prostu bez słowa
odwróciłem się napięcie i odszedłem tak jak tego chciała. To co
czułem w tym momencie było nie do wyobrażenia. Nie wiedziałem co
teraz będzie, nie wiedziałem co mam zrobić, nic nie wiedziałem.
Czułem się pusty. Bez uczuć. Bez życia. Czułem się
zrezygnowany, przegrałem...
-I
co? Spytał George kiedy znalazłem się przy samochodzie.
-Michael
musisz o czymś wiedzieć.- spojrzałem na niego pytająco.
-Victoria
chyba się z kimś spotyka...- powiedział to bardzo wolno i
delikatnie jakby bojąc się mojej reakcji. W tym momencie wszelka
rozpacz przeszła, a na jej miejscu pojawiła się niepohamowana
złość.
-Co?-
wyszeptałem zszokowany, westchnął.
-Znaczy
wiesz to nie jest pewne, ale...
-Mów
co wiesz.- przerwałem mu.
-Rozmawiałem
z Josh'em i powiedział, że Victorię często przywozi jakiś facet.
Zdobył już o nim informacje.- podał mi kartkę, było na niej
wszystko. Od rozmiaru jego buta do tego czy był karany bądź
notowany.
-Grayson
Kent, 28 lat. Architekt, chodził z Victorią do tej samej
uczelni...- przerwałem mu pokazując ręką żeby nic już nie
mówił.
-Jedziemy
do firmy.
-Michael
co Ty znowu kombinujesz?- nabrałem dużo powietrza do ust.
-Nie
pozwolę, żeby jakiś dupek...- przerwał mi.
-Masz
teraz zamiar obijać mordę każdemu kto się do niej zbliży?
-Tak.-
i wsiadłem do samochodu, George już się nie odzywał tylko zrobił
to o co go poprosiłem. Od Victorii wiedziałem, że niektórzy
pracują nawet w soboty, miejmy nadzieję, że ten cały...Grayson
też. Kidy dojechaliśmy na miejsce, kazałem zaparkować
ochroniarzowi na tyłach budynku, żeby nikt nas nie widział. Nie
potrzebowałem świadków. Co zamierzałem zrobić? Jeszcze sam do
końca nie wiedziałem, ale na pewno wszystko żeby ten palant się
od niej odczepił.
-Przyprowadź
go tu jakoś.- odezwałem się do przyjaciela, który patrzył na
mnie wzrokiem „i co teraz?”.
-Co?
Niby jak?
-Boże
nie wiem jak. Wymyśl coś, cokolwiek.- oparłem się o maskę
samochodu.
-Szykuj
dla mnie premię szefie.- powiedział wkurzony, zaśmiałem się. Nie
musiałem długo czekać, chwilę potem wrócił jak mniemam z
Grayson'em. Podszedłem do niego.
-Chyba
nie muszę Ci się przedstawiać.
-Nie
musi Pan. Mam rozumieć, że to wszystko kłamstwa i mój ojciec nie
leży w szpitalu po ciężkim wypadku, a tamten człowiek nie jest z
policji?
-Dobra
robota George.- zaklaskałem w dłonie uśmiechając się na co
machnął na mnie ręką.
-Więc
czego Pan ode mnie chce?- spojrzałem na niego.
-Darujmy
sobie to panowanie. Słuchaj mnie uważnie lepiej. Trzymaj ręce z
daleka od mojej narzeczonej. Masz się wokół niej nie kręcić,
nigdzie nie zapraszać i nie odwozić do domu. I to nie jest prośba.
Rozumiesz?- wysyczałem.
-Przepraszam
bardzo, ale nie mogę na to przystać Michael. Przyjaźnię się z nią i nie będę jej nagle unikał, bo Tobie się tak podoba. Poza tym o ile mi wiadomo Victoria już nie jest Twoją narzeczoną.-
założył dłonie na piersiach, zaśmiałem się.
-Jednak
nie rozumiesz. Przeżywamy chwilowy kryzys, ale nie martw się to nie
potrwa długo. Ona niedługo do mnie wróci i niech Ci nawet nie
próbuje przejść przez myśl, żeby ją chociaż tknąć jednym palcem.
-Bo
co?- uśmiechnął się szeroko- Zabronisz mi? Nie sądzę. Wiesz te Twoje groźby jakoś na
mnie wrażenia nie robią. Victoria ma Cię w dupie, zrozum to w
końcu i to Ty daj jej spokój.- chciał się odwrócić, ale nie
zdążył.
-A
może to na Ciebie podziała?- przywaliłem mu z pięści w twarz, nie mogłem
się już powstrzymać.
-Michael
do cholery!- ochroniarz natychmiast znalazł się obok mnie. Ten
gnojek podpierał się jedną ręką o kolano i rękawem wycierał
krew, która ciekła mu z nosa.
-Zostaw
mnie i daj mi to załatwić.
-Popierdoliło
Cię już do reszty?
-Może.-
pochyliłem się nad Grayson'em- Czy teraz wszystko zrozumiałeś? A
może wytłumaczyć Ci to bardziej dosadnie mhm?
-Ona
do Ciebie nie wróci Jackson, nie kocha Cię już, sama mi to
powiedziała. Robisz tylko z siebie kretyna.
-Nie
kłam!- kopnąłem go w żebra, upadł na ziemię zwijając się w
bólu. Chwyciłem jego rękę i wykręciłem ją do tyłu.
-Masz
o niczym nie mówić Victorii i udawać, że się nie znamy. Co jakiś
czas będę sprawdzać, czy posłuchałeś moich rad. Pamiętaj, że
mam ludzi wszędzie i każdy Twój ruch jest śledzony więc lepiej
uważaj na to co robisz. Mam nadzieję, że się rozumiemy panie
Kent, tak?- pociągnąłem mocniej za jego rękę.
-Taaak.-
wyjęczał. Puściłem go i otrzepałem ręce.
Rzuciłem
tylko krótkie „jedziemy” do George'a i wsiadłem do wozu.
-I
co zostawimy go tak teraz?
-Dokładnie
tak.- westchnął opierając ręce na kierownicy.
-Michael
bicie ludzi nie sprawi, że Victoria do Ciebie wróci. Zachowujesz
się jakby to cały świat był winien rozpadowi tego związku, a
wszystko zawdzięczasz sam sobie. A teraz oboje bawicie się w kotka
i myszkę, jak dzieci po prostu. Nie sądziłem, że akurat Tobie
będę kiedykolwiek to mówił. Zastanów się co Ty robisz ze swoim
życiem, bo na razie to nic mądrego.- nie powiem trochę mnie
zatkało na te słowa, chciałem coś odpowiedzieć, ale nie umiałem,
patrzyłem się tylko na niego cały czas. W takiej ciszy odpalił
silnik i ruszył zapewne w kierunku Neverlandu, a ja dalej siedziałem nie mówiąc
ani słowa. Zresztą co miałem na to powiedzieć? Jeśli właśnie
taka była prawda...
*********
I
jak? Mnie się ten rozdział kompletnie nie podoba, jest tak do dupy
XD Już wiecie dlaczego go tak późno dodałam. Nie mogłam go po
prostu skończyć, wgl mi nie szło, ciągnęło mi się to wszystko
jak jakaś guma i jeszcze brak pomysłów na to, żeby nie wyszło
nudno chociaż i tak wyszło XD Co do treści, zapewne męczy Was już
ta cała sytuacja między głównymi bohaterami i pocieszę Was tym,
że mnie też. Ja jednocześnie się śmieje i płaczę xD Ta
dziecinada między nimi...ja wiem, ale kurcze ustaliłam sobie pewną
wersję wydarzeń i nie chcę tego skrócać ani czegoś odrzucać,
ale skutkiem tego jest ta nuda, mam nadzieję chwilowa i ta
wkurzająca sytuacja, bo nie wiem jak Wy, ale ja mam ochotę zabić
Michaela i Victorię. To co ja teraz piszę to wgl się dzieje wbrew
mojej woli, naprawdę XD Ale uwierzcie mi niedługo coś się zmieni
;)
Liczę
na szczere komentarze!
Pozdrawiam
<3